Skoda Yeti otrzymała zaledwie pięć punktów karnych, ocena celująca i doskonałe, 14. miejsce w naszym zestawieniu. Przypadek? Raczej nie, bo taki sam wynik jakiś czas temu osiągnęła już Skoda Octavia II.
Mówiąc krótko – szacunek dla Skody, która jest w stanie utrzymać równą, wysoką formę. Niestety, test modelu Yeti pozostawia pewien niedosyt, bo wynik mógł być jeszcze lepszy.
Gdyby nie masowo „padające” żarówki i miejscami kiepskie wykonanie (listwy w okolicach tylnych drzwi), nasz sympatyczny „stworek” mógłby nawet wskoczyć na podium. Pozostaje jeszcze kwestia silnika – czy motor 1.8 TSI to dobry pomysł? Jest z pewnością mniej problematyczny niż np. 1.4 TSI, ale nieprzyzwoicie dużo pali. Nasz wybór to Yeti z dieslem 2.0 TDI (common rail).
SUV Skody jest na rynku od 2009 roku
Jedyny znany dotąd Yeti jest wszechstronnym kompaktowym SUV-em z blachy. Należy do rodziny Skody, pierwszy raz zaobserwowano go w 2009 r. w Europie, a obecnie jego populacja liczy na całym świecie ok. 200 tys. egzemplarzy.
20 kwietnia 2010 r. do floty naszych aut długodystansowych dołączyła Skoda Yeti ze stałym napędem na cztery koła, z podziałem momentu obrotowego od 96:4 do 10:90 (przód/tył) – dzięki temu Skoda Yeti dobrze radziła sobie na śliskim podłożu.
Układ napędowy
Osiągi jego turbodoładowanego benzynowego silnika Skody Yeti, schowanego za grillem z sympatycznymi, wielkimi reflektorami, stanowią powód do dumy. Owszem, niektórzy testujący narzekali, że po zimnym rozruchu 160-konny benzyniak zamontowany w naszej Skodzie Yeti klekocze jak diesel, ale mimo to dziennik testowy zapełniał się komplementami.
Ten turbodoładowany silnik ma pazur! Moc oddaje równomiernie, w szerokim zakresie obrotów – ten wpis pojawił się już po pierwszej dłuższej podróży. Pochwały zebrały też skuteczne hamulce i bezpośredni układ kierowniczy. Autor tych słów raczej nie przesadzał, bo na co dzień porusza się BMW M3 i często uczestniczy w imprezach na torze wyścigowym.
Żwawy napęd to niejedyna niespodzianka, jaką przygotował dla nas Yeti. Podczas gdy większość SUV-ów jest do siebie bardzo podobna, czeski samochód zdecydowanie wyróżnia się z tłumu, bo ma swój własny, pudełkowaty styl. Młode duchem rodziny kusi udanym połączeniem dynamiki i funkcjonalności. Dziennik testowy potwierdza: bardzo zwinne i wszechstronne auto, które jednocześnie ma w sobie coś z małego łobuziaka.
Układ jezdny
I – jak na rozrabiakę przystało – Skoda Yeti czasem przebiera miarę. Na przykład w kwestii zestrojenia układu jezdnego, który w połączeniu z 17-calowymi oponami o profilu 50 bezlitośnie informował nas o każdym większym wyboju. Poprawę przyniosła dopiero zmiana opon na zimówki w rozmiarze 215/60 R 16, a także upływający czas: w drugiej części testu amortyzatory wreszcie przypomniały sobie, że ich głównym zadaniem jest tłumienie nierówności, a nie... sprawdzanie wytrzymałości plomb w zębach pasażerów.
Ale to nie jest główna wada Skody. Największy problem polega na tym, że Skoda Yeti zdecydowanie za dużo pali. Podczas codziennej eksploatacji w zasadzie nie da się zejść poniżej 10 l na 100 km – dziennik testowy nie pozostawia złudzeń co do apetytu naszego „maratończyka”. Na dystansie 100 tys. km Skoda średnio potrzebowała aż 11,7 l/100 km.
To prawda, Yeti często i z wysokimi prędkościami przemieszczał się po autostradach, był też wykorzystywany jako zwierzę pociągowe (polecamy opcjonalny odłączany hak), lecz wartości przekraczające 16 l/100 km sprawiały, że nawet najwięksi zwolennicy Skody milkli, gdy z narastającym przerażeniem obserwowali błyskawicznie opadający wskaźnik poziomu paliwa.
Komfort
Na liście plusów Skody Yeti na pewno zapisać trzeba przestronne i niezwykle funkcjonalne wnętrze. Tylne fotele można osobno przesuwać, składać i wymontowywać – takiego rozwiązania nie powstydziłby się żaden kompaktowy van. Tak samo jak kufra, który może pomieścić nawet 1760 l bagażu.
Gdyby Skoda Yeti miała na pokładzie prysznic, podczas dalekich wypraw mógłaby spokojnie zastąpić kosztowny pokój hotelowy. Jeden z testujących, miłośnik kempingów i karawaningu, zanotował w dzienniku pokładowym: wywalić siedzenia, położyć materac i jazda na rockowy festiwal. Szkoda, że 20 lat temu nie miałem takiego auta.
Gwoli sprawiedliwości trzeba jednak przyznać, że pojemność kufra po rozłożeniu tylnej kanapy (405 l) jest za mała jak na kompaktowegoSUV-a. Umiarkowany entuzjazm budziła też jakość wykonania wnętrza. Mechanizm tylnych foteli stwarzał pewne zagrożenie dla naszych palców, ale całość sprawiała solidne wrażenie. Nie da się jednak tego niestety powiedzieć o materiałach tapicerskich oraz dywanikach. Przyciągają one brud we wręcz magiczny sposób, a potem wcale nie chcą go oddać – czytamy w dzienniku testowym.
Poszycie foteli w odczuciu wielu testujących też pozostawiało pod koniec testu wiele do życzenia.
Poza tym Skoda ujawniła jeszcze kilka drobnych słabości i jedną dużą wadę. Wśród tych pierwszych wymienić trzeba: skłonność do przepalania żarówek, kiepskie mocowanie uszczelek w tylnych drzwiach, a także awarię podnośnika szyby i centralnego zamka z tyłu po lewej stronie (ale to zdarzyło się już w warsztacie przed samym demontażem).
Nawigacja bardzo nas zaskoczyła
A duża wpadka? Dotyczy fabrycznej nawigacji Skody Yeti, noszącej obiecującą nazwę „Amundsen”. Niestety, gdyby norweski odkrywca musiał z niej korzystać, to wiele by nie zdziałał. A już na pewno nie dotarłby na biegun. System wytyczał bowiem trasy w irytująco powolny sposób, drażnił nieczytelnym wyświetlaczem oraz niewygodnym w użyciu ekranem dotykowym.
Co więcej, automatycznie kwalifikował wszystkie roboty drogowe jako utrudnienia w ruchu – często nawet wtedy, gdy na drodze nie było żadnego korka. Efekt to oczywiście niepotrzebne objazdy oraz złośliwe komentarze testujących. Nawigacja doprowadza mnie do szału, czy nawet Bez GPS-u byłoby prościej! Sytuację dodatkowo pogarszało to, że układ nie jest w stanie wykonywać dwóch rzeczy jednocześnie – tak więc albo słuchasz płyty CD, albo korzystasz z nawigacji.
Za granicą sytuację poprawia funkcja wyszukiwania stacji benzynowych (niedostępna w Polsce): gdy na desce zapala się kontrolka rezerwy, Amundsen automatycznie wyświetla wszystkie położone w pobliżu punkty tankowania. Gdyby nie to, po prostu wyrzucilibyśmy nawigację przez okno, nawet mimo dość atrakcyjnej ceny (wówczas niecałe 2 tys. zł) – przenośne zestawy kosztują mniej, a potrafią znacznie więcej.
Koszty
À propos pieniędzy: Yeti w wersji 1.8 TSI 4x4 Experience dwa lata temu kosztował 96 550 zł, a po dołożeniu kilku dodatków zapłaciliśmy ponad 100 tys. zł. Zatem o okazji cenowej raczej trudno mówić...
Końcowy demontaż wypadł pozytywnie – wszystkie kluczowe podzespoły przetrwały maraton w dobrym stanie. Trochę zmartwił nas tylko apetyt na olej: na dystansie 100 tys. km musieliśmy dolać 8 litrów. Końcowy pomiar na hamowni wykazał o wiele niższą moc, niż obiecuje producent – 150,6 zamiast 160 KM.
Podsumowując: w odróżnieniu od prawdziwego yeti nasza Skoda Yeti wcale nie bała się ludzi. Wręcz przeciwnie – szybko zjednał sobie sympatię testujących. Przecież nie mogło być inaczej!