Zainteresowanie samochodami używanymi z USA zmniejszyło się wraz ze wzrostem kursu dolara. Jednak drogie, luksusowe auta są nadal często sprowadzane zza oceanu – zazwyczaj takich marek jak BMW, Jeep, Porsche, Mercedes oraz Audi i Volkswagen.
Niestety, zazwyczaj opłaca się importować tylko auta uszkodzone. Nawet jeśli usterki nie są poważne, to w USA pojazd może zostać uznany za wrak nienadający się do naprawy, bo jej koszty byłyby zbyt wysokie w stosunku do wartości auta. Dzięki temu np. dwuletniego VW Touarega z lekko przerysowanym bokiem można kupić np. za około 18 tys. dolarów, podczas gdy w Polsce takie auto kosztuje około 130 tys. zł.
Rzeczywiste oszczędności nie będą aż tak duże. Poza kosztami napraw trzeba jeszcze ponieść wydatki związane z usługami pośredników, transportem lądowym do portu, transportem morskim, opłacić cło, akcyzę i podatek VAT. Nazbiera się tego dużo – nawet około 70 proc. ceny zapłaconej za auto.
Mimo to i tak można zaoszczędzić 20-30 proc. w stosunku do ceny porównywalnego modelu w Europie. Kalkulacja wypada najkorzystniej, gdy sprowadzimy auto dla siebie. Przy odsprzedaży nigdy nie uzyskamy za sprowadzony samochód takiej samej ceny jak za „europejczyka”.
Rynek boi się pojazdów z USA
Dlaczego? Po pierwsze – wiadomo, że niemal wszystkie auta zza oceanu mają powypadkową przeszłość. Na ogół są to skomplikowane modele wyższych klas i nigdy nie wiadomo, jak zostały naprawione. Po drugie – użytkownicy boją się różnic konstrukcyjnych i wynikających z nich problemów z serwisowaniem i słabszą dostępnością części. Jak się okazuje, nie zawsze słusznie.
To, jak bardzo w rzeczywistości różnią się auta z USA od wersji europejskich, sprawdziliśmy na przykładzie kilku modeli Volkswagena, które jako jedne z nielicznych trafiają na rynek amerykański również z silnikami Diesla. Niestety, choć popularność silników wysokoprężnych za oceanem rośnie, to wciąż jest ona niska, dlatego sprowadza się głównie wersje benzynowe.
Szukając różnic technicznych, należy podzielić auta z rynku amerykańskiego na modele oferowane również na rynku europejskim oraz te dostępne tylko za oceanem. VW Passat, który od 2011 roku trafia na rynek amerykański wyłącznie z fabryki w Tennessee, nawet wygląda inaczej niż Passat europejski: jest dłuższy, szerszy oraz inaczej wyposażony. Najistotniejsze z punktu widzenia eksploatacji jest jednak to, że ma po prostu dużo specyficznych części.
Zawieszenie i przełożenia skrzyni biegów dostosowane są do oczekiwań amerykańskich klientów. Nie spotkamy też w nim takich silników jak popularny w Europie 1.4 TSI. Podstawową jednostką jest 5-cylindrowy benzyniak 2.5/170 KM, którego nie montuje się w europejskich autach. Jest jeszcze benzyniak 3.6 V8/280 KM, który z kolei odstrasza wysokim zużyciem paliwa. W ofercie znajduje się jednak diesel 2.0 TDI CR/140 KM.
W końcu coś dla Europejczyka?
Owszem, ale surowsze niż w Europie normy czystości spalin spowodowały, że motor ten został nieco zmieniony – rozbudowano układ wydechowy, układ recyrkulacji spalin, inaczej przebiega sterowanie procesem spalania. W praktyce może to powodować problemy w obsłudze warsztatowej.
Jednak jak twierdzą mechanicy, są to rzeczy, które można przerobić. Takie komplikacje nie występują w innych wersjach silnikowych. Jeśli zechcemy sprowadzić lub kupić w Polsce amerykańską wersję Touarega czy Tiguana z takim silnikiem, który występuje również w Europie, nie musimy się obawiać problemów z dostępem do części i znalezieniem warsztatu, który je obsłuży.
Pomijając różnice w oświetleniu czy częstotliwościach odbieranych przez radio, zdecydowana większość podstawowych części w układzie napędowym i zawieszeniu jest taka sama. Różnice, które czasami można zaobserwować, to np. mniejsze tarcze hamulcowe czy inny komputer komfortu, w którym nie można uruchomić funkcji dostępnych w wersjach europejskich.
Ten ostatni problem mechanicy rozwiązują, montując inny komputer, co w niezależnym warsztacie kosztuje około 2 tys. zł. W przypadku aut koncernu VW niestandardowe części do egzemplarzy z rynku amerykańskiego można kupić u dilerów, w niektórych przypadkach trzeba poczekać około tygodnia. Niestety, z innymi markami bywa znacznie gorzej.
Wnętrze może się różnić od wersji europejskich
W autach sprowadzonych z USA przede wszystkim rzuca się w oczy prędkościomierz wyskalowany zarówno w milach, jak i kilometrach – nie jest to przeszkodąw jaździe po europejskich drogach. Zestaw wskaźników trzeba wymienić tylko w przypadku modeli, w których prędkość pokazywana jest wyłącznie w milach.
Kolejny problem to różnice w częstotliwościach odbieranych przez fabryczne radio. Niestety, jego przestrojenie kosztuje około 500-600 zł – często taniej jest kupić używane radio z europejskiej wersji.
Poza najnowszym Passatem wnętrza aut koncernu Volkswagena, oferowanych jednocześnie na obu rynkach, nie różnią się wyglądem, ale mogą się różnić materiałami i poziomem wyposażenia.
Inne mogą być materiały użyte do szycia tapicerki siedzeń – można to zauważyć szczególnie po jakości skór. Tworzywa, z których wykonane jest wnętrze, na ogół się nie różnią. W Touaregu czy Tiguanie nie spotkamy tandetnych plastików, typowych dla aut z USA.
Różnice techniczne
Modele Volkswagena, które jednocześnie oferowane są w Europie i USA, nie mają istotnych różnic technicznych. Układ napędowy: Większość jednostek napędowych Volkswagenów sprowadzonych z USA można spotkać również w europejskich wersjach, np. 2.0 TSI czy 3.6 V6. W takich przypadkach obsługa techniczna, dostęp do części zamiennych czy naprawy nie są problemem.
Jednak trzeba pamiętać, że silniki z tamtego rynku dostosowane są do innych norm czystości spalin, a także do innego paliwa (m.in. o większych wahaniach czystości oraz bardziej zasiarczonego). To powoduje, że mogą występować różnice w układach wtryskowych, systemach oczyszczania spalin i sterowaniu procesem spalania.
W wersjach benzynowych inny jest też sposób pochłaniania oparów paliwa w zbiorniku. W autach sprowadzonych po kolizjach jest on często przyczyną palenia się kontrolki check engine. Większe zmiany wprowadzono w dieslach, np. w silniku 2.0 TDI CR/140 KM.
Surowsze normy zmusiły konstruktorów do ograniczenia emisji tlenków azotów (do poziomu, który w Europie będzie obowiązywał od 2014 r.). W tym celu m.in. zmniejszono otwory w dyszach wtryskiwacza, zamontowano świecę żarową z ruchomym rdzeniem służącym do pomiaru ciśnienia gazów w cylindrze, zastosowano dwuciśnieniowy układ recyrkulacji gazów, a w układzie wydechowym znalazły się, oprócz filtra cząstek stałych, katalizator do okresowego magazynowania tlenków azotu i katalizator do eliminacji siarkowodorów.
Oświetlenie do przeróbki
Reflektory samochodów sprowadzonych z USA należy przerobić na asymetryczne, obowiązujące w Europie. Żeby takie auto przeszło przegląd techniczny, trzeba też m.in. zmienić kolor kierunkowskazów tylnych, które w autach zza oceanu pulsują na czerwono. W zależności od modelu taka przeróbka może kosztować od kilkuset do nawet kilku tysięcy zł (w wersji z ksenonami).