Chcesz korzystać z długiej gwarancji?

Proszę bardzo. Nie jest to jednak świadczenie jednostronne, tylko rodzaj umowy, w której sprzedawca (gwarant) zobowiązuje się do bezpłatnego usuwania pewnych usterek w zamian za to, że... No właśnie, nie ma nic za darmo.

Musisz: regularnie stawiać się na przeglądy i płacić za nie więcej, niż wynosi ich cena rynkowa, kupować wyłącznie oryginalne części eksploatacyjne, korzystać z oferowanych materiałów eksploatacyjnych, które – gdyby nie gwarancja – kupowałbyś w zwykłym sklepie motoryzacyjnym o wiele taniej. Niestety, nie jest powiedziane, że gdy zepsuje ci się auto, będzie ono naprawione bez szemrania i za darmo.

Lista wyłączeń jest bowiem długa i starannie wyselekcjonowana

Producent przestaje odpowiadać za wiele części po roku, za inne po dwóch latach, za jeszcze inne po trzech. Potem już tylko za niektóre – mowa oczywiście o gwarancjach, które po takim czasie jeszcze w ogóle obowiązują.

Tak się jednak składa, że za te części, których usterka jest najbardziej prawdopodobna i kosztowna w naprawie, najdalej po upływie 2 lat od kupna samochodu będziesz musiał zapłacić sam. Serwisy producenta muszą się bowiem utrzymać. Sponsorem jesteś Ty!

Najkrócej z reguły trwa gwarancja na elementy hamulców, sprzęgła, ale także części, na których zużycie kierowca nie ma wpływu – np. świece żarowe i zapłonowe. W Hyundaiu gwarancja na takie elementy nie obowiązuje wcale, a w Kii tylko do pierwszego przeglądu.

Podobnie jest w Fiacie

Firma wyraźnie zaznacza, że wymiany zużytych sprzęgieł, elementów zawieszenia itp. nie oferuje w ramach gwaranci, ale przynajmniej jasno podkreśla, że ograniczenie nie dotyczy wad fabrycznych wymienionych elementów.

W przypadku każdego auta powstaje w pewnym momencie spór: czy usterka amortyzatora po 40 tys. km to już zużycie czy jeszcze wada fabryczna? W praktyce wiele zależy od pozycji producenta na rynku: im jest lepsza, tym mniejsze mamy szanse na pozytywne załatwienie reklamacji.

strona 2

Wszelkie paski napędzające osprzęt silnika wymieniamy niemal od początku trwania gwarancji na własny koszt. Ciekawe dlaczego? Dlaczego producenci, twierdząc, że paski zużywają się naturalnie, nie podadzą, jaka jest żywotność tych elementów, aby sprawa była od początku jasna?

Wprzypadku np. klocków hamulcowych – jeśli mówimy o ich naturalnym zużyciu – jest to zrozumiałe. Wyobraźmy sobie jednak, że po kilku tys. km przebiegu zaczynają wydawać przeraźliwy pisk, co spowodowane jest wadą fabryczną.

Wymieniasz – płacisz

Przyjmijmy jednak, że po prostu co jakiś czas musisz je wymienić z powodu naturalnego zużycia. Hyundai za same części potrzebne do wymiany tarcz i klocków na jedną oś żąda 1500 zł! Gdybyś nie musiał skorzystać z autoryzowanego serwisu, nie dałbyś tyle, prawda?Nie podoba się – kup gdzie indziej, ale stracisz gwarancję!

Gwarancja na opony to dla producentów aut kukułcze jajo, które w miarę możliwości próbują podrzucić innym. Jeśli zdarzy się, że zawieszenie auta (np. z powodu złej regulacji) spowoduje zniszczenie opon, będziemy mieli problem. Hyundai godzi się przyjmować reklamacje na ogumienie przez 2 lata lub 20 tys. km – w zależności od tego, co nastąpi wcześniej, ale już np. Kia otwarcie informuje, że na opony nie udziela gwarancji w ogóle.

Gwarancji udziela... producent ogumienia

Oznacza to, że szanse na wyegzekwowanie jakichkolwiek roszczeń są bliskie zeru. Uczciwie należy powiedzieć: zdecydowana większość producentów podchodzi do tego tematu tak samo. Rada praktyczna: w przypadku wady opon zamiast korzystać z gwarancji, najlepiej zgłosić niezgodność towaru z umową – niech się diler (sprzedawca) martwi.

Ciekawostka, która dotyczy bardzo wielu producentów samochodów, to ograniczenia gwarancji na oryginalny sprzęt grający w samochodzie. Jak to – oryginalne radio, a mogłoby nie wytrzymać przynajmniej kilkuletniej eksploatacji?

Tak najwyraźniej sądzą producenci, bo ograniczają gwarancję na cały sprzęt audio albo np. na mechanizm odtwarzacza płyt kompaktowych. Nie oszukujmy się: w przypadku tego typu usterki sprzęt ląduje w koszu.

strona 3

Rzecz w tym, że producenci sami nie mają dobrego zdania o fabrycznych radioodtwarzaczach, które muszą być produkowane w technologii bezołowiowej. Wymusza to tzw. norma RoHs, która każe lutować bez użycia tego trującego, ale jakże zbawiennego dla elektroniki pierwiastka. Inaczej połączenia lutowane po 2-3 latach pękają. Oczywiście, ołów da się zastąpić bardziej szlachetnymi subsancjami, ale zdecydowanie podnosi to koszty produkcji.

Co tam akumulatory, radia, paski klinowe...

Problem się zacznie, gdy w aucie z silnikiem Diesla zacznie szwankować filtr cząstek stałych. Ci producenci, którzy udzielają gwarancji dłuższej niż 2-letnia, na wszelki wypadek zaznaczają, że nie dotyczy ona problematycznego filtra. Ci, którzy nie robią tak stanowczych zastrzeżeń, uprzedzają tylko, że jego warsztatowe czyszczenie i towarzysząca mu nadprogramowa wymiana oleju silnikowego odbywają się na koszt klienta.

Sęk w tym, że to urządzenie, choć ma słowo „filtr” w nazwie, powinno oczyszczać się automatycznie bez wiedzy użytkownika – przyjmijmy, że co najmniej przez 160 tys. km. Ci, którym w kilkumiesięcznym aucie układ oczyszczania spalin zatruł życie, wydrenował kieszeń i powtarzające się (płatne) wizyty w firmowym warsztacie nie rozwiązały problemu, wiedzą swoje: gwarancja to, ogólnie rzecz biorąc, lipa. Starannie omija ona bowiem elementy, które potencjalnie są najbardziej problematyczne.

Producenci mają zadziwiającą skłonność do rozszerzania katalogu części „podlegających naturalnemu zużyciu” na te, które nimi nie są: tłumiki (to skandal, jeśli ta część wymaga wymiany po 2-3 latach), dwumasowe koła zamachowe, wtryskiwacze (od kiedy jest to część, która ma sztywno określony przebieg?) itp.

Regulacje, wymiany elementów eksploatacyjnych

Czyli przeglądy – to w przypadku korzystania z firmowych serwisów duży i nie do końca przewidywalny wydatek. Rzadko się bowiem (poza pierwszą i czasem drugą wizytą w serwisie) kończą rachunkiem na kilkaset czy tysiąc złotych. Gdy wymienią wam klocki i tarcze hamulcowe, zdziwicie się!

Uczciwie trzeba jednak przyznać, że samochód ma wiele części, których usterek nie da się podciągnąć pod „naturalnezużycie”: jest to właściwie kompletna elektronika, włączniki, przełączniki, zasadnicze elementy silnika itp.

I za to, że producent ryzykuje bezpłatną naprawę tych elementów w mało prawdopodobnym wypadku ich usterki, musimy płacić, korzystając z drogiego ponad miarę firmowego serwisu. Korzyść jest, poniekąd, obustronna.

Warto jednak policzyć, czy nie lepiej po 2 latach, gdy ochrona gwarancyjna (a także ustawowa ochrona konsumenta) jest niemal zerowa, poszukać sobie dobrego, o wiele tańszego niż autoryzowany, serwisu i zapomnieć o tarczach hamulcowych za 1000 zł.

Oczywiście, wiele zależy od tego, czy nasz samochód jest potencjalnie usterkowy czy nie, czy mamy z nim wiele problemów, czy wszystko wskazuje na to, że z gwarancji raczej nie skorzystamy my, a tylko producent.

Warto uświadomić sobie, że za duży przegląd auta kompaktowego podlegającego gwarancji, gdy skumuluje się zużycie kilku elementów eksploatacyjnych, możemy zapłacić nawet 3-4 tys. zł, a w niezależnym serwisie nie więcej niż połowę tego. Niejeden już policzył i... dobrze na tym wyszedł.