Zachęceni wynikami testów z 2000 i z 2003 r., kiedy to mimo kilku problemów udało się pokonać zasilanym olejem spożywczym kilkunastoletnim Golfem II turbodieslem kilkadziesiąt tys. km (i to bez zniszczenia silnika), postanowiliśmy sprawdzić, jak takie samo paliwo sprawdzi się w supernowoczesnym Golfie TDI. Przyznajemy, że przyjęliśmy dosyć ostre założenia. Samochód seryjny, bez żadnych przeróbek. W żaden sposób nie modyfikowaliśmy ani nie rozcieńczaliśmy też paliwa - olej pozostał dokładnie taki, jaki można znaleźć na półkach w sklepie spożywczym. Sceptycy twierdzili, że to się nie może udać, że prawdopodobnie auta nie da się uruchomić.
Początek testu był zaskakująco obiecujący
Tymczasem pierwsza próba zakończyła się sukcesem. Po zatankowaniu oleju spożywczego nowy Golf potrzebował dosłownie chwili, żeby zaskoczyć. O ile jego poprzednik wymagał zazwyczaj zastosowania przynajmniej odrobiny samostartu, nowemu TDI trzeba było zaledwie dłuższego zakręcenia rozrusznikiem.
Po pierwszysch kilometrach kolejne zaskoczenie - mimo zastosowania "naturalnego" paliwa osiągi pozostały zupełnie bez zmian, TDI było zrywne i dynamiczne. Nic się nie zmieniło? Niezupełnie: z rury wydechowej zaczął wydobywać się ostry zapach, niczym z nadmorskiej smażalni.
Po kolejnych startach nie było już tak dobrze. Przy niskiej temperaturze silnik wprawdzie zapalał, jednak przez pierwsze 4 minuty kategorycznie wzbraniał się przed wykonaniem jakiegokolwiek poważniejszego wysiłku. Dopiero po upływie tego czasu, jak gdyby nigdy nic zaczynał reagować na naciskanie pedału gazu. Tak czy innaczej pod względem wygody eksploatacji i kultury pracy na alternatywnym paliwie nowy Golf na głowę bił swojego poprzednika, który do względnie normalnej jazdy na oleju spożywczym wymagał kilku przeróbek.
Im dłużej, tym gorzej. Coraz więcej usterek
Pierwszy raz Golf zawiódł z powodu błahostki - gęsty olej roślinny zatkał filtr paliwa. Po wymianie auto znowu zaczęło jeździć normalnie. Ale nie na długo - 2 tygodnie później Golf znowu odmówił posłuszeństwa i tym razem bez pomocy warsztatu nie udało się go uruchomić. Diagnoza mechaników - uszkodzenie wstępnej pompy paliwa. W dodatku technicy stwierdzili również inne nieprawidłowości odnotowane w pamięci błędów komputera.
Kolejne dni przyniosły odczuwalny spadek dynamiki, spora część ze stadka 105 koni zamiast pracować, wolała się paść na rzepaku. Mimo wszystko auto nadal jeździło - niestety do czasu. Po 5 tygodniach i 4239 przejechanych km stało się! W trakcie wyprzedzania spod maski dobiegł huk. Wprawdzie silnik pracował nadal, jednak do jazdy brakowało mu siły. Z rury wydechowej poza kropelkami oleju zaczęły się wydostawać kłęby gęstego dymu. Nie trzeba być ekspertem, żeby wiedzieć, co to oznacza - śmierć turbosprężarki.
Samochód został odtransportowany do fabryki Volkswagena w Salzgitter, gdzie dokładną diagnozę przeprowadziło konsylium ekspertów: mechaników, specjalistów ds. jakości, pracowników działu konstrukcyjnego oraz inżynierów odpowiedzialnych za testy.
Całkiem poważne spustoszenia
Rozbiórka silnika potwierdziła pierwsze podejrzenia - turbina nadaje się wyłącznie na złom. We wnętrzu korpusu nie udało się nawet znaleźć wirnika - jego szczątki odkryliśmy dopiero w całkowicie zaolejonym katalizatorze. Ale dlaczego?
Zdaniem ekspertów przyczyną tak dużej "demolki" były długotrwale utrzymujące się zbyt wysokie obroty. Czyżby defekt nie miał nic wspólnego z zastosowanym paliwem? Miał i to bardzo dużo! Nasz testowy Golf był wyposażonyw turbinę o zmiennej geometrii łopatek. Niespalone resztki oleju spożywczego (dokładnie takie same, jak na starej, kuchennej patelni) zablokowały jednak precyzyjny mechanizm sterujący obrotami turbiny.
Efekt? Wirnik kręcił się z prędkością nawet o 80 tys. obr./min większą, niż zakładali to konstruktorzy silnika. To się nie mogło udać! A co z resztą silnika? Blok przetrwał testbez rozpoznawalnych szkód. Gorzej z osprzętem. Wszystkie 4 pompowtryskiwacze noszą wyraźne ślady zużycia, wprawdzie po zakończeniu testu nadal działały,ale zdaniem specjalistów już niedługo.
Na "własne życzenie" popsuliśmy przepływomierz - ucierpiał na skutek rozruchów przy pomocy samostartu. Gdyby nie przedwczesna awaria turbiny, zdążylibyśmy popsuć więcej - do oleju silnikowego przedostało się sporo niespalonego oleju spożywczego, znacznie pogarszając jego właściwości smarne. Przy zachowaniu zalecanych okresów międzyprzeglądowych zagrożone byłyby elementy m.in. układu korbowego.
Czy to oznacza, że "biopaliwo" nie nadaje się do zasilania samochodów? Nadaje się, ale nie jest to takie proste, jakby się mogło wydawać. Żeby miało szanse zadziałać, należy albo poważnie zmodyfikować samochód, albo poddać olej roślinny dalszej obróbce chemicznej.
To się musiało źle skończyć!
Uprzedzając ataki zwolenników biopaliw, przyznajemy, że wybraliśmy najbardziej ekstremalny i ryzykowny wariant. Zarówno samochód, jak i olej nie były w żaden sposób zmodyfikowane.
Dlatego powyższy test pokazuje tylko, że w seryjnym, nowym aucie czysty olej spożywczy musi spowodować poważne spustoszenia. Trzeba jednak zaznaczyć, że istnieją na rynku (zarówno polskim, jak i za granicą) firmy dokonujące kompleksowych przeróbek, które znacznie ograniczają ryzyko tak poważnych awarii oraz umożliwiają codzienną, w miarę bezproblemową "jazdę na rzepaku".
Specjaliści z firmy Volkswagen od początku przewidywali, że test może skończyć się awarią - na wszelki wypadek na naszego Golfa czekał już zastępczy silnik. Jak się okazało, przydał się.
Groźne nie tylko dla auta
Nie bez przyczyny test odbywał się w Niemczech. Mimo że w Polsce coraz więcej osób decyduje się na tankowanie oleju roślinnego, tańszego od paliwa sprzedawanego na stacjach, to oficjalny test mógłby się skończyć dla nas sporymi kłopotami. Dlaczego? Bo u nas wszystko, co trafia do baku, z mocy prawa staje się paliwem i podlega opodatkowaniu podatkiem akcyzowym (ok. 2 zł za litr). Tyle że niestety nie ma jak tego podatku zapłacić, bo nikt nie przewidział w przepisach wykonawczych trybu jego indywidualnego uiszczania.
Gdyby czujny pracownik kontroli skarbowej przeczytał artykuł, bylibyśmy w nie lada opałach. W zależności od rodzaju przewinienia kodeks karno-skarbowy przewiduje wysokie kary pieniężne, a nawet więzienie. Przepisy mają się wkrótce zmienić, tyle tylko że nie wiadomo, na czym zmiany te mają polegać. Mimo grożących konsekwencji "podziemny" rynek biopaliw ma się w Polsce nieźle.