Bugatti ma Veyrona, Porsche już niebawem dostarczy pierwszym klientom model 918, a Lamborghini zaplanowało ewolucję Aventadora – Superveloce. A co robi Audi? Właśnie odroczyło na bliżej nieokreślony termin start produkcji R8 e-tron z elektrycznym napędem.

Dokładnych powodów nie podano. Możemy jedynie podejrzewać, że stało się takteż z racji faworyzowania przez nowego szefa Audi ds. technicznych Wolf-ganga Dürheimera innego, ciekawszego projektu. Mowa o superaucie bazującym wprost na technice bolidów triumfujących w 24-godzinnym wyścigu Le Mans.

Prosto z Le Mans do garaży milionerów

Techniczną bazą R20 byłby przygotowywany na sezon 2014 długodystansowy bolid. Musi on odpowiadać nowym wymaganiom technicznym: powinien ważyć minimum 850 kg (limit dla aut hybrydowych), mieć zamknięty kokpit, określoną pozycję kierowcy zapewniającą lepszą widoczność i większe bezpieczeństwo oraz zużywać maksymalnie 3,99 l na okrążeniu (dotyczy aut z silnikiem Diesla).

Audi planuje ponownie połączyć wyczynową jednostkę TDI z dołączanym napędem elektrycznym przedniej osi. Mimo braku ograniczenia pojemności nadal korzystano by z podwójnie doładowanej „V6-ki” osiągającej 550 KM i ze 150-konnego silnika elektrycznego. Ten drugi, w zależności od potrzeb, może wspomagać spalinowy ciągle lub działać w trybie Boost, czyli chwilowego „turbo”, jak np. układ KERS w F1.

Przenieść sukcesy w sporcie na wizerunek marki

Na małoseryjnych superautach zwykle nie zarabia się dużych pieniędzy. Po co się je więc produkuje? Dla wizerunku marki. Porsche od lat umiejętnie łączy osiągnięcia w sporcie z budową superaut. Audi ta sztuka też się już raz świetnie udała: dostępny dziś niemal we wszystkich modelach napęd quattro zadebiutował przecież w rajdówkach. Oczywiście, nie jest to ta sama technika. Audi chciałoby powtórzyć niegdysiejszy sukces.