To wyjątkowy egzemplarz. Powiem panu, że rzadko trafia się ten model w tak dobrym stanie blacharskim, musiał być garażowany albo nie jeździł zimą. Jedzie pan z Zamościa? Śmiało – będzie pan zadowolony. Silnik, klima – no, po prostu wszystko działa idealnie!

Na zdjęciach samochód prezentuje się znakomicie. Ciemnoniebieski metalizowany lakier błyszczy w słońcu jak nowy, wnętrze wydaje się zadbane. Ale w ogłoszeniu zamieszczonym na Allegro.pl na jednym spośród 30 zdjęć lakier auta jest wyraźnie szary, nie granatowy – i to powinno nas zastanowić.

Jedziemy jednak 280 km, aby zobaczyć pięknego Mercedesa. Zastajemy samochód pokryty szarym, wypłowiałym i porysowanym lakierem, z dziurami w podłodze, na łysych oponach i bez płynu w zbiorniczku wyrównawczym.

Nie działa klimatyzacja (sprzedawca twierdzi, że wystarczy ją nabić) i świeci się kontrolka świec żarowych. Tym razem handlarz naciągnął nas na 7 godzin jazdy samochodem, 5 minut oględzin trupa i mniej więcej 300 zł za paliwo.

Tu sprawa była jasna – nie o takie auto nam chodziło, sprzedawca na placu od razu asekuracyjnie twierdził, że to nie jego auto, tylko kolegi, kolega będzie jutro i to z nim trzeba rozmawiać.

Z polskiego na nasze: przejechaliście się, drodzy frajerzy, i nawet nie macie komu dać w mordę. Sens takiego działania jest jasny: trzeba ściągnąć klienta na plac. Z dziesięciu potencjalnych kupców ośmiu odwróci się z oburzeniem i odejdzie.

Dwóch zacznie się targować i oglądać auto, choć nie wie, na co zwrócić uwagę, a jeden kupi. Jest zagrożenie, że ktoś się zdenerwuje i dojdzie do rękoczynów, ale handlarzy na placu jest zwykle więcej, a poza tym, widząc zdenerwowanie klienta, od razu uderzają w asekuracyjny ton: no wie pan, to nie jest nowy samochód. I cena też jak za używany, nie jak za nowy.

Jaka kasa, taka klasa

Handel samochodami to nie jest łatwy kawałek chleba. Ci, którzy żyją ze sprowadzania używanych aut z zagranicy, muszą się zdrowo nagimnastykować, aby zarobić na wynajęcie kawałka placu przy wylotówce z miasta.

Po pierwsze, ceny. Dobre, zadbane samochody używane w Niemczech, Francji, Belgii czy Holandii są droższe niż w Polsce. Handel polegający na wyjazdach z lawetą do Niemiec, aby kupić od tureckiego pośrednika lekko stuknięty samochód, ledwo dyszy i ogranicza się do samochodów najtańszych, wycenianych na 1,5-2,5 tys. euro.

Często są to auta, których nie można było sprzedać na lokalnym rynku, bo coś się w nich zepsuło i nie opłacało się tego naprawić. Problem w tym, że więnawet po wyczyszczeniu, odkurzeniu, podmalowaniu i naprawie nie ma wielu chętnych na 10-letnie auta wyceniane w Polsce na 13-15, a nawet 20 tys. zł.

A tymczasem do samochodu za 2 tys. euro (ok. 8200 zł) trzeba doliczyć koszty paliwa na wyjazd do Niemiec (co najmniej 500 zł), 500 zł opłaty recyklingowej, akcyzę – 250 zł, trzeba opłacić mechanika, lakiernika, ogłoszenia na Otomoto.pl, czynsz za plac na samochody.

A gdzie zysk?

Dlatego najbiedniejsi pośrednicy wyszukują najtańsze, najbardziej sfatygowane pojazdy, na ile to możliwe zaniżają kwoty na umowach (nawet 100 zł oszczędności na akcyzie to zysk).

Jeśli jadą przez Niemcy na kołach, to często na przeterminowanych lub sfałszowanych tablicach (oszczędność ok. 100 euro), naprawy ograniczają do minimum i starają się wykonać je, stosując używane części.

Wszelkie „ekstrasy”, np. komplet dobrych opon, wyjmowane są z auta i sprzedawane osobno. Często auto w ogóle się nie rejestruje i nie zgłasza importu, klient kupuje pojazd niby od właściciela w Niemczech, dzięki czemu nie płaci się podatku.

Jest też nowy trend: wyprowadzanie samochodów z placów na ulice. Jeśli widzicie kilka aut stojących obok siebie przy drodze lub np. na parkingu osiedlowym i każde ma przyklejoną karteczkę „sprzedam”, to widzicie właśnie taki uliczny autohandel. Właściciel ogłasza chęć sprzedaży samochodu w internecie, a z każdym chętnym umawia się np. pod domem lub na stacji benzynowej. Po co ma płacić za plac?

strona 2

Wyższa kasta

Bogatsi handlarze kupują nowsze samochody na aukcjach takich firm jak Ecadis NV (carsontheweb.com), BCA, Autorola itp. Drobne, nawet liczne uszkodzenia oferowanych aut, a także wysokie przebiegi są mile widziane – obniżając do maksimum koszty napraw, można najwięcej zarobić.

Przebieg – to nie problem. Oszczędza się też na podatkach i opłatach oraz w miarę możliwości korzysta z firm wykorzystujących zawiłości prawa unijnego. W efekcie otrzymujemy auto ze skomplikowaną historią, dla laika niemożliwą do odtworzenia, np. kupione w Holandii przez belgijskiego pośrednika, sprzedane na aukcji carsontheweb.com, odebrane przez polskiego handlarza w Niemczech (ta operacja pozwala odzyskać część belgijskiego odpowiednika polskiej akcyzy) i przyprowadzone do Polski na sfałszowanych niemieckich tablicach rejestracyjnych.

Nie bójcie się, prawdopodobnie zarejestrujecie takie auto w Polsce bez trudu, a fałszywe niemieckie tablice wzięły się z konieczności zaoszczędzenia 20-25 euro – tyle kosztuje bowiem wybicie oryginalnych. Dla takiego zarobku ryzykuje się poważne kłopoty, w tym odholowanie auta na niemiecki parking depozytowy!

Osoba, która wyjaśniła nam ten mechanizm – właściciel porządnego funkcjonującego na rynku od 20 lat handlu samochodami w Wodzisławiu Śląskim – wcale nie uważa tego za przekręt. Trzeba przecież oszczędzać – handlarze są niewinni!

Teoretycznie lepszy, choć najdroższy towar zdarza się w niektórych komisach dilerskich – to auta także sprzedawane na zagranicznych aukcjach, ale dostępne tylko dla wyselekcjonowanych firm, mające niski przebieg i najwyżej niewielkie uszkodzenia.

W praktyce, z powodu wysokiego kursu euro, od dawna większość komisów, nawet dilerskich, nie sprowadza aut z najwyższej półki – nie opłaca się. Nawet carsontheweb.com jest dla przeciętnego polskiego handlarza za drogi – handlarze z innych krajów są w stanie zapłacić więcej niż nasi uzyskać cenę na polskim rynku!

Poflotowe nie takie złe

Auto podniszczone, a nawet powypadkowe, po dobrym przygotowaniu do sprzedaży i tak dla przeciętnego klienta wygląda atrakcyjnie. Ostatnio coraz więcej pojawia się polskich samochodów poflotowych: wcale nie są gorsze (choć i tak większość, jako służbowe, dostaje nieźle w kość), są za to o wiele tańsze.

Stan techniczny auta i jego przebieg mają dla handlarza niewielkie znaczenie. I tak mało kto jest gotów zapłacić za używany pojazd więcej, niż wynosi jego średnia cena rynkowa, za to każdy ma nadzieję, że jest sprytny i znajdzie najtańszy i najlepszy możliwy egzemplarz.

Podstawa interesu to zatem dobry marketing: zauważyliście, ile aut w ogłoszeniach jest przedstawianych jako bezwypadkowe i z niskim przebiegiem, ile samochodów pochodzi „od pierwszego właściciela”? Większość! A to, że samochód spędził młodość w wypożyczalni, to drobiazg, o którym się klienta nie informuje.

Bezwypadkowość

Jak tłumaczą sprzedawcy, ten termin jest płynny. Przecież drzwi pomalowane z powodu zarysowania nie czynią auta powypadkowym. To samo, jeśli chodzi o przedni błotnik. Tylny... właściwie też. No, czasem trzeba coś podszpachlować, ale trochę szpachli przecież nie szkodzi.

I tak dochodzimy do aut, w których wymieniano całe ćwiartki, które w gruncie rzeczy też są bezwypadkowe, bo nikt w nich... nie zginął. Sam samochód zaś dla fachowca jest pojazdem wartym np. 20 proc. mniej, niż średnio kosztuje dobry egzemplarz; kupując taki pojazd, tracimy więc pieniądze.

Jednak sprzedawca w komisie niczym nie ryzykuje: jeśli zorientujesz się, że auto nie jest takie, jak obiecano w ogłoszeniu, to go nie kupisz. A jeśli kupisz, to...klamka zapadła.

Szanse na polubowne rozwiązanie umowy są nikłe, chyba że trafiliście na porządną firmę, która jest zarejestrowana na faktycznego właściciela. Tymczasem nawet w dużych, ładnych komisach pojawiają się czasem auta za 80 tys. zł i oferowane są jako bezwypadkowe, choć kilka miesięcy wcześniej skasowano je w kraju, w którym zostały zakupione.

strona 3

Niski przebieg

Cofane są liczniki we wszystkich modelach aut, jednak w niektórych szczególnie chętnie. Z technicznego punktu widzenia przestawienie elektronicznego drogomierza nie stanowi problemu, jednak kłopotem dla nieuczciwych handlarzy jest rosnąca świadomość kupujących, którzy starają się zweryfikować stan licznika przed kupnem, np. pytając dilerów danej marki o historię serwisową.

Prawie każdy samochód, przynajmniej przez jakiś czas, serwisowany był bowiem w warsztacie dilerskim i w bazie producenta pozostały ślady. Zdarza się, że zagraniczni właściciele przez kilkaset tysięcy km serwisują auto u dilera z dbałości o nie lub z braku alternatywy.

Tymczasem w sukurs oszustom przychodzą... importerzy i producenci aut, np. grupa VW. Firma ta ma świetną bazę serwisową swoich samochodów, zapisywana jest w niej prawie każda naprawa, jaka odbywa się w warsztacie dilerskim w Europie, wraz ze stanem licznika.

Zaglądając do tej bazy, można by podać klientowi stan licznika podczas wszystkich napraw, wymianę elementów eksploatacyjnych, udział w akcjach naprawczych itp. Tymczasem Volkswagen jakiś czas temu utajnił swoją bazę.

Dilerzy nie chcą podawać informacji nawet... aktualnym właścicielom aut VW czy Audi. Nie zawsze można liczyć na zaprzyjaźnionego pracownika serwisu, gdyż każde otwarcie bazy jest rejestrowane – nieuprawnione użycie będzie karane!

Dlatego oferowane przez handlarzy Passaty czy Tourany z silnikami Diesla rzadko mają na liczniku więcej niż 150 tys. km. Czy oszustom grozi kara? – Panie, ja tu nic nie kręciłem. Sprzedaję samochód taki, jak go kupiłem.

Powypadkowy? Ja nie wiem, nie jestem blacharzem, nie orientuję się!

Sami pomyślcie: czy można handlować autami i nie orientować się, w jakim są stanie? Jak uniknąć odpowiedzialności? Polskie przepisy traktują sprzedażkomisową tak samo jak np. handel nowym sprzętem RTV w sklepie i odpowiednio chronią konsumentów.

Takż więc wtedy, gdy kupujemy używany pojazd należący do handlarza, mamy niemal takie same prawa jak wtedy, gdy kupujemy nowe auto u dilera. Tyle teoria. Handlarze znają prawo znacznie lepiej niż ich klienci i oferując trefny towar, potrafią się zabezpieczyć.

Na początek cena

Jeśli dałeś się namówić na podpisanie umowy z niższą ceną niż rzeczywista kwota, zrzekłeś się praw konsumenckich! Handlarze propozycję podpisania umowy z zaniżoną kwotą transakcji argumentują często kwestiami podatkowymi – co bywa prawdą, a my chętnie się godzimy na podskubanie fiskusa, choć nie mamy w tym interesu.

Ale jest i druga strona medalu: zgłaszasz się po tygodniu z autem, bo zauważyłeś, że ma wspawaną ćwiartkę z innego, a miało być powypadkowe. Uprzejmy handlarz proponuje rozwiązanie umowy i zwrot gotówki. Odda co do grosza. Tyle, ile zapisano w umowie.

Bywa i tak, że samochody o fałszowanej przeszłości albo powypadkowe, choć stoją na placu u handlarza, sprzedawane są na zwykłą umowę. Wówczas nie chronią nas przepisy konsumenckie.

Warto też wiedzieć, że plac wysypany kamykami zwykle nie należy do handlarza, jest tylko wynajmowany. A poza tym sprzedający często nie ma żadnego majątku.

Kupujesz – ryzykujesz

Nikt nie potrafi tak oszczędzać na doprowadzeniu auta do porządku jak zawodowy handlarz. W wielu wypadkach auta są z pełną premedytacją myte w taki sposób, że choć operacja przywraca im świeżość, to raczej na krótko i wiąże się z powstaniem licznych usterek.

Naprawy? Raczej maskowanie usterek! Naprawy blacharskie? Byle tanio, byle jak! Opony – najlepiej używane. Licznik – w miarę możliwości cofnięty! W efekcie do ceny większości aut ściągniętych do Polski z Zachodu trzeba wiele dopłacić, aby bezpiecznie jeździć.

Jak uniknąć rozczarowania? Auta sprawdzać przed kupnem, a nie po nim. Jedziemy do warsztatu, zanim podpiszemy umowę – i jeśli mechanik odradza zakup, posłuchajmy go, zamiast szukać zalet na siłę.

Podsumowanie

Chcesz dobry używany samochód – od razu przygotuj się, że zapłacisz sporo więcej, niż wynosi cena rynkowa tego modelu. Jeśli szukasz okazji, masz szanse kupić samochód z przekręconym licznikiem, powypadkowy lub z problemami formalnymi.

Polskie autohandle (rzecz jasna nie wszystkie) to siedlisko patologii i przekręciarstwa. Nie ma się co dziwić: oszustom sprzyjają sami klienci, podpisując lewe faktury, aby uzyskać kilkuprocentowy rabat albo wręcz bez powodu; prokuratorzy (przekręcanie liczników to plaga, oszustów za kratkami raczej nie ma), warsztaty żyjące z podrasowywania aut na sprzedaż, reklamujące oszukańcze usługi „korekcji” liczników bez najmniejszej obawy, policja (bo się tym nie interesuje) i tak dalej. Umiesz liczyć? Licz na siebie!