Moja sytuacja była – wydawałoby się – wymarzona: auto bardzo młode, z 2021 r., z niewielkim przebiegiem, bezwypadkowe. Formalnie nie od pierwszego właściciela, ale w praktyce kupione, a właściwie wzięte w leasing w salonie jako nowe i od tego dnia w jednych rękach. W czym więc problem? Otóż większość drogich samochodów (a kwota przekraczająca 150 tys. zł oznacza, że auto jest drogie) kupują firmy czy też osoby prowadzące działalność gospodarczą, które oczekują faktury VAT, aby wrzucić zakup w koszty. Jako że sprzedawałem samochód jako osoba prywatna, był to problem skutkujący zawężeniem liczby potencjalnie zainteresowanych do tych, którzy kupują samochód prywatnie.
Ile kosztuje ogłoszenie w internecie? Możesz się zdziwić
W Polsce działa kilka portali ogłoszeniowych, ale jeśli chodzi o ogłoszenia motoryzacyjne, wydaje się, że niekwestionowanym liderem, wręcz monopolistą jest Otomoto. Bez wahania zacząłem więc procedurę wystawiania ogłoszenia właśnie w tym serwisie. Działa to tak, że najpierw wrzucasz zdjęcia, tekst, zaznaczasz elementy wyposażenia i różne informacje o samochodzie, a na końcu pojawiają się różne opcje wyświetlania i promowania ogłoszenia. Nie będąc optymistą w kwestii tempa sprzedaży auta, wybrałem opcję wyświetlania ogłoszenia przez miesiąc. Były i tańsze możliwości, ale jedynie słuszna wydała mi się opcja za… 175 zł. Dokładnie 174,99 zł. Cóż… wiedziałem, że będzie drogo, ale że aż tak? Można zapłacić mniej (np. 100 zł), ale pomyśl dobrze:
- każdy dzień postoju niepotrzebnego samochodu pod domem to są koszty – choćby ubezpieczeniowe;
- im szybciej sprzedasz samochód, tym szybciej zaczniesz rozglądać się za nowym;
- sprzedając auto pod koniec roku, ryzykujesz, że za chwilę będzie – przynajmniej symbolicznie – o rok starsze.
Dobrze radzę: płacz i płać. No, chyba że sprzedajesz tanie auto i tak duża inwestycja w sprzedaż wydaje się naprawdę bez sensu.
Za ile wystawić auto na sprzedaż?

Ogłoszenie na OtomotoŹródło: Auto Świat
Aby szybko sprzedać samochód, nie trzeba mieć najtańszej oferty w Polsce – wystarczy mieć jedną z tańszych ofert w okolicy. Jeśli ktoś przyjedzie obejrzeć auto i zobaczy, że ono jest w porządku, to raczej kupi je bez względu na to, że 300 km dalej jest podobny samochód tańszy o 1000 zł czy nawet trochę więcej. Czas to pieniądz, a i paliwo kosztuje. No i w czasie, gdy ktoś szuka alternatywy, pierwotna sensowna oferta może się zdezaktualizować.
Wystawiłem samochód początkowo za 163 tys. zł, dostosowując się do innych, choć wydało mi się to – chyba słusznie – kwotą przesadzoną. System na Otomoto stwierdził, że cena znajduje się w średnim zakresie. Konkretnie: w niższym średnim zakresie. Dla mnie bomba, tylko pamiętajmy: wszyscy chcą uzyskać jak najwyższą cenę, a ostatecznie i tak decydują kupujący.
Najwięcej odsłon ogłoszenie ma tuż po wystawieniu. Pośrednicy na nie czekają
Już po godzinie od wystawienia auta na sprzedaż dostałem pierwszą ofertę z jakiegoś komisu ze Szczecina. Gotowi byli zapłacić od ręki 145 tys. zł z sugestią, że być może da się sprawę załatwić w Warszawie. Grzecznie dziękuję, mówiąc, że 150 tys. zł to z mojej strony absolutne minimum i że nie wybieram się do Szczecina. Ten klient więcej się nie odezwał. Rozumiem, że on też ma swoje warunki progowe.
Kolejna godzina – kolejny SMS. Tym razem jakiś komis z Warszawy reklamuje swoje 15-letnie doświadczenie: "zdejmiemy ci ten problem z głowy". Konkretnej oferty nie zamieszcza, nawet mi się nie chce reagować.
Pojawia się i klient "obcojęzyczny"
"Bitte kontaktieren Sie mich über meine E-Mail, ich bin daran interessiert, Ihr Auto zu kaufen". O ile dobrze rozumiem, ktoś jest zainteresowany kupnem auta i prosi, aby do niego zamejlować w tej sprawie. Oszustwo jakieś? Grzecznie odpisuję po angielsku, podając swój adres mejlowy: "jeśli mają państwo jakieś pytania lub wątpliwości albo chcą się umówić na oględziny, zapraszam, uszanowanie". Klient z drugiego obszaru płatniczego więcej się nie odzywa.
Nie wystarczy, że coś napiszesz. Niektórzy muszą to usłyszeć
Dzwoni też miły pan, dopytując o samochód (nic więcej, niż napisałem, w sumie nie mógłbym już dodać), ale ten klient po prostu chce werbalnego potwierdzenia: że auto niebite, że licznik niecofany… Pan pyta się, czy wystawię fakturę. Tłumaczę, że nie – napisałem w ogłoszeniu, że właścicielem pojazdu jest osoba prywatna i sprzedaję na umowę. "No tak, czytałem, ale w takim razie nie będę mógł VAT-u odliczyć… to ja jeszcze się zastanowię". Jak łatwo się domyślić, pan więcej nie dzwoni. To jasne, że jeśli ktoś chce fakturę, to nie kupi samochodu bez faktury. Tylko nie wiadomo, po co zawraca głowę.
Jest też klient proponujący "współpracę"
Już pierwszego dnia odbieram telefon i zaczynam otrzymywać SMS-y i od miłej pani z jednego z warszawskich komisów (potem sprawdzam, że pod wymyślną nazwą kryje się komis Auto Auto). Propozycja "współpracy" polega na tym, że mogę za darmo wstawić samochód w komis. Ustalamy cenę dla mnie, oni dodają marżę w wysokości pięciu procent i auto czeka u nich na placu na klienta. Pani, która esemesuje i dzwoni, jest bardzo miła i kusi: "sprzedaliśmy ostatnio parę tych Toyot". Oferta na pierwszy rzut oka wydaje się sensowna, tyle że musiałbym auto zostawić w komisie na co najmniej miesiąc – to wymóg, bo komis musi zainwestować w ogłoszenia. Może sprzedałoby się wcześniej, a może nie, ja przez ten miesiąc musiałbym powierzyć im sprzedaż na wyłączność. Kuszące, ale…
Zastanówmy się: po pierwsze, bezpośrednio ode mnie samochód jest tańszy, więc prawdopodobieństwo szybkiej sprzedaży większe. Po drugie, jako sprzedawca prywatny wzbudzam większe zaufanie u kupujących (mam nadzieję). Po trzecie, wiem o samochodzie wszystko, mogę odpowiedzieć na każde pytanie, a oni nie. Po czwarte, zapłaciłem za dobre ogłoszenie, ten komis już nic więcej nie wymyśli. W tych czasach ludzie nie szukają aut, chodząc po komisach, większość wyszukuje oferty w internecie i dopiero ewentualnie jedzie obejrzeć samochód na plac do handlarza. To po co mi pomoc pośrednika?
Pani jest miła, dzwoni po raz kolejny, więc proponuję: kupcie ode mnie ten samochód za gotówkę, zejdę z ceny. Pani tłumaczy, że jej szef w takich sytuacjach szuka najniższej ceny z internetu, odejmuje od niej jeszcze 20 procent i tylko tyle oferuje od ręki – więc pani nie poleca tego rozwiązania. Rozumiem, dla mnie to też nieakceptowalne rozwiązanie, nie jestem aż takim frajerem. "Zastanowię się".
Jak Otomoto sprawdza sprzedających
Na trzeci dzień po zamieszczeniu ogłoszenia dostaję systemowy mejl z Otomoto. System informuje o problemie z nadaniem odznaki "Zweryfikowane dane", "ponieważ informacja, czy jesteś pierwszym właścicielem pojazdu, nie jest zgodna z danymi z centralnej bazy CEPiK".
I dalej:
"Aby ogłoszenie otrzymało odznakę »Zweryfikowane dane«, informacje dotyczące przeglądu technicznego, ważności ubezpieczenia, marki, modelu, roku produkcji, rodzaju paliwa, mocy i pojemności skokowej silnika muszą być prawidłowe. Samochód musi być zarejestrowany, a informacje na temat pochodzenia samochodu (czy jest on importowany) oraz czy jesteś pierwszym właścicielem pojazdu, także muszą być poprawne".
No tak, ten samochód jest u mnie w rodzinie od nowości, ale wykupiliśmy go z leasingu i formalnie zmieniał właścicieli. Usuwam zaznaczenie "pierwszy właściciel", pozostawiam w tytule "z pierwszej ręki" i gotowe. Pozostawiam wyjaśnienie statusu auta w opisie, nie mam czego ukrywać. System to akceptuje i daje mi odznakę, ale czy ma to jakieś znaczenie? Wątpię, ale dobrze, że sprawdzają VIN auta w bazie CEP – samochodu ewidentnie kradzionego pewnie nie sprzedasz.
Obniżam cenę i mam nadzieję na szybkie pożegnanie z samochodem
Czuję, że jak tak dalej pójdzie, zamiast sprzedać, będę sprzedawał ten samochód jeszcze przez miesiąc, a nie mam na to czasu. Obniżam cenę do 158 tys. zł, by przyspieszyć operację. Coś za coś.
Teraz mam jedną z najtańszych ofert w Polsce (biorąc pod uwagę niski przebieg) i jednocześnie rzadki model samochodu. Konkurencja nie jest duża, bo większość tych popularnych minibusów to wersje długie, czyli "long", a ja mam odmianę medium, której praktycznie nie da się kupić także jako nowy samochód. Średniaki mają mniejszy bagażnik, za odsuniętymi do tyłu miejscami niewiele już zostaje, ale ładniej wyglądają i łatwiej się nimi manewruje, a fotele wyjmuje się jednym ruchem, więc dla typowej rodziny z wózkami miejsca jest dużo. To zresztą bez znaczenia: ludzie mają różne potrzeby i różne gusta – jeden woli "longa", a inny średniaka. Tych ostatnich jest mało i to mój atut, a tymczasem… liczba odsłon w moim ogłoszeniu zmalała, już nie jest taka, jak pierwszego i drugiego dnia. Powód do zmartwienia? Niekoniecznie, po prostu handlarze przestali klikać, a samochód po prostu musi się sprzedać. Skoro inne są droższe, a ten jest bez większych wad, to po prostu musi.
W ciągu 8 dni statystyki "wypasionego" ogłoszenia wyglądały tak:
- 6200 odsłon – to znaczy, że tyle razy komuś ogłoszenie "mignęło", gdy przewijał ekran;
- 330 razy kliknięto w ogłoszenie;
- 8 osób poważniej się zainteresowało i kliknęło "obserwuj";
- 5 osób pobrało numer telefonu.
Dochodzą do tego odsłony na OLX – wystawienie na OLX mam w wykupionym pakiecie.
Jak sprzedać samochód w internecie. Pierwszy poważny klient i po problemie
Tak jak się spodziewałem, pierwszy poważny klient, który zdecydował się na obejrzenie busa, to mój klient. Gdy jeden chce kupić, drugi chce sprzedać, a towar jest w porządku, nie może być inaczej. Umawiamy się na kwotę, ustalamy termin kolejnego spotkania, ja obiecuję, że do tego czasu samochodu nikomu nie sprzedam. Inna rzecz, że nikt nie dzwoni, ale zgodnie z umową finalizujemy transakcję.
Ostatni telefon przed usunięciem ogłoszenia odbieram dwie godziny po tym, jak pożegnałem się z samochodem. Kolejny klient właśnie takiego auta szukał i pyta, czy może przyjechać. Niestety, ogłoszenie jest nieaktualne.
Kto wie, może w ciągu dwóch tygodni sprzedałbym dwa takie samochody?