Rząd chce, by w ciągu 10 lat po Polsce jeździło milion samochodów na prąd. Mamy kupić milion w 10 lat, czyli 100 tys. aut rocznie. Choć rzeczywistość skrzeczy, to jakoś damy radę: jeśli tego lata znów zabraknie prądu, to poratują nas Niemcy, którzy mają energii chwilami nawet za dużo.

Wprawdzie z ogłoszonego prawie rok temu programu stawiania ładowarek do samochodów na stacjach koncernu Orlen wyszedł tylko wstyd (otwarto punkt ładowania na jednej stacji w Kostomłotach, zaś jeżeli chodzi o nasze plany związane z rozwojem w tym segmencie, analizujemy możliwości na tle danych rynkowych), ale dzięki temu łatwo będzie uzyskać roczny przyrost liczby ładowarek o 100 proc: za rok postawi się kolejną, po dwóch latach kolejne dwie, potem cztery – za 150 lat będzie ich naprawdę bardzo dużo!

Wprawdzie inwestycja w jakiekolwiek źródła energii odnawialnej w Polsce jest zajęciem dla finansowych samobójców, państwo może łatwo sprawić, by nieliczne polskie wiatraki kręciły się szybciej niż niemieckie: wystarczy zasilać je węglem...

Ale żarty na bok. Samochody elektryczne to przyszłość motoryzacji, a przynajmniej znacznej jej części – i tu minister Morawiecki ma rację. By motoryzacja elektryczna się przyjęła, trzeba spełnić trzy warunki: po pierwsze, auta nie mogą być zbyt drogie, a zatem państwo musi zrezygnować z zarabiania na nich; po drugie, ja, jako konsument, muszę mieć powód, by się przesiąść i godzić się z wadami produktu – np. mieć tanie, a najlepiej prawie darmowe paliwo. Po trzecie paliwo musi być dostępne – na każdym parkingu, na stacjach benzynowych, w centrach handlowych itp. No i ktoś ten prąd musi produkować – najlepiej w sposób ekologiczny.

Tymczasem dziś auta na prąd są drogie i nie ma zachęt podatkowych, by taki pojazd kupić – to zabawki dla bogatych. Punktów ładowania prawie nie ma, wiele z nich powstało tylko po to, by wyłudzić środki unijne, a po czasie znikło. Prąd jest w Polsce bardzo drogi i coraz droższy, a problemem jest nie tylko to, by go dostarczyć, lecz także sposób pobierania zapłaty. Na tym etapie z biznesowego punktu widzenia inwestycja nie ma racji bytu – kilku właścicieli Tesli czy BMW i3 nie spłaci jej w 100 lat!

Masowa produkcja polskich samochodów osobowych na prąd to mrzonki – technologia jest bardziej złożona niż się ministrom wydaje. Zacznijmy zatem wielką rzecz od małej (to da się przepchnąć w ciągu jednej nocy): wprowadźcie, Panowie, zerowy VAT na samochody elektryczne, obiecajcie zwracać ich właścicielom koszty płatnego parkowania w centrach miast, zainwestujcie w sieć ładowarek na stacjach państwowych koncernów. Obniżcie ceny prądu. A potem... rewolucja dokona się sama.

Naszym zdaniem

Dziś problemem jest choćby postawienie szybkiej ładowarki do aut – w większości sprzyjających miejsc zwyczajnie w okolicy nie ma tak grubego kabla, by się do niego podłączyć! Rewolucję czas zacząć, ale z innej strony.