Pamiętacie, ile kosztowało trzy lata temu Mitsubishi i-MiEV – małe auto elektryczne oferowane także ze znakami Citroëna i Peugeota na masce? 160 000 zł – w promocji! Jeszcze na początku 2012 roku, gdy testowy egzemplarz trafił do naszej redakcji, można było przyjąć, że jest to może niezbyt wygodny i praktyczny, ale jednak nowoczesny i bardzo ciekawy pojazd. Dziś za niesprzedany dotąd egzemplarz bez przebiegu z 2011 roku Mitsubishi chce112 000 zł, ale chętnych brak. Nic dziwnego.

10 tys. km – połowa wartości!

Zajrzyjcie na portal ogłoszeniowy i spróbujcie zawęzić wyszukiwanie do aut elektrycznych. Okaże się, że takie pojazdy z przebiegiem 10-12 tys. km oferowane są za niecałe 60 000-76 000 zł i są to – podkreślmy – ceny wywoławcze. Samochód mający na liczniku 20 tys. km kosztuje jeszcze mniej. A może chcielibyście coś większego? Za ok. 60 000 zł kupicie Renault Fluence’a Z.E. z przebiegiem 5 tys. km i z bateriami na własność, czyli bez konieczności płacenia rat za korzystanie z nich (to jedna z ofert Renault mających na celu obniżenie początkowej ceny auta).

Ile te samochody są naprawdę warte? Tyle, ile ktoś zechce zapłacić, i ani grosza więcej! Pole do negocjacji wydaje się szerokie i nie ma znaczenia, ile ktoś wybulił dwa lata wcześniej. Do typowych rozterek związanychz jazdą autem na prąd (czy dojadę z domu do pracy i z powrotem?) dochodzi bowiem obawa: co zrobię, gdy baterie się zużyją? Dzisiejsze auta elektryczne (np. BMW i3 czy VW Golf) mają te same wady, co elektryczne miniauta z lat 2011-12: po pierwsze, zbyt mały zasięg (w praktyce nie należy liczyć na więcej niż 100 km), a po drugie, ich ładowanie nie trwa 5 minut, lecz kilka godzin. Po trzecie, za dwa lata będą... przestarzałe.

Postęp jest szybki, lecz nie dość szybki

Postęp w konstrukcjach akumulatorów jest wyraźny i objawia się nie tylko stopniowym wydłużaniem zasięgu aut, lecz także tym, ile energii akumulator potrafi oddać w jednostce czasu. Lepsze baterie pozwalają montować mocniejsze silniki i – tak jak w przypadku BMW i3 – stworzyć auto ruszające spod świateł sprawniej niż limuzyna z mocnym dieslem. Wciąż jednak to za mało, żeby samochód na prąd był alternatywą dla spalinowego. Jeśli uznać za prawdziwe obietnice producentów, którzy chcą zwiększyć pojemność baterii w autach o ok. 30 proc. w ciągu 2-3 lat, to oznacza to, że dziś kupiony za 160 000-200 000 zł pojazd za chwilę będzie przestarzały, choć wcale niezużyty. Dlatego warto wstrzymać się z zakupem. Absurdalnie – wydawałoby się – niskie przebiegi aut z drugiej ręki są najprawdopodobniej prawdziwe. Doświadczenie podpowiada, że samochodem, który nie wyjeżdża z miasta i ma realny zasięg poniżej 100 km, trudno przejechać więcej. Zimę taki pojazd spędza raczej w garażu.

Ekstremalnie wysokie koszty

Licząc samą utratę wartości na podstawie aktualnych ofert, a pomijając ubezpieczenie, serwis i koszt energii elektrycznej (nawet 10-13 zł za 100 km), wychodzi, że koszt przejechania 100 km samochodem na prąd to 400--600 zł (!), czyli 4-6 zł za kilometr. W przypadku aut spalinowych, jeśli policzymy wszystko: paliwo, serwis, opony, ubezpieczenie i utratę wartości, będzie to wyraźnie mniej. Z naszych testów długodystansowych wynika, że całkowity koszt podróżowania Astrą 1.7 CDTI wynosi 90 gr/km, Fordem Fiestą 1.25 – 84 gr/km, BMW X5 3.0d – 1,74 zł/km, Volvo XC90 2.4d – 1,73 zł/km. Jaki z tego wniosek? Jazda nowym autem na prąd to nie tylko uciążliwa, lecz także niezwykle droga ekstrawagancja.

CZYTAJ WIĘCEJ: