Dopóki egzamin oblewa 5-10 proc. kandydatów, można mówić, że nie przyłożyli się, nie starali, mieli zły dzień albo po prostu są nie dość inteligentni i powinni sobie odpuścić. Gdy oblewających testy jest połowa, pora na niepokój – może część winy leży też po stronie szkoły lub egzaminator trochę się zapędził? Gdy jednak na 100 kandydatów egzaminu nie zdaje 80-90 proc., sprawa jest jasna: ludzie są w porządku, tylko system jest zły – od początku do końca. I należy go zmienić!
Bo zaczęli od końca
Do 19 stycznia 2013 roku w procesie szkolenia i egzaminowania kierowców panowała fikcja na wszystkich poziomach. Prawo o ruchu drogowym jest napisane chaotycznie i niezrozumiale, ośrodki szkolenia kierowców udawały, że uczą przepisów, a testy przedstawiane kandydatom na egzaminach tylko markowały sprawdzanie wiedzy.
Po 19 stycznia bez zmian pozostały: bubel pod tytułem „Prawo o ruchu drogowym” oraz dramatycznie niski poziom nauczania w większości ośrodków szkolenia. Zupełnie nowy jest za to egzamin z teorii, który sprawdza teraz faktyczną znajomość przepisów, a także umiejętność rozumienia pytań z podwójnym przeczeniem. W niektórych, na szczęście rzadkich wypadkach nawet specjalista podrapie się w brodę dwa razy, zanim kliknie właściwe okienko.
W konfrontacji z takim (poniekąd słusznym) podejściem do egzaminowania większość kursantów uczonych na dotychczasowych zasadach, czyli „byle jak, byle tanio”, jest bez szans. We wrocławskim WORD-zie na 306 osób zdały 73.
Jak uczą szkoły nauki jazdy?
Jeśli chcesz zdać egzamin na prawo jazdy kat. B, musisz odbyć 30 godzin nauki teorii oraz 30 godzin jazd. Konkurencja (cenowa) na rynku szkoleń jest ogromna – absolutnym hitem ostatnich miesięcy były kursy sprzedawane na Grouponie i przez inne serwisy zakupowe po 700 zł.
Porządny kurs za te pieniądze? Mało prawdopodobne! Spędzono nas do wielkiej sali, ze 100 osób, może więcej. W planie – 15 godzin nauki w sobotę i tyle samo w niedzielę. Po 7 godzinach nudnego wykładu i filmów instruktażowych miałem dość i przestałem reagować na bodźce, po 9 godzinach zaczął wymiękać instruktor, po 10 – za aprobatą zgromadzonych – zakończyliśmy ten żenujący spektakl. Następnego dnia lista obecności leżała od rana, po kilku godzinach na sali została garstka kursantów.
Za parę złotych dostaliśmy płytę z pytaniami, instruktor obiecał, że jak się do niej przyłożymy, zdamy śpiewająco. O 16 poszliśmy do domu. Szef ośrodka szkolenia nie widzi w tym nic złego. To źle, że w ciągu jednego dnia odwala się 15 godzin kursu? Inni w ogóle nie uczą teorii! Masz płytkę w gratisie, ucz się na pamięć,o egzamin się nie martw – ta powszechna praktyka sprawdzała się, bo lista pytań, jakie mogliśmy dostać na egzaminie, była krótka i jawna.
W dwa popołudnia można nauczyć się ich na pamięć, nawet w przypadku pytań z kategorii „dziwnych”, których autor nie przemyślał. Kojarzysz obrazek, pamiętasz, aby kliknąć „B”, i jedziesz dalej. 10 minut i po egzaminie. Zaliczony! Łódź: na 74 osoby, które po 19 stycznia podeszły do egzaminu, zdało go 10.
Materiał do wkucia
Naucz się na pamięć kodeksu, zdasz egzamin – radzą fachowcy. Bzdura! Polski kodeks drogowy jest modyfikowany kilka razy w ciągu roku, jedne paragrafy znikają, na ich miejsce wskakują dziesiątki innych, całość jest jedną wielką „dupokrytką” posłów, którzy dostosowują tę ustawę do zastanej sytuacji lub doraźnych pomysłów, ale robią to bezmyślnie i nieczytelnie.
Udają, że coś robią. W rezultacie nawet fachowcy z trudem odczytują zamysły autorów w odniesieniu do zupełnie podstawowych sytuacji drogowych i często mają rozbieżne opinie! Przeciętny człowiek szukający odpowiedzi na konkretne pytanie jest bez szans. Co więcej, duża część przepisów, z których będą was, drodzy kursanci, odpytywać, kryje się w rozporządzeniach – to zupełnie inne dokumenty niż „Prawo o ruchu drogowym”. Nie ma na rynku ani jednego kompendium wiedzy, które obejmowałoby wszystkie pytania, jakie mogą nas spotkać – i być nie może! Uratują was tylko teksty źródłowe, czyli ustawa i rozporządzenia, zrozumiane od początku do końca. W Krakowie na 119 zdających na pozytywny wynik zapracowało 13 osób.
Ściśle tajne przez poufne
Instruktorzy skarżą się, że nie mieli szans, żeby przygotować się do nowych zasad, nie mogli więc przygotować kursantów – i to prawda. Nawet ośrodki egzaminacyjne (przynajmniej niektóre) o tym, jak będzie wyglądał egzamin, dowiedziały się na tydzień przed godziną zero. Jeśli zaś chodzi o sam system, to po prostu w nocy z 18 na 19 stycznia włączył się automatycznie w komputerach WORD-ów podłączonych do sieci.
Pytania i rozwiązania informatyczne dostarczają do ośrodków egzaminacyjnych dwie skłócone z sobą firmy – konsorcjum ITS/Sygnity oraz PWPW (Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych). Dla części ośrodków pytania pisze jedna firma, dla innych – druga. Pojawiają się podejrzenia, że baza pytań, które trafiły do ośrodków, nie jest tak bogata, jak miała być (na początek minimum 1120), i że – w zależności od dostawcy – mają one różny poziom trudności. Tego nie można jednak zweryfikować, bo baza jest tajna. Dyrektorzy ośrodków podpisują „lojalkę”, że pytań nie wyniosą. Z czasem część z nich i tak wycieknie i zdawalność wzrośnie – to pewne.
Kandydat dostaje wylosowany zestaw 20 pytań z wiedzy podstawowej i 12 specjalistycznych, razem 32. Pytania mają różną wagę – od 1 do 3 punktów. Maksymalna liczba punktów – 74. Żeby zdać, trzeba zebrać 68. Ogromne ułatwienie w porównaniu ze starymi testami: tylko jedna odpowiedź jest dobra. W sieci i w sprzedaży krążą wersje demonstracyjne testów, przynajmniej częściowo oparte na dotychczas obowiązujących pytaniach, które były jawne.
Część to autorski wyrób wydawców (uwaga: to nie są pytania ITS-u czy PWPW!). Warto je odtworzyć i poćwiczyć, ale to za mało, by zdać. Po niektórych pytaniach (znanych ze starych testów) widać, że są nieprzemyślane. W niewielkim zakresie pomogą one właścicielom szkół nauki jazdy i instruktorom: najlepsi będą mieli wyniki, pozostali – lepiej niech zmienią branżę. W Białymstoku zdawalność testu – w zależności od dnia – to 17-33 proc.
Przecież to takie łatwe
Większość pytań w wersjach demonstracyjnych, a także w prawdziwych testach, które wynoszą egzaminowani, jest banalnie łatwa. Naprawdę! Ludzie skarżą się jednak na brak czasu, na to, że nie można wrócić do poprzednich pytań, że filmy są niewyraźne. Największe pretensje kandydatów dotyczą pytań z pierwszej pomocy – nikt nie zapewnił im odpowiedniej wiedzy na kursach, nie wiadomo nawet, jak szczegółowa musi ona być. Czy trzeba być lekarzem, aby zdać egzamin na prawo jazdy? Egzamin oblał nawet szef zielonogórskiego WORD-u, który chciał udowodnić, że to łatwizna. Umie jeździć, a nie zdał. Dlaczego?
Większość pytań rzeczywiście jest łatwa i czasu jest dość. W wersjach demonstracyjnych krążących po internecie natrafiliśmy jednak na kilka ewidentnie złośliwych i na co najmniej jedno takie, w przypadku którego trudno wybrać najwłaściwszą odpowiedź. Lepiej przygotować się na to, że ich poziom odzwierciedla sytuację na prawdziwym egzaminie, ale też że się nie powtórzą! Weźmy pytanie (znane ze starych testów) o całkowitą drogę zatrzymania auta na suchej nawierzchni z 50 km/h: czy jest to 5-15 m, czy 20-30 m, czy 40-50 m? Przez „całkowitą drogę zatrzymania” rozumiemy drogę hamowania pojazdu i czas reakcji kierowcy. Dobrze rozumiemy? A jeśli tak, to o jaki pojazd chodzi? Czy o starego Malucha i kierowcę ze słabym refleksem (40-50 m), czy o dobrego kierowcę w Porsche (wówczas 15 m wystarczy, że ho, ho!)?
Wybraliśmy (na chybił trafił) wersję pośrednią, i słusznie. Ale skąd kandydat na kierowcę ma wiedzieć, co autor pytania miał na myśli?
Albo: czy znak informacyjny – tabliczka D-21 (szpital) – zobowiązuje nas do niepowodowania nadmiernego hałasu? Kluczem okazuje się słowo „nadmierny”. Nigdy nie wolno powodować nadmiernego hałasu – a więc i w tym przypadku. Do tego dochodzi kilka pytań z podwójnymi przeczeniami i nawet jeśli w określonej sytuacji wiedziałbyś, jak się zachować na drodze, możesz oblać ten egzamin – dokładnie tak, jak szef zielonogórskiego WORD-u.
Może zdarzyć się też pytanie dotyczące znaku używanego tak rzadko, że nawet starzy kierowcy nie zetknęli się z nim ani razu. Mowa o znaku B-32 z napisem „rogatka uszkodzona”. Jest o nim wzmianka (tylko tekstowa!) w rozporządzeniu, ale wyłapać coś takiego to naprawdę sztuka! Na szczęście do wyboru są dwie opcje, czyli 50-proc. szansa, że trafisz. Może zdarzyć się jednak kilkaset innych podchwytliwych pytań. W Warszawie na ponad 500 osób egzamin zaliczyły 54.
Fajny egzamin, ale...
Nowy test ujawnił całkowitą fikcję, którą jest nadzór starostów nad ośrodkami szkolenia kierowców, i beznadziejną jakość ich usług. Szkoda, że nie zaczęto od gnębienia tych, którzy za kilkaset zł sprzedawali w istocie kwit uprawniający do podejścia do egzaminu – nic więcej. Obecny test bowiem – ma to głęboki sens – wyklucza naukę na pamięć, a wymaga znajomości przepisów, odrobiny refleksu i rozumienia tekstu. Ale nie zadbano o to, aby kursantów do niego przygotować! Szkoda też, że w Sejmie nie ma dziś ludzi mogących ogarnąć i napisać od nowa „Prawo o ruchu drogowym”.
Bo teraz kursanci nie mają się z czego uczyć! Rada: panie posłanki, panowie posłowie, weźcie np. niemiecki kodeks drogowy i przetłumaczcie na język polski bez zmian. Trudne kwestie staną się zrozumiałe, ludzie będą wiedzieć więcej i jeździć bezpieczniej. A resztę niepotrzebnych kierowcy paragrafów zamknijcie w osobnej księdze dla ministrów, starostów, przewoźników, policjantów itp. – niech oni sobie łamią głowy!
Jak sobie pomóc?
- Niezbędne materiały przeczytaj jeszcze przed kursem – będziesz wiedział, o co pytać instruktora.Zapomnij o kursach za kilkaset zł – szukaj dobrej szkoły, która musi być 2-3 razy droższa.Od instruktora weź płytę z pytaniami – na egzaminie będą inne, ale podobne. Tak poznasz logikę testu.Nie pozwól, by instruktor zabierał ci czas na jazdę – np. zaglądanie pod maskę za każdym razem lub ustawianie się w korkach to sposoby na obniżenie kosztów nauki.Nie stresuj się porażką na teście – to może zdarzyć się każdemu.Jeśli nauczyłeś się, zdasz za następnym lub kolejnym razem.
Co musisz wkuć
- Kodeks drogowy (ustawa) ze szczególnym uwzględnieniem działu „Ruch drogowy”. Musisz samodzielnie ocenić, które fragmenty przeznaczone są dla zawodowców i nie dotyczą kandydata na prawko kat. B – niestety, jest ich wiele. W jednej ustawie pomieszano przepisy drogowe dla kierowców z administracyjnymi dla organów państwa, przewoźników, ministrów, służb mundurowych etc. Straszny bubel, ale musisz go poznać. Przeczytaj też dokładnie o kontroli ruchu drogowego i dział „Pojazdy”. Resztę przynajmniej przejrzyj.Rozporządzenie Ministrów Infrastruktury oraz Spraw Wewnętrznych i Administracji w sprawie znaków i sygnałów drogowych – od deski do deski i ze zrozumieniem. Czytamy, mając jednocześnie przed oczami tabele znaków drogowych (załącznik do rozporządzenia). To dość treściwa lektura, nie ma tu zbędnych rzeczy.