- Janusz Kulig był jednym z najlepszych kierowców rajdowych w Polsce. Po zagranicznych rajdach w 2004 r. chciał wrócić na polskie trasy, by zdobyć kolejne tytuły
- 13 lutego 2004 r. jego życie zakończyło się tragicznie na strzeżonym przejeździe kolejowym w Rzezawie, niedaleko rodzinnego Łapanowa w woj. małopolskim
- Mimo iż przez przejazd jechał wówczas pociąg, zapory były otwarte, a sygnalizacja wyłączona. Dróżniczka, która pełniła wtedy służbę, została skazana na dwa lata więzienia za doprowadzenie do wypadku
- Rodzice rajdowca wybaczyli dróżniczce jeszcze przed procesem sądowym, co miało wpływ na wyrok
- Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Onetu
Janusz Kulig od początku lat 90. z każdym kolejnym rokiem angażował się w rajdy coraz mocniej, poświęcając im sporo czasu i energii, ale odnosząc przy okazji sukcesy. Rok 1996 był dla niego przełomowy — wtedy połączył siły z pilotem Jarosławem Baranem.
Karierę przerwała tragiczna śmierć
Kulig już w 1997 r. został mistrzem Polski w rajdach samochodowych — później dołożył ten tytuł jeszcze w 2000 i 2001 r. W międzyczasie był także wicemistrzem Polski, dwukrotnym mistrzem Europy Wschodniej i mistrzem Słowacji. Sił próbował także w mistrzostwach Europy, gdzie zajął drugie miejsce oraz bez większych sukcesów startował też w mistrzostwach świata.
Po podbojach zagranicznych tras Kulig chciał w 2004 r. wrócić do jazdy w polskich zawodach. Plany w dramatyczny sposób zostały przekreślone 13 lutego, gdy Kulig chciał przejechać przez strzeżony przejazd kolejowy w Rzezawie. W prowadzonego przez niego Fiata Stilo uderzył rozpędzony pociąg przyspieszony "Ślązak".
Zdjęcia z feralnej nocy pokazują okropny stan, w jakim po zderzeniu był samochód prowadzony przez Kuliga. Zawiniły błąd ludzki i słaba widoczność. W momencie, gdy kierowca wjeżdżał na strzeżony przejazd kolejowy w Rzezawie, zapory były podniesione, a sygnalizacja świetlna wyłączona.
Rodzice Kuliga przebaczyli dróżniczce
Sam przejazd nie należał do najbezpieczniejszych, ponieważ trudno było tam realnie ocenić, czy z któregoś z kierunków nie nadjeżdża pociąg. Służbom udało się jeszcze wyciągnąć Kuliga z samochodu, ale kierowca niedługo później zmarł.
Rodzice Kuliga jeszcze przed procesem przebaczyli dróżniczce. Ten fakt miał duży wpływ na wymiar kary. — Sąd miał ułatwioną sprawę dzięki temu, że wybaczyliśmy dróżniczce i nie mieliśmy zamiaru składać apelacji. Nawet o tym nie myśleliśmy, bo nic by nam to nie dało. Wiedzieliśmy, że i tak poniesie konsekwencje — powiedział ojciec Janusza, Jan Kulig w rozmowie z Onetem.
Jedna z córek nigdy go nie poznała. Koledzy mieli go za wyjątkową osobę
Ten wielki polski kierowca jak żaden inny, jeździł dla tysięcy bezimiennych kibiców, pragnących choć przez moment ujrzeć jego auto pędzące trasą oesu. I dla nich zawsze potrafił znaleźć choć chwilę, bo miał wielki dar pogodnego komunikowania się z ludźmi — wspominał Kuliga kolega po fachu, Robert Magiera, cytowany przez pl.motorsport.com.
Ujmującym uśmiechem, stylem bycia i zachowaniem potrafił zjednać sobie wszystkich. Dla nich, wiernych kibiców pozostał idolem, wzorem kierowcy rajdowego, prawdziwym człowiekiem — dodał Magiera.
Gdyby żył, dzisiaj miałby 53 lata. Osierocił dwie córki, w tym jedną, która nigdy go nie poznała — w trakcie tragicznego wypadku żona Kuliga była w ciąży.
Dróżniczka Michalina K. za doprowadzenie do śmiertelnego wypadku dostała dwa lata więzienia w zawieszeniu na trzy lata próby.
Źródła: "Przegląd Sportowy", pl.motorsport.com, Onet