Ignis? Coś mi to mówi…
I słusznie, bo Suzuki o takiej nazwie produkowane było w latach 2000-2008 jako podniesiony przedstawiciel segmentu B, zanim jeszcze wymyślono słowo „crossover”. Dostępny był także z napędem 4x4, a ukoronowaniem jego żywota było pojawienie się rajdowej wersji S1600. Dziś to popularny samochód używany wśród osób mieszkających w górach – lekki, niezawodny, wytrzymały i z napędem na wszystkie koła. Nowy Ignis z długością 3,7 m celuje rozmiarem oczko niżej, w segment A i właściwie, wyjąwszy Fiata Pandę Cross, nie ma konkurencji.
Czyli też wyposażony jest w napęd 4x4?
Opcjonalnie – tak. To proste rozwiązanie ze sprzęgłem wiskotycznym, które nie czyni z Ignisa terenówki, a tylko doraźnie poprawia trakcję. W wersji podstawowej jego czterocylindrowy benzynowy silnik 1.2 o mocy 90 KM napędza przednie koła za pośrednictwem pięciostopniowej, ręcznej skrzyni. Jest też zautomatyzowana przekładnia AGS, ale nie występuje z napędem na wszystkie koła. Dodatkowym źródłem napędu Ignisa jest benzynowy silnik 1.2 sprzęgnięty z niewielkim silnikiem elektrycznym, który wspomaga auto podczas ruszania i przyspieszania ograniczając zużycie paliwa. To taka „miękka” hybryda bez możliwości jazdy na samym silniku elektrycznym.
Jak jeździ ten maluch?
Nadzwyczaj dojrzale. Od pierwszych metrów czuć, że to lekka konstrukcja. Samochód waży, w zależności od wyposażenia od 800 do 900 kg, co w dużym stopniu nawiązuje do lekkich Suzuki sprzed lat, ale na pokładzie ma mnóstwo udogodnień, o których za chwilę. Czterocylindrowy silnik pracuje płynnie i cicho, skrzynia, jak to w Suzuki – działa gładko i precyzyjnie. Moc 90 KM wystarczy, by dynamicznie jeździć po mieście, ale samochód nieco męczy się w trasie. Widać, że stworzony został bardziej na codzienne wypady w promieniu kilku, kilkunastu kilometrów od domu, a nie na długie, wakacyjne wycieczki. Powyżej prędkości 120 km/h w środku robi się głośno od silnika i szumu wiatru, częściej trzeba też redukować do IV biegu, by wyprzedzić. Zaletą jest na pewno wygodne i ciche zawieszenie oraz niskie zużycie paliwa. Nam podczas pierwszych jazd w mieszanych warunkach udało się utrzymać je między 5 a 6 l/100 km. Najważniejsze, że podczas jazdy samochód sprawia wrażenie solidnie zbudowanego, odpornego na dziury i ostre traktowanie. Może to efekt produkcji w Japonii, a może już przywykliśmy do tego, że małe, filigranowe auta mają swoje minusy w jakości montażu.
To co z tym wyposażeniem?
Jest dość bogate, bo już wersja podstawowa za 49 900 zł ma manualną klimatyzację, radio z CD i bluetooth, zdalnie sterowany centralny zamek, elektryczne szyby z przodu, 6 poduszek powietrznych i dzielone oparcie w trzyosobowej kanapie z tyłu. Drugi poziom wyposażenia (Premium, za 54 900 zł) dodaje kamerę cofania, podgrzewane fotele przednie, przesuwane i dzielone siedziska tylnej kanapy, choć samochód staje się wtedy czteromiejscowy. Najbogatsza wersja Elegance wyceniona na 61 900 zł wyposażona jest w kamerę stereoskopową przy lusterku wstecznym, która monitoruje drogę przed autem i koordynuje pracę systemów zapobiegających kolizjom oraz ostrzegających o niezamierzonym opuszczeniu pasa ruchu. Elegance ma też przednie światła mijania i drogowe w technologii LED, nawigację, elektryczne szyby z tyłu, automatyczną klimatyzację, tempomat oraz system bezkluczykowego dostępu do auta.
A co z ilością miejsca w środku?
Tu właśnie widać geniusz japońskich konstruktorów wprawionych w produkcji kei carów na rodzimy rynek. Akurat Ignis nie zalicza się do tych najmniejszych, pudełkowatych aut o długości do 3,4 m, ale korzysta z wielu rozwiązań w nich stosowanych. Na przykład dzielona na dwie części tylna kanapa może być indywidualnie przesuwana i ma regulowany kąt nachylenia oparcia, co pozwala wykroić trochę więcej miejsca w bagażniku (maks. 260 l), albo przestrzeń na kolana pasażerów siedzących z tyłu. Stopy wchodzą pod siedziska przednich foteli, nad głową też jest wystarczająco dużo miejsca. Nawet wsiadanie do tyłu jest łatwe, bo drzwi otwierają się pod niemal prostym kątem. Z przodu nawet dryblasy zmieszczą kolana między kierownicą a deską rozdzielczą i do pełni szczęścia brakuje tylko osiowej regulacji kierownicy.
No dobrze, a dlaczego ten samochód nie wygląda jak inne Suzuki?
Dobre pytanie. Patrząc na gamę modelową japońskiej marki można odnieść wrażenie, że każdy samochód zaprojektowany został w oderwaniu od pozostałych. To dobrze, bo nie mamy wrażenia obcowania z jednym modelem w różnych rozmiarach, ale z drugiej strony, Suzuki nie wypracowało sobie łatwo rozpoznawalnego stylu. W Ignisie co prawda powołują się na pokrywę silnika zachodzącą na błotniki i wloty powietrza jak w pierwszej Vitarze, czarne słupki A i B jak w poprzednim Swifcie oraz odległe skojarzenia z modelem Cervo z lat 70., w którym pojawiły się trzy przetłoczenia na słupku C wyglądające jak logo marki Adidas, ale to luźne skojarzenia nie tworzące spójnego wizerunku. Mimo to, Ignis wyróżnia się na drodze i wygląda inaczej niż większość miejskich wozideł.
To warto go kupić?
Tak, jeśli zależy ci na maksymalnej wielkości wnętrza przy minimalnych wymiarach zewnętrznych. Ignis jest przemyślany, dobrze wykonany, zwraca uwagę i pewnie będzie jeździł bez awarii przez długie lata. Przeszkodą jest wysoka cena, bo za 50 tys. zł można przebierać w autach segmentu B, a nawet złapać przecenioną okazję z segmentu kompaktów. No i za te pieniądze można mieć używany samochód dowolnej klasy.
DANE TECHNICZNE – SUZUKI IGNIS 1.2 DualJet
Silnik: 1242 cm3, R4 benz., 5-biegowy manual., napęd na przód, 90 KM, 120 Nm, 4,6 l/100 km, 0-100 km/h – 12,2 s, 170 km/h, masa: 810 kg
Cena: od 49 900 zł