- Dzisiaj już nie produkują takich samochodów
- Gdyby nie kolizje awarii byłoby jeszcze mniej
- Z niesprawną uszczelką pod głowicą auto przejechało tysiące kilometrów
To naprawdę wyjątkowy przypadek. 22 lata codziennej eksploatacji i parkowania pod chmurką, niemal wyzerowany licznik, a to wszystko w rękach jednej osoby i w zasadzie bez poważnych awarii. Kiedy dowiedzieliśmy się o Toyocie Carinie II, która pokonała blisko milion kilometrów, postanowiliśmy zobaczyć ją na własne oczy. Zwłaszcza że, jeśli wziąć pod uwagę stale spadającą jakość współczesnych aut, takie historie zapewne nie będą się zdarzać zbyt często w przyszłości.
Zielona Góra, koniec marca. Punktualnie o ustalonej godzinie podjeżdża Toyota Carina II, rocznik 1991. Jest zimno, ale już pierwszy rzut oka na naszą bohaterkę podnosi ciśnienie: ponad cztery godziny jazdy, żeby obejrzeć pordzewiałe auto z oberwanym przednim zderzakiem? Na szczęście rozmowa z właścicielem i bliższe oględziny leciwej Toyoty szybko poprawiają humor.
Teraz moja perełka może nie wygląda idealnie, ale kiedyś było inaczej – mówi Jarosław Król. To prawda, na początku lat 90. XX w., kiedy na polskich drogach królowały Maluchy, Fiaty 125p, Polonezy i Żuki, lśniąca nowością Toyota Carina II 2.0D XL musiała robić takie wrażenie, jakby przybyła z innej planety. Kilka razy odgrywała nawet rolę ślubnej limuzyny.
Toyota Carina II - jak to się zaczęło?
A czemu akurat Toyota? Cóż, to miało być pierwsze w życiu nowe auto właściciela. Na dodatek zagraniczne. Pod maską – tylko diesel (w planach wysokie przebiegi), konstrukcja – niezawodna. Pierwsze kroki pan Jarosław skierował do salonu Mercedesa. Nic w tym zresztą dziwnego, bo wówczas gwiazda na masce faktycznie kojarzyła się z solidnością. Model 190D spełnił wszystkie wymagania, lecz okazał się zbyt drogi.
U położonego nieopodal dilera Toyoty sprzedawca pokazał grafitową Carinę, sprowadzoną w ramach tzw. kontyngentu. Decyzja zapadła szybko. Na początku, zgodnie z ówczesnym zwyczajem, Carina trafiła do specjalistycznego serwisu, gdzie wykonano dodatkowe zabezpieczenie antykorozyjne profili zamkniętych oraz tylnych nadkoli. To dobra decyzja, bo bez tego auto zapewne nie dotrwałoby do dziś.
Toyota Carina II - oryginalne części wciąż w użyciu
W Toyocie najbardziej zadziwia jednak co innego – chodzi o części pamiętające jeszcze japońską fabrykę. Są to m.in.: sprzęgło (!), układ wtryskowy, świece żarowe (zapewne nie wszystkie są sprawne, ale silnikowi i tak nie robi to różnicy), termostat, tłumik końcowy (!), wahacze (poza sworzniami i silentblockami), felgi oraz amortyzatory (nie wiem, jaką mają teraz sprawność, ale poczułbym, gdyby coś było nie tak). Pierwsze Klocki hamulcowe wytrzymały 300 tys. km, zaś tarcze – o kolejne 100 tys. km więcej. Przekładnia kierownicza też jest oryginalna, ale po przebiegu 760 tys. km wymagała regeneracji. Z powodu drobnej nieszczelności na maglownicy pojawiła się korozja i konieczna była naprawa.
Tajemnica długowieczności opisywanej Cariny to regularny serwis i natychmiastowe usuwanie wszelkich niedomagań. Co 10-15 tys. km pan Jarosław wymieniał olej, a po każdych przejechanych 100 tys. km – wszystkie paski (rozrządu i osprzętu). Zamienników nie uznaję – wyjaśnia. Nie bez znaczenia są też warunki eksploatacji: auto nie było narażone na uciążliwy ruch miejski, bo okolice Zielonej Góry nawet dziś nie korkują się przesadnie.
Toyota Carina II - następstwa kolizji
Carina II przeżyła jednak i gorsze momenty. Po przejechaniu zaledwie 10 tys. km – nad czym bardzo ubolewa właściciel – grafitowa Toyota miała bliskie spotkanie z sarną. Dla obu stron skutki zderzenia okazały się mało przyjemne. O zamiennikach nikt jeszcze wówczas nie słyszał, więc rzeczoznawca ubezpieczyciela starał się ratować, co mógł.
Chłodnica nie cieknie? No to zostawiamy. Jak się później okazało, była to decyzja brzemienna w skutkach. Bo kiedy Toyota Carina miała 3 lata i nieco ponad 100 tys. km przebiegu, podczas podjazdu do Karpacza przegrzał się silnik. Diagnoza: uszkodzenie chłodnicy. Mogła ona ucierpieć podczas kolizji z sarną, choć słyszeliśmy o podobnych problemach w bezwypadkowych egzemplarzach.
Od tamtej pory silnik wymagał dolania litra chłodziwa na każde 2-3 tys. km. Objawy niezbicie wskazują na przepalenie uszczelki pod głowicą. Pytamy, czemu jej nie wymieniono. Auto jeździło zupełnie normalnie, więc nie chciałem ingerować w silnik. Gdyby pojawiły się dodatkowe kłopoty, to zleciłbym naprawę – wyjaśnia właściciel. Ponieważ jednak przez ponad 18 kolejnych lat (!) żadne problemy nie wystąpiły, Carina przejechała z uszkodzonym silnikiem kilkaset tysięcy kilometrów.
Dopiero gdy licznik wskazał przebieg ponad 800 tys. km, płyn zaczął znikać na tyle szybko, że właściciel w końcu podjął decyzję o ściągnięciu głowicy. Oczom mechanika ukazał się smutny widok – wszystko było pokryte olejowym błotem i osadem z niespalonego chłodziwa. Solidna japońska konstrukcja – mówi właściciel – wszystkie dzisiejsze auta poległyby po czymś takim. Ale nie moja Toyota Carina. Po oczyszczeniu wszystkich elementów oraz wymianie uszczelki auto wróciło na drogę.
W sumie Toyota uczestniczyła w czterech kolizjach: trzy razy uszkodzony został przód (dwukrotnie przez sarny), raz – tylna część nadwozia. Jak mówi właściciel, elementy blacharskie zamontowane po wypadkach korodowały nawet szybciej niż fabryczne. Na przykład: klapa bagażnika. Pochodzi ona z wersji benzynowej, bo akurat taką udało się znaleźć w grafitowym kolorze – zaoszczędzono na lakierowaniu. Ale oznaczenie modelu i silnika pochodzi z oryginalnej.
Jarosław Król pozbył się swojej Toyoty Avensis II po 100 tys. km, kiedy wypaliły się ksenony. Przez jego rodzinę na przestrzeni wszystkich tych lat przewinęły się też dwie dość trwałe Corolle, ale żadna z nich nie zdobyła takiej sympatii, jak nasza bohaterka. Dzisiejsze samochody to już nie to – mówi właściciel. Kiedyś stosowano lepsze materiały. Cóż, trudno zaprzeczyć.
Toyota Carina II - podsumowanie
Opisywany egzemplarz miał szczęście, że trafił na odpowiedzialnego właściciela, a większą część astronomicznie wysokiego przebiegu „nakręcił” w trasie. Mimo to milion kilometrów bez żadnej poważnej awarii – o dziwo, w polskich warunkach to wyczyn naprawdę godny uznania. Niestety, dziś w zasadzie już nie do powtórzenia. Przekonał się o tym też pan Jarosław, który ze swym Avensisem II 2.0 D-4D rozstał się po przejechaniu zaledwie 100 tys. km. A Carina? Jeśli otrzyma nowe blachy, powinna jeszcze pojeździć. I to całkiem długo.