Niedawno Skoda zaprezentowała topową wersję RS z turbodieslem pod maską. Żeby sprowokować dyskusję o wyższości jednej jednostki nad drugą, czym prędzej pobiegliśmy do salonu Skody, by podzielić się z Wami pierwszymi wrażeniami z jazdy usportowionym dieslem.
Wygląd wersji wysokoprężnej w niczym nie różni się od benzynowego liftbacku i kombi. Z tyłu znajdziemy ten sam znaczek RS, nie wspominający o dieslu pod maską, nawet końcówka tłumika jest prostopadła. W ofercie kolorystycznej po raz pierwszy pojawia się emocjonujący żółty kolor oraz zaskakująco seksowna biel. Ogromne, jasne płaszczyzny białego auta wyglądają pod każdym kątem podniecająco, nie chce się wierzyć, że taki efekt uzyskano bez jakichkolwiek tuningowych interwencji. To nie reklama, to tylko odczucie.
W szaro-czarnym wnętrzu również nie zaszły rażące zmiany, nie zmieniono nawet zakresu obrotomierza, pojawiła się tylko kontrolka świecy żarowej. Tak więc, żeby się upewnić, czy to naprawdę diesel, trzeba spojrzeć pod maskę.
Czterocylindrowy turbodiesel o mocy 170 KM z pompowtryskiwaczami wykorzystuje zmienną geometrię łopatek turbosprężarki oraz nietypową technologię regulowanego układu dolotowego. W praktyce wygląda to tak, że podczas małego obciążenia silnik pracuje tylko z połową kanałów dolotowych, co ma wpływ na stopień sprężania, a – jak zapewnia producent – także na obniżenie hałasu i eliminowanie turbodziury. Jednak słowa nie znaczą nic...
Przy zwykłej jeździe sytuacja wygląda trochę inaczej – co najmniej w sferze dźwiękowej. Pomrukiwanie silnika, które subiektywnie oceniliśmy jako bardziej uciążliwe, niż u słabszych wersji 2-litrowego TDI, słyszalne jest w całym zakresie obrotów, nie pomaga nawet nagrzanie silnika. Jednak surowość silników, które na liczniku mają od 1 – 2000 km, nie umożliwia nam wyniesienie ostatecznego sądu, zaczekajmy więc na standardowy test.
Nadepnięcie na pedał gazu odsuwa hałas na boczny tor – to początek samych przyjemności. Pierwszą z nich, to linearny wzrost mocy, a „kopniak“ turbosprężarki jest praktycznie nieodczuwalny. O przyśpieszeniu informuje nas prędkościomierz, a nie wciskanie w fotel. Reakcje na nadepnięcie pedału gazu są w granicach tolerancji, precyzyjna i dobrze zestopniowana skrzynia biegów umożliwia wyeliminowanie nagłej utraty mocy, co następuje przy ok. 4500 obr./min. Octavia RS TDI to nie strong man, ale ani mięczak.
Jazda, a przede wszystkim to, gdzie się ona odbywa, najbardziej pokazuje różnice między obiema jednostkami. W rezultacie charakter obu samochodów jest ich lustrzanym odbiciem: tam, gdzie z wyjącą jednostką benzynową można pojechać na drugim (odcinek z wieloma zakrętami) czy trzecim biegu (mało zakrętów), w turbodieslu ciągle szukamy odpowiedniego przełożenia. Odwrotna sytuacja panuje na autostradzie – utrzymywanie dozwolonej prędkości oznacza w wypadku TFSI apetyt na paliwo nawet z dwoma cyframi przed przecinkiem, natomiast auto s dieslem pod maską utrzymuje optymalne obroty, a szybkie przyśpieszenie odbywa się bez potrzeby redukcji biegów. Problemem pozostaje tylko hałas.
Również wrodzona lekka podsterowność w połączeniu z ciężkim silnikiem przeznacza auto raczej do długich podróży niż do pokonywania krętych górskich dróg. Zawieszenie wersji wysokoprężnej wydaje się bardziej komfortowe, bardzo dobrze pracowały hamulce. Z powodu napędu wyłącznie na przednią oś i wysokiej mocy turbodoładowanej jednostki kontrolka systemu kontroli trakcji miga jak szalona, koła buksują nawet na trzecim biegu.
Niezdefiniowane odczucia z jazdy Octavią RS TDI jesteśmy w stanie określić jako zabawne tylko w wypadku, że pamiętamy o naszych portfelach i nawet dwukrotnie mniejszym zużyciu paliwa w stosunku do silnika benzynowego. Według danych komputera pokładowego jednostka zużywa maksymalnie 10 litrów oleju napędowego nawet podczas agresywnej jazdy.
Za cenę o ok. 3 tys. zł więcej w stosunku do wersji benzynowej, czyli jakieś 112 tys. zł, otrzymamy auto, które co prawda wykazuje o połowę niższe zużycie paliwa, jednak daje o 15 % mniej mocy i jest raczej szybkim autostradowym długodystansowcem niż pożeraczem zakrętów.