Policjanci skarżą się, tzn. informują, że trafia do nich duża liczba filmów w ramach akcji „Stop agresji na drodze”. Każde nagranie trzeba obejrzeć, nadać bieg sprawie, wezwać właściciela auta na przesłuchanie. A co, jeśli się nie przyzna?

Tymczasem autorzy filmów – jak każdy kierowca – łamią przepisy.

Czasem nieświadomie, a czasem z powodu błędnego przekonania, że dokumentując wykroczenie, można pozwolić sobie na więcej. Szczyt ryzyka to filmowanie przekroczeń prędkości kamerą skierowaną na szybkościomierz. W takiej sytuacji policjanci wystawiają mandat kierowcy auta, który ścigał pirata – wiadomo kto (sam się przyznał) i wiadomo, jak szybko jechał.

Gorzej ze ściganym: nie sposób stwierdzić, czy pojazd z kamerzystą zachował podczas filmowania stały odstęp. Wpaść można i za drobniejsze sprawki. Rowerzysta, członek Masy Krytycznej, zgłosił policji wykroczenie kierowcy, który wyprzedzał grupę cyklistów.

Sprawa ewidentna: kamerka na kasku zarejestrowała przekroczenie podwójnej linii ciągłej. Policjant dopatrzył się jeszcze jednego – rowerzysta, żeby nagrać auto, odsunął się od krawężnika. A przepis mówi jasno: ma jechać blisko prawej krawędzi jezdni. Proces cyklisty trwa, grozi mu grzywna do 5000 zł. Jeśli zapłaci choćby ułamek tej kwoty, nauczy się, by w przyszłości nagranie zachować dla siebie.

Wpaść w kłopoty z powodu nagrań przekazanych policji lub zamieszczonych w internecie można także na inne sposoby, np. publikując czyjś wizerunek. Niedawno i mnie spotkała przykrość: samozwańczy szeryf, który 30 lat temu miałby na pewno legitymację ORMO, zamieścił na Facebooku zdjęcie mojego auta. Jest dość charakterystyczne, fotka więc szybko do mnie dotarła.

Pod zdjęciem szeryf informował o tym, że jakiś „głupek” przewozi dzieci w nieodpowiedzialny sposób, co jednak okazało się, delikatnie mówiąc, dyskusyjne. Ktoś mądry wytłumaczył człowiekowi, że najlepiej szybko te zdjęcia usunąć i przeprosić.

Skrajnym przypadkiem głupoty jest hit internetu, na którym widać, jak jedno auto wymusza pierwszeństwo na drugim, w którym była kamerka. Doszło do kolizji, nagranie pomogło właścicielowi w dowiedzeniu swojej racji przed policją. Na filmie głos z offu chwali się, że trochę pomógł w doprowadzeniu do kolizji. Myślał, że zwolnię, cha, cha! A teraz ma cały bok do naprawy, a ja sobie auto naprawiłem na jego koszt. Taka akcja to już zwykły kryminał.

Polska drugą Szwajcarią?

Rzeczywistość, w której wszyscy wszystko nagrywają i zanoszą na komisariat, wcale nie jest przyjemna. Dlatego nie żal mi cyklisty, który ma sprawę za wykroczenie, z którym... sam się zgłosił.