Wielokrotnie pisaliśmy o tym, że w autach, które używane są sporadycznie, należy doładowywać akumulator prostownikiem oraz że jest to dla baterii znacznie zdrowsze niż doprowadzenie do jej głębokiego rozładowania i awaryjna „pożyczka prądu” z innego auta. Jednak samo ładowanie nie jest wcale takie proste, jak mogłoby się wydawać.

Zacznijmy od prostowników. Te najtańsze pozbawione są elektroniki kontrolującej proces ładowania. Korzystanie z nich wiąże się z ryzykiem, bo często nie trzymają parametrów, a w dodatku używając ich, nie da się stwierdzić, czy akumulator został w pełni naładowany czy też – wręcz przeciwnie –nie grozi mu przeładowanie prowadzące do zniszczenia ogniw.