Kiedyś było łatwiej, bo normy emisji spalin nie były aż tak restrykcyjne, jak obecnie, a o downsizingu nikt jeszcze nawet nie słyszał. Dziś producenci zmagają się z niezliczonymi obostrzeniami, muszą też dobrze przekalkulować m.in. każdy gram dwutlenku węgla wydalony przez ich auta do atmosfery. A że normy coraz trudniej spełnić, to trzeba sobie jakoś radzić – na przykład zrobić silnik o niewielkiej pojemności z turbodoładowaniem. Potem już tylko test wykonany w optymalnych warunkach laboratoryjnych, z którego wychodzi, że średnie spalanie oraz emisja tlenków azotu i węgla są tak niskie, że powietrze wylatujące z rury wydechowej ma niemal własności lecznicze.

Tych norm emisji spalin spełnić się nie da!

Tymczasem próby tego typu to najczęściej zwykłe mrzonki, niemające nic wspólnego ani z rzeczywistym spalaniem, ani z poziomem emisji trujących substancji. Prześledzimy więc krok po kroku, kto, w jaki sposób i dlaczego oszukuje podczas pomiarów. Przy okazji wykażemy, że nawet dziś (choć rzadko!) trafiają się auta, w przypadku których deklarowane spalanie nie odbiega zbytnio od rzeczywistego.