W połowie lutego o 5:20 rano jest jeszcze ciemna noc, ale pod bramą wjazdową poznańskiej giełdy już stoi sznurek samochodów. Z minuty na minutę pojawia się więcej osób i to pomimo „dziwnego” dnia w środku tygodnia (czwartek) oraz mało sprzyjającej pogody.
Zimno, wieje, mży coś w rodzaju deszczu przechodzącego w śnieg z deszczem. Tłumów, jakie widywano tu jeszcze 10-15 lat temu, raczej nie ma, ale i tak jesteśmy zbudowani. Punktualnie o 5:30 sezam otwiera się i wyposażeni w latarki (tzw. szperacze) poszukiwacze skarbów raźno ruszają do boju.
Giełdy wymierają, bo handel częściami przenosi się do internetu, ale akurat oba poznańskie kiermasze – plac pod zarządem Automobilklubu Wielkopolskiego (AW) i mniejsza „Ławica” – trzymają się nieźle. Co więcej, są to jedne z najlepiej zaopatrzonych i największych targowisk w tej części Europy. Na parkingu widać auta na przeróżnych tablicach rejestracyjnych: od czeskich, przez niemieckie, białoruskie i ukraińskie, po polskie z województw położonych z dala od Wielkopolski. Gdy zaczynamy obchód placu Automobilklubu, nadal jest ciemno, ale ogrom giełdy od razu robi na nas wrażenie.
Wielu kupujących wychodzi najwyraźniej z założenia, że kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje. Latarkami świecą po porozrzucanych w błocie i poustawianych na regałach częściach, gorączkowo wypytują handlarzy o dostępność konkretnej części do konkretnego samochodu. Inni zachowują się nieco spokojniej i chodząc między stoiskami, wykrzykują nazwę i rok auta, do którego potrzeba im części. Ten, kto akurat ma w zanadrzu coś do danego modelu, natychmiast się odzywa, a ten kto nic nie ma (albo uznaje, że z tym kupującym interesów robił nie będzie), siedzi cicho.
Peugeot 207, dwa tysiące siódmy – rozlega się głos. A co potrzeba? – odpowiada handlarz ze stoiska oddalonego o kilka metrów. Skorupę (zderzak bez tzw. kratek – przyp. red.) i błotnik prawy przód. A, mam, ale muszę znaleźć – handlarz wychyla się z wnętrza ogrzewanego baraku. Mały – zwraca się do swojego współpracownika – poszukaj no tu tego Peugeota. Po chwili części się znajdują, ale klient kręci nosem. Eeeee, krzywy – odpowiada z miną znawcy zainteresowany i aby się upewnić o słuszności swojego osądu, przesuwa końcówkami palców po krawędzi błotnika. Nie chcę – wyrokuje i idzie dalej, co kilka metrów pokrzykując swoje: Peugeot 207, dwa tysiące siódmy.
Stoiska z częściami dzielą się z grubsza na dwa rodzaje. Na placu zarządzanym przez AW stoją głównie „eleganckie” metalowe budki należące do sprzedawców opłacających stały abonament. Rano towar wykładany jest na regał lub rzucany na klepisko przed sklep, a ok. godziny 12-13, gdy handel zamiera, części trafiają z powrotem do budki i tam, pod kluczem, oczekują na kolejny dzień targowy.
Co ciekawe, często są to działające pod oficjalnym szyldem „filie” sklepów mieszczących się w promieniu do kilkudziesięciu kilometrów od giełdy. Natomiast na drugim placu większą grupę stanowią handlarze obwoźni, którzy pojawiają się w Poznaniu w dzień targowy i sprzedają towar zgromadzony na pace swojego dostawczaka.
Asortyment w obu przypadkach jest podobny: dominują części blacharskie (lampy, zderzaki, błotniki, grille, czujniki parkowania, lusterka) i mechaniczne tworzące tzw. zestawy do przeprowadzania napraw powypadkowych. Ale to nie wszystko, bo są i stoiska specjalizujące się np. w oponach, felgach i kołpakach, sprzęcie audio lub silnikach (zdemontowane jednostki leżą sobie, ot tak, w błocie...) lub handlujące osprzętem (chłodnice, turbiny, wtryskiwacze itp.). Trafiają się też stoiska dedykowane danej marce, mające na stanie różne rodzaje części zamiennych.
Dlaczego na kiermaszu panuje taki ruch, mimo że wszystkie części można dziś dostać w internecie? Owszem, na giełdzie z reguły drogo nie jest, ale chwila spędzona przed komputerem i daną część da się znaleźć w porównywalnej cenie. Giełda daje za to zupełnie inny komfort, bo daną część można dokładnie obejrzeć i w razie czego urwać coś z ceny wywoławczej. Z kolei z elementami blacharskimi kupowanymi przez internet często jest tak, że do klienta docierają uszkodzone lub w ogóle nie odpowiadają stanowi z opisu.
Kolejna zaleta robienia zakupów na kiermaszu to duże nagromadzenie części w jednym miejscu. Poważny gracz, wyklepujący po kilka powypadkowych aut na raz, może tu przyjechać i po kilku godzinach wrócić z całą paką potrzebnych „gratów”, a na części kupione przez internet musiałby trochę poczekać. Przez kilka godzin podziwialiśmy zaparkowanego przed giełdą sporego dostawczaka (na oko miał dmc na pewno powyżej 3,5 t) z czeskimi tablicami rejestracyjnymi, oklejonego reklamą pralni chemicznej. Kierowca tego pojazdu regularnie kursował między placem a parkingiem, w metalowym wózku przywożąc coraz to nowe części. Około 11.30 ciężarówka była już wyładowana po dach i gotowa do wyjazdu.
Jeszcze kilka, kilkanaście lat temu wszystko było jasne – giełdy samochodowe były po prostu wielkimi „dziuplami” i nikt nawet specjalnie tego nie ukrywał. Niemal wszystkie oferowane tam części pochodziły ze skradzionych i pospiesznie rozebranych samochodów. Dziś, przynajmniej oficjalnie, wygląda to nieco inaczej.
Urządzane od pewnego czasu policyjne naloty (może niezbyt skuteczne, ale... są!), wizyty przedstawicieli skarbówki i zainteresowanie mediów sprawiły, że przedsiębiorcy handlujący w Poznaniu stali się nieco ostrożniejsi. Proszę pana, ja to ze Szwecji sprowadzam, mam na to papiery. Oni tam rozkładają samochody i sprzedają w częściach na cały świat – z kamienną twarzą wyjaśnia handlarz. Przy innym stoisku widzimy, jak po zakończonej transakcji sprzedawca wyciąga kasę fiskalną i drukuje paragon. Biznesmeni raczej nie chcą zostać złapani na oszukiwaniu fiskusa ani na obracaniu kradzionymi częściami.
Ale czy to oznacza, że kradzionych podzespołów już tu nie ma? Zapewne są, i to dużo. Widać co prawda sporo legalnie rozmontowanych na części „anglików” – zajeżdżone samochody są na Wyspach tanie jak barszcz – ale obecności mnóstwa podzespołów do aut z kierownicą po naszej stronie samą Szwecją wyjaśnić się nie da.
Jedna z metod polega na legalizowaniu kradzionych podzespołów fikcyjnymi papierami, np. ze stacji demontażu. Klienci mają z reguły w nosie pochodzenie danej części, zwłaszcza że kupują towar w celach zarobkowych, a papiery są potrzebne jedynie na wypadek wyrywkowej kontroli. Paragon to też często fikcja, bo podczas kilkugodzinnej wizyty na obu placach kupiliśmy kilka drobnych części (na potrzeby materiału!), ale najwyraźniej nie mieliśmy szczęścia i nie dostaliśmy ani jednego rachunku. Podobno niektórzy próbują wepchnąć klientowi paragon sprzed – dajmy na to – dwóch miesięcy i opiewający na zupełnie inną kwotę. Wszystko po to, by uniknąć jakiegokolwiek powiązania ze sprzedawanym towarem.
Na koniec pobytu postanowiliśmy jeszcze sprawdzić, czy da się „zamówić” część blacharską do wybranego auta. Nasz wybór padł na popularne wśród złodziei „japończyki” – Hondę Accord oraz Mazdę 6. I – ku naszemu zaskoczeniu – ładnych paręnaście minut zajęło nam znalezienie handlarza, który w ogóle zechciał porozmawiać. Pozostali na nasz widok i/lub dźwięk słów „Honda” albo „Mazda” tylko wymownie kręcili głowami. Czyżby coś przeczuwali? A może bali się, że nieznajome osoby o podejrzanej aparycji to np. kontrola z urzędu skarbowego?
Koniec końców trafiamy na bardziej rozmownego sprzedającego. Do „szóstki” mam tylko tylną klapę, bo to chodliwy towar. Na Mazdę jest zapotrzebowanie, tak samo zresztą jak i na Hondę. Tę klapę to ktoś zamówił, ale nie odebrał, więc tak leży. Oddam w dobrej cenie, niech będzie 550 zł.
Świetnie, skoro można zamawiać, to może i my spróbujemy szczęścia? Zatem w innym punkcie, zgodnie z napisem na szyldzie specjalizującym się w autach z Japonii, pytamy o te same części. Handlarz robi jednak tajemniczą minę, daje wizytówkę i każe dzwonić: Tak? To ja poproszę o telefon. Dzwonimy, ale najwyraźniej odbiera niewtajemniczony pracownik i twierdzi, że nic nie wie...
Przykładowe ceny części na giełdzie w Poznaniu
Na giełdzie części są wyraźnie tańsze niż np. w hurtowni, mimo że z reguły są to elementy oryginalne (OEM). Najczęściej na straganach (i w błocie przed nimi...) zalegają części lekko używane, niekiedy w tak dobrym stanie, że nie widać po nich niemal żadnego zużycia. Jak twierdzą sami sprzedawcy, części do starszych aut (z lat 80. i 90.) już w zasadzie nie ma, teraz handluje się towarem „nowoczesnym”, niezbędnym do napraw blacharskich.
VW Golf VII – maska 300 zł;
Honda Accord VII – pęknięty zderzak przedni 250 zł;
Honda Civic VII Type R – kpl. felg ze świeżymi oponami 4000 zł;
VW Passat B7 – lekko wgnieciona maska, niemalowana 300 zł;
Renault Clio III RS – kpl. felg ze zużytym ogumieniem 1200 zł;
Audi A4 B6 – reflektor z wersji angielskiej 100 zł;
Audi A4 B6 – zderzak przedni malowany z wersji ang. 400 zł;
Mazda 3 II – grill w dobrym stanie 350 zł;
Mazda 3 II – drzwi prawe przednie (bez wygłuszeń, ale za to z oznakami korozji) 350 zł;
Honda Accord VII FL – zderzak przedni w dobrym stanie 800 zł;
BMW E90 – pas przedni 1500 zł.
Naszym zdaniem
Jeśli chcecie robić tu zakupy, musicie pamiętać o tym, że jest ryzyko przyłożenia ręki do nielegalnego procederu. Wiele wskazuje na to, że trzon oferty na obu poznańskich placach stanowią części z samochodów skradzionych w różnych częściach Europy.
Niektórzy handlarze twierdzą co prawda, że mają papiery (np. z zagranicy) potwierdzające legalność pochodzenia danego towaru, ale co najmniej w kilku przypadkach brzmiało to mało wiarygodnie. Na kilku stoiskach trafiliśmy też na części fabrycznie nowe – były to najtańsze zamienniki reflektorów do kilku popularnych niemieckich samochodów. A co z ryzykowną, zostawiającą „ślady” współczesną elektroniką (np. fabryczne nawigacje GPS)? Taki towar to raczej tylko spod lady.