W latach 30. samochody wymagały specjalnego traktowania. W nowym aucie trzeba było np. dotrzeć silnik. Polegało to na jeździe z mniejszymi niż możliwe prędkościami przez ok. 1500-2000 km, delikatnym przyspieszaniu i kilkukrotnej wymianie oleju.

Chodziło o to, aby silnik „ułożył” się (pierścienie i tłoki dopasowały do cylindra motoru). Prawidłowo dotarty silnik przejeżdżał do pierwszego remontu zwykle 50-70 tys. km. Potem trzeba było silnik rozebrać, cylindry przeszlifować, zmienić pierścienie i panewki – po takim remoncie motor znów mógł przejechać kilkadziesiąt tys. km.