- Wydatki nie kończą się przy zakupie. Rejestracja auta (już na polskich tablicach) kosztuje 171,5 zł (74 zł w przypadku tego samego wydziału komunikacji). Potrzebne dokumenty: dowód własności (np. faktura), dowód rejestracyjny, karta pojazdu, stare tablice, polisa OC. W przypadku pojazdów sprowadzanych z zagranicy należy doliczyć 500 złotych opłaty recyklingowej, akcyzę, 160 zł za rozszerzony przegląd rejestracyjny, 160 zł za zaświadczenie o uiszczeniu podatku VAT lub braku takiego obowiązku oraz standardowe koszty rejestracji. Poza tym trzeba dysponować kartą pojazdu kraju, z którego pochodzi auto, dowodem rejestracyjnym i dowodem wykupienia OC w kraju.
Honda Civic (1997 r., 160 tys. km)Honda Civic? Czemu nie! Przecież model ceniony jest za niezawodność. Treść ogłoszenia mówiła o bardzo dobrym stanie, czystości i nienagannej pracy silnika. Niestety, oferowany egzemplarz nie wzbudzał zaufania. Grubość lakieru i jego różne odcienie wskazywały na wypadkową przeszłość. Nasze przypuszczenia potwierdziło badanie miernikiem. Poza tym nadwozie było pełne ognisk korozji. Właściciel komisu oczekiwał od nas 8800 zł. za wyraźnie wyeksploatowane i ze zniszczonym wnętrzem auto z silnikiem 1.4. Zgodził się zmniejszyć cenę o 300 zł, tak abyśmy mogli wymienić pękniętą przednią szybę. Nie polecalibyśmy zakupu tego samochodu. Niestety, rzeczywisty przebieg różnił się od deklarowanego w treści ogłoszenia. W tym aucie niezgodność była stosunkowo mała – wynosiła 3 tys. kilometrów. PodsumowanieJedno z większych rozczarowań. Honda była bardzo zaniedbana. Zdecydowanie nie warta polecenia.Opel Vectra B (1996 r., 136 tys. km)Podczas rozmowy zapewniono nas o dobrym stanie technicznym Vectry. Pracownik stwierdził nawet, że gdyby nie miał już samochodu, sam skusiłby się na ten właśnie egzemplarz. Rekomendacja pierwszorzędna! Pofatygowaliśmy się więc do komisu i... już po wstępnych oględzinach żałowaliśmy tej decyzji. Matowy dach, nieoryginalna przednia szyba i rdza na błotniku, niechlujnie przykryta warstwą lakieru, nie pozostawiały wątpliwości – to samochód po poważnych przejściach. Znaczki "Opel" i "Vectra" na klapie bagażnika przyczepiono odwrotnie. Rutynowe badanie miernikiem wykazało, że właściwie cały samochód nosił ślady poprawek lakierniczych! Deklarowany przebieg 136 tys. km był bardzo wątpliwy. Stan kabiny – wytarta kierownica i tapicerka foteli – sugerował znacznie dłuższą eksploatację.PodsumowanieCała karoseria Vectry nosiła ślady napraw blacharskich. Także przebieg wzbudził naszą podejrzliwość.Renault Mégane (1997 r., 119 tys. km)Opis w ogłoszeniu internetowym bardzo zachęcający. Jednak podczas rozmowy telefonicznej pracownik nie potrafił podać nam żadnych szczegółów na temat samochodu. W trakcie oględzin stwierdził ponadto, że nie chce rozmawiaćo tym aucie, dodając:"wolę, żeby szef się wypowiedział". Problem w tym, że szefa nie było. Badanie rozpoczęliśmy od sprawdzenia grubości lakieru. Nie byliśmy zaskoczeni, gdy okazało się, że i ten samochód miał za sobą wizytę u blacharza – naprawa prawych tylnych drzwi i błotnika. Po wejściu do środka i odpaleniu silnika mieliśmy w dalszym ciągu mieszane odczucia. Z jednej strony benzynowy silnik 1.6 i skrzynia biegów pracowały przyzwoicie. Z drugiej – wytarta kierownica oraz mocno zniszczony fotel kierowcy sugerowały dużo większy przebieg niż licznikowe 119 tys. km.PodsumowanieWeryfikacja pozostawiła kilka znaków zapytania, ale stan Mégane był nie najgorszy. Wątpliwości budził przebieg.Nissan Primera (1995 r., 153 tys. km)W tym samym komisie, w którym stała Honda Civic, pracownik zaproponował obejrzenie sprowadzonego z Niemiec Nissana Primery. Cena 10 tys. zł (bez kosztów rejestracji). Auto wyglądało przyzwoicie. Widząc niezdecydowanie na naszych twarzach, sprzedawca zadeklarował pomoc przy zarejestrowaniu Primery w Polsce. Sprawdzenie rozpoczęliśmy standardowo od badania miernikiem grubości lakieru. Nie potrafiliśmy ukryć zdziwienia. Samochód okazał się w 100 proc. bezwypadkowy. Zdecydowaliśmy się na przejażdżkę. Pomimo budzącej pewne wątpliwości pracy sprzęgła i słabych hamulców Nissan zrobił dobre wrażenie. Zużycie wnętrza zdawało się potwierdzać przebieg 153 tys. km. Przeszkodą w zakupie okazała się cena, która po doliczeniu kosztów rejestracji i innych wydatków mocno przekroczyła założone 10 tys. zł. PodsumowaniePrimera prezentowała się najlepiej ze wszystkich aut, które obejrzeliśmy. Niestety, była trochę za droga.VW Golf (1993 r., 148 tys. km)W czasie rozmowy telefonicznej dowiedzieliśmy się, że pracownica komisu nie potrafi podać nam przebiegu, ponieważ na placu stoi ponad 50 aut. Nie sposób zapamiętać dane techniczne wszystkich samochodów w komisie! Pozostały oględziny na miejscu. VW Golf 1.9 z 1993 r. już z daleka wyglądał na auto wyeksploatowane. Liczne rysy i wypłowiały lakier przypominały o wieku pojazdu. Ku naszemu zdziwieniu, samochód nie nosił jednak śladu poprawek blacharskich! Auto miało fabryczny lakier. Niestety, pozytywne wrażenia zostały zatarte po obejrzeniu wnętrza – dziurawe fotele, kierownica i skrzynia biegów zupełnie wytarte. Szybkie spojrzenie na licznik i wszystko było jasne. Samochód na pewno pokonał o kilkadziesiąt tysięcy kilometrów więcej niż widniejące 148 tys. km na liczniku.PodsumowaniePo Golfie spodziewaliśmy się najgorszego. Okazało się, że to auto bezwypadkowe, ale... z dużym przebiegiem.Ford Probe (1997 r., 170 tys. km)Ford Probe 2.0 był jednym z nielicznych aut od prywatnego sprzedawcy. Rozbudowana treść ogłoszenia mówiła o bardzo dobrym stanie technicznym. Samochód miał być użytkowany przez mechanika, pasjonata marki. Wnętrze zadbane, stuprocentowa bezwypadkowość. Probe faktycznie sprawiał wrażenie zadbanego. Grubość lakieru na lewych drzwiach i błotniku wskazywała na naprawę, ale raczej niewielką. Zużycie wnętrza zdawało się potwierdzać deklarowany przebieg. Karygodne było natomiast przygotowanie auta do sprzedaży – brudne w środku. Sprzedawca nie krępował się zapalić papierosa nawet podczas jazdy testowej. Mimo to auto zrobiło na nas dobre wrażenie. Zawieszenie nie wydawało żadnych nietypowych odgłosów, a silnik i skrzynia biegów pracowały bez większych zastrzeżeń. PodsumowanieSamochód sportowy (przynajmniej z wyglądu) w dobrym stanie technicznym. Probe było warte polecenia.Suzuki Vitara (1991 r., 90 tys. km)Przejrzeliśmy też oferty terenówek. Doszliśmy do wniosku, że jedyny sensowny wybór za 10 tys. zł to Suzuki Vitara. Znaleźliśmy ogłoszenie bezpośrednio od właściciela: Suzuki Vitara 1.6, 1991 r., z instalacją gazową. Auto użytkowane przez kobietę, nieeksploatowane nadmiernie w terenie. Badanie lakieru wskazało liczne poprawki, nadwozie było pełne ognisk korozji, a wnętrze – zaniedbane. Silnik odpalił od razu, jednak automatycznie zgasł po włączeniu trybu pracy na benzynie. Motor zaskoczył dopiero po wielu próbach ponownego uruchomienia. Rozpoczęliśmy jazdę próbną. Auto moglibyśmy polecić amatorom żeglarstwa. Jadąc Vitarą, czuliśmy się bowiem jak podczas rejsu po wzburzonym morzu. Auto bujało się na wszystkie strony. To efekt kiepskiej kondycji amortyzatorów. Układ napędowy wykazywał także pewne braki.PodsumowanieAuto nie bez przyczyny trafiło do sprzedaży. Wkrótce Vitara będzie wymagała dużego wkładu finansowego! BMW serii 5 (1994 r., 168 tys. km)Kolejna oferta, tym razem z klasy wyższej – BMW 5 z 1994 r. Auta te kojarzone są zwykle z zajeżdżonymi przez pseudokierowców wrakami. Postanowiliśmy zminimalizować ryzyko natknięcia się na taki właśnie egzemplarz, wybraliśmy więc samochód w wersji kombi z małym silnikiem 1.8, który nie sprzyja szaleńczej jeździe. Wersje te nie są z reguły wyeksploatowane. Takie też wrażenie sprawiał badany przez nasz egzemplarz. Nadwozie dość dobrze utrzymane. Odkryliśmy niewielkie ślady poprawek na drzwiach przednich, treść oferty mówiła jednak o drobnej korozji w tej części karoserii. Poza tym nie znaleźliśmy śladów rdzy. Wnętrze zadbane, wyposażenie bogate. Wszystko działało bez zarzutu. Dodatkowo auto wyposażone zostało w sekwencyjną instalację gazową. Samochód pozostawiłpozytywne wrażenie.PodsumowanieMiłe zaskoczenie! "Piątka" nie miała istotnych mankamentów. Także mechanika była w naprawdę dobrym stanie. Opel Corsa B (1998 r., 120 tys. km)Kolejny komis samochodowy, kolejne rozczarowanie. Opel Corsa B z 1999 roku podobno przejechał 120 tys. km. Sprzedawca zapewniał o dobrym stanie technicznym. A co nas spotkało na miejscu? Zużycie wnętrza sugerowało 2-krotnie większy przebieg. Kierownica i gałka skrzyni biegów były kompletnie wytarte, siedzenia zupełnie zniszczone. Badanie miernikiem pogłębiło naszą niechęć do malucha Opla. Nie dało się ukryć powypadkowej przeszłości samochodu. Nadwozie pełne było rdzawych wykwitów w nietypowych miejscach, licznych odbarwień lakieru, odpadających listew.Nie mieliśmy najmniejszej ochoty wsiadać do Corsy, nawet w celu przeprowadzenia jazdy próbnej. A jeśli jednak chcielibyśmy wykonać jazdę testową, byłoby to niemożliwe, gdyż jedna z felg była uszkodzona. Auto niewarte zainteresowania.PodsumowanieFatalny stan nadwozia i zniszczone wnętrze – odstraszały już po wstępnej weryfikacji. Corsa była wyeksploatowana.Peugeot 106 (1997 r., 140 tys. km)Peugeot 106 był ostatnim samochodem, który wybraliśmy spośród wielu ofert. Treść ogłoszenia mówiła o dobrym stanie technicznym. Auto było sprzedawane w komisie i wyglądało całkiem przyzwoicie. Nie nosiło śladów poprawek blacharskich, jedynie typowe zadrapania oraz ślady korozji przy progach i uszczelkach. Sprzedający deklarował przebieg 140 tys. km. Zużycie wnętrza zdawało się wskazywać nieco więcej kilometrów (ale nie przesadnie). Samochód nie został przygotowany do zakupu. We wnętrzu leżała puszka po wypitym napoju. Postanowiliśmy dać autu szansę i zabrać je na jazdę testową. Pracownik komisu ostudził zapał, mówiąc, że nie ma kluczyków do samochodu, ale możemy spróbować później, być może jego kolega dowiezie je do komisu. Pozostawiamy to bez komentarza.PodsumowanieKaroseria i wnętrze w niezłym stanie. Mechanika? Trudno powiedzieć. Auto kwalifikujemy na listę rezerwowych.PodsumowaniePoszukiwania auta za 10 tys. zł zakończyliśmy z mieszanymi odczuciami. Wybór był duży, ale okazji niewiele. Jakie wnioski należy wyciągnąć z naszych doświadczeń? Przede wszystkim: nie wierzmy zapewnieniom osób handlujących samochodami. Żadna z ofert komisowych nie pokrywała się z tym, co nas spotkało na miejscu. Dwa auta spośród dziesięciu okazały się warte zainteresowania. Jak widać, można coś znaleźć, trzeba tylko uzbroić się w cierpliwość.