Choć Mercedes jako jedyny z „wielkiej niemieckiej trójki” musiał w tym roku skorygować swoje prognozy sprzedaży w dół, to z CLS-a może być dumny. Nie dość, że jako pierwszy wpadł na pomysł tego typu auta i teraz konkurencja go naśladuje, to z odmianą Shooting Brake ponownie jest pionierem klasy.

W żadnym innym samochodzie nie da się też obecnie zamówić drewnianej podłogi w bagażniku (dopłata 22,3 tys. zł!). Nasz testowy egzemplarz miał zamiast egzotycznego parkietu przyjemną w dotyku, miękką wykładzinę dywanową, która mu wcale ujmy nie przynosi. Imponująca jest też pojemność kufra – 590 l. To więcej niż w Audi A6 Avant czy Volvo V70. Dzięki seryjnemu nivo przy tylnej osi nawet po wykorzystaniu możliwości ładunkowych samochód będzie dostojnie „trzymał poziom”.

Siedząc za kierownicą, wcale jednak nie ma się wrażenia prowadzenia bagażówki. Małe okna i sportowo otulający kokpit są jak w coupé. Pod stopą – mocarne 620 Nm dostępne już przy 1,6 tys. obrotów.

W połączeniu z seryjną, 7-stopniową skrzynią silnik jest idealnym towarzyszem podróży. Elastyczność i kultura pracy stoją na bardzo wysokim poziomie. Jednak mimo imponującego 6,6-sekundowego sprintu do „setki” nie polecamy CLS-a 350 CDI dynamicznie jeżdżącym kierowcom. Takie potrzeby lepiej zaspokoi wersja 63 AMG kosztująca ćwierć miliona zł więcej od testowanego auta.

Jeśli ktoś stoi przed przyjemnym dylematem kupna CLS-a, zdecydwanie radzimy wybór wersji Shooting Brake.