Nagle wszystko się zmieniło. Dzięki nowej metodzie wydobywczej, zwanej frackingiem (tak samo ma być pozyskiwany u nas gaz łupkowy), w Stanach zaczęto eksploatować niedostępne do tej pory złoża ropy naftowej. Na efekty nie trzeba było długo czekać – ceny paliw na stacjach spadły do rekordowo niskiego poziomu ok. 60 centów za litr (niecałe 2 zł).
Skończyło się ogólnonarodowe oczekiwanie na nowe technologie, auta elektryczne, jeszcze oszczędniejsze hybrydy czy inne alternatywne napędy. Diesel? A po co? W Stanach znów rządzi benzyna, bo jest tania. Szacuje się, że do 2030 roku USA będą w stanie w 100 procentach pokrywać zapotrzebowanie rynku na paliwa z własnych złóż. Producenci aut szybko zmienili front działań i oferują to, czego chcą klienci. Oszczędzanie zostawmy sobie na później, skoro litr benzyny kosztuje tyle, co butelka wody mineralnej.
Na Detroit Auto Show nie zobaczymy już „zielonej fali” z poprzednich lat. Alternatywne napędy zniknęły niczym porwane przez tsunami – nie pozostał po nich niemal żaden ślad. Nawet Fisker Karma, firma szczycąca się przecież elektrycznymi samochodami sportowymi, na rynek amerykański przygotowała coś specjalnego – pod maską Destino kryje się 647-konny silnik V8 z Corvette ZR. Oczywiście, gdzieniegdzie widać jeszcze hybrydy (jak np. Cadillaca ELR), ale to już tylko pokłosie wcześniej zainicjowanych działań. Ameryka A.D. 2013 zdaje się mówić do przybyszów: Think Big! Wracamy do starych przyzwyczajeń.
Trzeci rok z rzędu rynek nowych samochodów w Stanach Zjednoczonych rośnie o przynajmniej 10 proc., a dzięki sprzedaży blisko 14,5 mln aut osiągnięto już prawie wolumeny ze złotych lat branży. „Find New Road” – to wspólne hasło marek należących do General Motors, a na stoiskach zobaczyć można olbrzymie pikapy, jak Chevrolet Silverado, masywne SUV-y i bardzo mocne sportowe auta, jak na przykład opisywana na str. 8-9 nowa Corvette.
I to nie gdzieś w kącie, jak w poprzednich latach, lecz na środku, w świetle jupiterów. Wyraźnie widać, że na stoiska amerykańskich marek wróciły duma i patos. Bez wątpienia Auto Show jest dla Amerykanów demonstracją odzyskanej siły, nawet jeśli przy okazji tegorocznego Detroit nie można mówić o znaczących światowych premierach. Gdy patrzy się bliżej na dane sprzedażowe, widać wyraźnie, że to nie krajowi producenci zyskali na ożywieniu rynku. Tak zwana Wielka Trójka (GM, Ford, Chrysler) miała kiedyś ponad 80 proc. rynku, teraz – niecałe 45.
Zyskują firmy zagraniczne, a najwięcej – niemieckie. Audi, BMW i Mercedes wykorzystują Detroit do tego, by jak najbardziej naprężyć muskuły. Dlatego to właśnie w Stanach Zjednoczonych świętujemy premiery takich aut, jak Mercedes E 63 AMG, Audi RS7 czy BMW M6 Gran Coupé – każdy z tych samochodów ma pod maską silnik o mocy większej niż 550 KM.
Także mniej prestiżowe marki europejskie przeżywają w Stanach prawdziwy boom – VW sprzedał tam w zeszłym roku 400 tys. aut. Nic więc dziwnego, że na miejsce prezentacji konceptu zapowiadającego 7-osobowego SUV-a (CrossBlue) Niemcy wybrali Detroit. Bazujące na Passacie auto pojawi się w sprzedaży w przyszłym roku.