W ustaleniu wartości auta oficjalne cenniki (np. te, z których korzystają ubezpieczyciele) są bezużyteczne – za kwoty podawane w katalogach (np. 3 tys. zł za Mercedesa W124 z 1991 roku czy 2500 zł za Volvo 740) można zwykle kupić co najwyżej dawcę części zamiennych.

Im starsze auto, tym większy rozrzut pomiędzy średnią ceną dla danego modelu a kwotami, jakich żądają właściciele co lepszych egzemplarzy. Niestety, zapewnienie o tzw. stanie kolekcjonerskim pojawiające się w wielu ofertach nazbyt często jest gwarancją jedynie tego, że sprzedawca żąda za samochód ponadprzeciętnie wysokiej ceny.

Chcąc kupić 20-letnie auto w stanie zbliżonym do idealnego, szybko przekonacie się, że wśród tańszych ofert nie macie czego szukać. Do niedawna pojazdy tego segmentu warte były tak niewiele, że każda większa inwestycja w poprawę ich stanu technicznego była traktowana przez większość użytkowników jako zbędna ekstrawagancja.

Większość się zużyła, zostały nieliczne, najmniej zużyte i najbardziej zadbane egzemplarze. Ten zaś, kto regularnie inwestował pieniądze w auto, nie sprzeda go za bezcen. Niby czemu miałby to robić? Można zauważyć nawet tendencję: starsze, ale jeszcze nie zabytkowe pojazdy, które nadają się do codziennej służby i dobrze wyglądają, wyceniane są na 20 tys. zł i więcej, ceny dobrze utrzymanych modeli, poważanych ze względu na wysoką jakość zaczynają się od 50 tys. zł.

Podobnie jest w Niemczech, skąd wiele starszych samochodów trafia do Polski: ceny Mercedesów BMW czy choćby niedocenianych Volvo, których kondycja opisywana jest jako „Top Zustand” (podobnie jak w Polsce to nie jest gwarancją czegokolwiek) zaczynają się od 5 tys. euro, do czego jednak dochodzi często tzw. duża akcyza i koszty transportu, razem nie mniej niż 25-30 tys. zł.

Z tego względu wielu handlarzy bierze, co popadnie i czasem z premedytacją, a czasem z braku świadomości auta w stanie co najwyżej przeciętnym sprzedaje jako „kolekcjonerskie”. Dawniej, decydując się na obejrzenie egzemplarza z górnej półki cenowej, można się było spodziewać, że faktycznie jest w dobrym stanie; dziś łatwiej niż kiedyś zaliczyć wpadkę.

– Ale przecież ten samochód ma 20 lat, czego Pan wymaga – zapyta handlarz. Cóż, w kategorii klasyków zasada, że stare oznacza zużyte, nie obowiązuje, a raczej nie powinna obowiązywać. Zasady inne niż w przypadku zwykłych aut używanych obowiązują również kupujących: stare nie oznacza: „tanie”. Wygląda na to, że w utrzymanie klasyka warto inwestować.

Nierzadko egzemplarze 4-krotnie droższe od innych znajdują nabywców niemal z dnia na dzień, bo faktycznie są dobre. Czasem kilka osób w różnych częściach Polski jednocześnie szuka właśnie tego, a nie innego modelu i rozumie, że auto klasy średniej czy wyższej w dobrym stanie, stosunkowo niezawodne i zwracające na siebie uwagę, musi te 20-30 tys. zł kosztować. A bywa i tak, że znacznie wyższe kwoty mają uzasadnienie.