Ale przecież właśnie z tego słyną włoskie samochody. Okazało się, że nasza testowa Alfa Romeo 159 2.4 JTDM Sportwagon nie była odstępstwem od tej reguły. Auto odebraliśmy na początku 2007 r. Alfa zrobiła na nas duże wrażenie. Nie chodziło tylko o piękny kolor nadwozia, lecz o coś więcej.
Wszyscy w redakcji byli bardzo zgodni w ocenie stylistyki modelu: „Alfa 159 to prawdziwa uczta dla oczu”. Naszemu fotografowi do gustu przypadło także wnętrze pięknej „włoszki”: „Kokpit jest śliczny, wykończono go prawdziwym aluminium. W wielu innych autach klasy średniej nie jest już tak dobrze”. Z urzekającą formą nie idzie niestety w parze funkcjonalność, ale jakoś nikt z testujących nie zwracał na to uwagi.
A byłoby do czego się przyczepić, bo widoczność z miejsca kierowcy jest ograniczona, a kufer (445 l) – nie za duży jak na kombi klasy średniej. Co ciekawe: przycisk do otwierania klapy bagażnika umieszczono na suficie, tuż przy lampce oświetlającej wnętrze. Dlaczego akurat w tym miejscu? Przecież zazwyczaj nikt się go tam nie spodziewa. Wiemy oczywiście, że prawdziwi fani Alfy nie zaprzątają sobie głowy takimi szczegółami – bardziej ciekawi ich, co zamontowano pod maską. A tam znajduje się mocny, 200-konny diesel 2.4 JTDM.
Pięciocylindrowa jednostka świetnie pasuje do gabarytów i masy własnej auta, bowiem zapewnia sporą dawkę emocji. Co prawda, przez chwilę po odpaleniu „na zimno” silnik nieprzyjemnie klekocze, ale trwa to stosunkowo krótko. Gdy potężny motor się rozgrzeje, brzmi naprawdę przyjemnie i sprawnie napędza Sportwagona. Potwierdził to jeden z naszych testujących, wpisując w dzienniku pokładowym Alfy: „Silnik jest bardzo przyjemny – ochoczo wkręca się na obroty oraz dysponuje ogromnym momentem. Dobrze sprawdza się na autostradzie, robi się głośny tylko przy naprawdę dużych prędkościach.”
Przy przebiegu 11 060 km wysiadło oświetlenie tablicy rejestracyjnej i nabraliśmy pewnych wątpliwości. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie zaczną odmawiać posłuszeństwa kolejne elementy. Odpowiedź otrzymaliśmy dość szybko, bo niedługo potem (przy przebiegu 13 390 km) komputer wyświetlił komunikat o awarii układów ESP, ABS i ASR. Po kolejnych 1390 km już naprawdę nie było nam do śmiechu, ponieważ auto przeszło w tryb awaryjny. Z trudem dojechaliśmy do ASO, gdzie zdiagnozowano uszkodzenie sterowania układem recyrkulacji spalin (EGR).
Co ciekawe, naprawa polegała na wymianie całego kolektora ssącego. Przy okazji zapobiegliwi mechanicy profilaktycznie zastąpili pasek rozrządu i rolkę napinającą nowymi częściami. To dlatego, że w silnikach 2.4 JTDM z początkowej fazy produkcji zbyt często dochodziło do zerwania paska napędu rozrządu. Na szczęście koncern Fiata szybko ustalił przyczynę awarii i wprowadził bardziej trwałe elementy. Obie naprawy przeprowadzono szybko oraz sprawnie w ramach gwarancji.
Kolejne 6 tys. km nasza Alfa pokonała bez żadnych problemów. Ale wkrótce miało się okazać, że była to tylko cisza przed burzą: podczas szybkiej jazdy autostradą najpierw usłyszeliśmy głośny hałas z komory silnika, a po chwili nastąpił gwałtowny spadek mocy. Do warsztatu nasz maratończyk nie dotarł o własnych siłach. Pojechał na lawecie.
Diagnoza? Do wymiany cały silnik! I to po zaledwie 20 tys. km. „Nic dziwnego, przecież to Alfa Romeo” – powiedzą prześmiewcy. Ale sprawa nie jest w tym przypadku taka oczywista, ponieważ do awarii nie doszło z winy producenta.Przyczyną okazał się opiłek metalu, który wpadł do baku naszej Alfy. I o ile awarie układu recyrkulacji spalin czy problemy z rozrządem zdarzają się też w innych modelach, o tyle ten przypadek można śmiało nazwać odosobnionym. Poza tym przedstawicielstwo Alfy Romeo stanęło na wysokości zadania i silnik bez żadnych protestów wymieniono w ramach gwarancji. Musimy w tym miejscu podkreślić, że nowa jednostka pokonała brakujące do końca testu 80 tys. km bez jakiejkolwiek usterki. Również inne podzespoły spisywały się niemal bez zarzutu.
Alfa nie odmówiła już posłuszeństwa, a jeśli coś się działo, to były to raczej drobnostki. Weźmy na przykład niedbale zamocowany dywanik po stronie kierowcy, który potrafił zablokować pedał gazu lub sprzęgła. Do gustu nie przypadła nam również hacząca skrzynia biegów ani – co już jest niemal tradycją we włoskich autach – mało precyzyjny wskaźnik poziomu paliwa.
Osobny rozdział to automatyczna klimatyzacja, która ustawiona na 21 stopni Celsjusza dmuchała na przemian raz lodowatym, raz gorącym powietrzem. Natomiast hamulce pod koniec testu piszczały niemal jak w pociągu towarowym. Nie mamy jednak zastrzeżeń co do ich trwałości, bowiem w trakcie naszego maratonu tarcze musieliśmy wymienić tylko raz, a klocki dwa razy. To dobry wynik, jeśli wziąć pod uwagę dużą moc i ciężar Sportwagona. Pozytywnie zaskoczyło nas spalanie: średnie z całego testu wyniosło 9,3 l/100 km. Minimalne zużycie paliwa, jakie udało nam się osiągnąć, to 6,4 l/100 km.
To że samochód pokonał 100 tys. km, widać także we wnętrzu. Jasna skóra nosi dość wyraźne ślady zużycia. Do wykończenia na szczęście zastosowano dobrej jakości tworzywa, dzięki czemu nic nie stuka ani nie trzeszczy – niegdyś Alfa miała z tym naprawdę spory kłopot. Lakier nadal wygląda tak ładnie, jak na początku testu. Poza tym model 159 jest wzorowo zabezpieczony przed korozją. Nie znaleźliśmy nawet najmniejszych śladów rdzy ani na progach, ani na mocowaniach kolumn resorujących czy elementach nośnych podwozia.
Alfa wypracowała nową jakość! Dlatego możemy z czystym sumieniem powiedzieć, że pod tym względem producent stanął na wysokości zadania. Udało się wyeliminować większość niedoróbek i problemów, tak dobrze znanych z poprzednika. Dlatego model 159 to naprawdę dobry samochód. Posiadanie Alfy musi być bardzo emocjonujące – tak jak przejażdżka kolejką górską. No, może prawie.
Pech i niefart! – to chyba najtrafniejsze określenie wyniku testu długodystansowego Alfy Romeo 159 2.4 JTDM. Gdyby nie kłopot z silnikiem, samochód zaliczyłby egzamin dojrzałości na czwórkę z plusem, a tak – ocena dostateczna plus i 28. lokata.
Krzywdzące dla Alfy byłoby pominięcie okoliczności, w jakich doszło do tego dość przykrego zdarzenia. Awaria jednostki napędowej oraz jej późniejsza wymiana nie były spowodowane problemami jakościowymi bądź zaniedbaniami producenta na linii montażowej. Zawiniło ciało obce. Sprawcą okazał się opiłek metalu, który dostał się do baku naszego maratończyka, a następnie doprowadził do uszkodzenia motoru.
Inne niedomagania kwalifikują się raczej do tych bardziej denerwujących niż drogich w ewentualnej naprawie.Ogólnie samochód wypadł naprawdę dobrze. Warto podkreślić wzrost jakości montażu, wykończenia wnętrza i trwałości zawieszenia. To pomyślny zwiastun na przyszłość oraz potwierdzenie obrania przez producenta odpowiedniego kierunku kilka lat temu, gdy Alfa postawiła na jakość. Choć do ideału jescze trochę brakuje, na pewno jest dużo lepiej, niż było.