Władze Kuby pod koniec 2013 r. ogłosiły, że uwolnią rynek nowych aut od ograniczeń celnych i specjalnych urzędowych pozwoleń, które musiał uzyskać nabywca przed kupnem. To jedna z 300 reform jakie zapowiedział Raul Castro, przejmując w 2008 r. władzę po swoim bracie.

Można było podejrzewać, że taka decyzja spowoduje początek końca słynnego obrazu ulic kubańskich miast, po których wciąż jeżdżą głównie amerykańskie samochody z lat 50. i 60. Teraz jednak wiadomo, że mimo nowelizacji prawa w zakresie handlu nowymi autami, Kubańczycy jeszcze przez dłuższy czas będą zdani na swoje wysłużone krążowniki szos.

Choć producenci mogą już swobodnie eksportować swoje auta na Kubę, ich obrotem na wyspie wciąż zajmuje się państwo - i dużo sobie za to liczy. Na sprowadzane z zagranicy auta nakładane są tak wysokie cła, że mało kogo stać na Kubie na zakup takiego auta. Peugeota 206 wyceniono w państwowym salonie Peugeota na 91 tys. dolarów, a model 508 na... 262 tys. dolarów. To ok. 8 razy więcej niż kosztują te auta na naszym rynku!

Jak podaje agencja Reuters, odwiedzający salon Kubańczycy opuszczają go wściekli. Agencja informacyjna zacytowała m.in. mężczyznę, który oglądał w państwowym komisie Renault z 2005 r. za 25 tys. dolarów, a na zagranicznych portalach ogłoszeniowych podobne są oferowane za 3 tys. dolarów: „Te ceny wskazują na brak szacunku dla Kubańczyków. Jesteśmy wskazani na poruszanie się gratami i straciłem już nadzieję, na kupno nowoczesnego auta dla mojej rodziny.” Średnia pensja na Kubie wynosi 20 dolarów miesięcznie.

Na Kubie jest zarejestrowanych 650 tys. samochodów. Połowa z nich należy do instytucji państwowych. Na razie niewiele wskazuje na to, by Kubańczycy mogli się przesiąść do nowocześniejszych aut.