Współpraca reklamowaTestujemy na paliwach
Auto Świat > Wiadomości > Aktualności > Natalia pojechała z pomocą do Chersonia. O tym nie mówi się w telewizji

Natalia pojechała z pomocą do Chersonia. O tym nie mówi się w telewizji

Młoda dziewczyna i jej przyjaciel, długa podróż, mały Chrysler i wielka przyczepa, a w niej rzeczy potrzebne do przetrwania nie tylko ludziom, ale też zwierzętom. Wystartowali w Warszawie, a ich celem był Chersoń, który jeszcze niedawno był w rękach rosyjskich wojsk. Jechali pomóc tym, którzy żyją w tym piekle. Natalia opowiedziała mi o tym, jak przebiegała podróż i jak toczy się życie w pobliżu linii frontu.

Natalia pojechała na misję humanitarną do ChersoniaŹródło: Archiwum prywatne
  • Natalia od 10 lat pomaga zwierzętom, a teraz mieszkańcom Chersonia, jeżdżąc tam z misją humanitarną
  • Ukraina jest dla niej pięknym krajem z dobrymi drogami. Dziś jednak jest pełna pułapek i niebezpieczeństw, szczególnie dla ludzi chcących pomóc
  • Zniszczone domy, miny na poboczu, latające rakiety i żołnierze to codzienność. Zatrzymanie się w złym miejscu grozi śmiercią
  • Ludzie przygarniają zwierzęta i razem z nimi jedzą. Bieda jest ogromna, a potrzeby niezaspokojone. Natalia zamierza jeszcze tam wrócić
  • Datków jest sporo, więc ma z czym jechać, ale brakuje pieniędzy na paliwo. Ekipa stworzyła w tym celu zrzutkę

Jak to się stało, że mieszkanka Warszawy, która na co dzień pracuje w korporacji, a jej codziennością są "calle" i pośpiech przed deadline'ami, praktycznie z dnia na dzień znalazła się na drogach Ukrainy, by dotrzeć do miejsca, które jeszcze niedawno było pod rosyjską okupacją? Natalia poza pracą jest zaangażowana w organizacji, która znajduje nowy dom zwierzętom, których nikt nie chciał, i pomaga się nimi opiekować. Tam zaszczepiła w sobie potrzebę pomagania. Kiedy usłyszała, co dzieje się w Ukrainie — a ma tam znajomych — nie trzeba było jej namawiać do pomocy. Musiała to zrobić, więc wraz ze swoim przyjacielem pojechała na przedmieścia wojny.

Ta pomoc humanitarna od początku była specjalna, bo nie chodziło jedynie o ludzi, ale też o zwierzęta. To wręcz naturalne, skoro zarówno Natalia, jak i jej przyjaciel zaangażowani są w pomoc zwierzętom tu w Polsce. Również dzięki ich znajomym nie było problemu z zebraniem przydatnych produktów. Niosąc dalej informacje o zbiórce, udało im się zgromadzić bardzo dużo produktów przydatnych mieszkańcom Ukrainy.

To ostatni samochód do niesienia pomocy. "Szczerze go nie znoszę"

Plan jednak nie polegał na dojechaniu do granicy, przekazaniu zebranych produktów osobom, które przerzucą je dalej, bez pewności, że dotarły do celu. – Najszybszym i najpewniejszym sposobem na pomoc było po prostu pojechanie tam, gdzie jest ona najpotrzebniejsza. Najgorsza sytuacja jest na wschodzie. Tam, gdzie toczą się walki. Infrastruktura wciąż nie jest odbudowana, więc nie dojeżdżają tam duże transporty, zaopatrujące sklepy. Dlatego decyzja była prosta: jedziemy do Chersonia — powiedziała mi Natalia.

Samochód, którym przyszło podróżować parze przyjaciół, nie był najlepszym możliwym autem do tego celu. To dość wiekowy już Chrysler PT Cruiser. Auto stworzone, by stylowo przemieszczać się po mieście, a nie do akcji humanitarnych. Przyznała mi to sama rozmówczyni. — Nie chciałam jechać tym samochodem, szczerze go nie znoszę! Byłam pewna, że zepsuje się gdzieś w Ukrainie. Zbytniego wyboru jednak nie było. PT Cruiser stał się ich mobilnym domem.

Ten mały samochód nie mógłby jednak zabrać zbyt dużo ładunku, dlatego podpięta została do niego przyczepa, której długość dorównywała długości samego auta. Widok dość groteskowy. Przyczepa jednak i tak została zapełniona po brzegi. Podobnie jak Chrysler, a na niosących pomoc czekała trasa, licząca w obie strony 4,5 tys. km.

Droga do granicy z Ukrainą nie byłaby niczym wyjątkowym, gdyby nie fakt, że amerykańskie auto jeszcze w Polsce dało sygnał, że ta wyprawa mu się nie podoba. Zaświecił się "check engine" (kontrolka silnika). – Kiedy zwróciłam na to uwagę, Piotrek z rozbrajającą szczerością odpowiedział, że tylko czekał, kiedy zacznie mrugać. Mimo to pojechaliśmy dalej. W tamtym momencie wcale nie było jej do śmiechu.

Natalia pojechała na misję humanitarną do Chersonia
Natalia pojechała na misję humanitarną do ChersoniaŹródło: Archiwum prywatne

Mają dobre drogi i… blockposty z uzbrojonymi żołnierzami

Na granicy ekipa z Chryslera różniła się nieco od innych osób chcących wjechać na teren Ukrainy. Nie musieli czekać na swoją kolejkę. Pomoc humanitarna ma pierwszeństwo w przejeździe przez granicę, dlatego po zweryfikowaniu dokumentów i transportu, wjechali na teren kraju objętego wojną. Natalia podczas rozmowy wspominała jednak, że kolejki na wjazd i wyjazd są naprawdę spore.

— Po przekroczeniu granicy zaskoczyła mnie jakość dróg, zwłaszcza trasa do Kijowa. Większość jest zbudowana z betonu, więc są wytrzymałe i nie mają dziur. Są też szersze — zarówno jezdnie, jak i wyznaczone pasy. Dla mnie z tą gigantyczną przyczepą to było spore ułatwienie. — relacjonuje Natalia. To, co również ją zaskoczyło, to krajobrazy. Przyznała, że gdyby nie wojna, chętnie by się tam wyprowadziła, bo jest po prostu pięknie.

To jednak było pierwsze wrażenie. Im dalej na wschód, tym wojna była bardziej widoczna. W trakcie jazdy spotkali wiele blockpostów, czyli miejsc pilnowanych przez uzbrojonych żołnierzy, gdzie są sprawdzane samochody i pasażerowie. Jednym z ich zadań jest "wyłapywanie" rosyjskich żołnierzy, których wielu zostaje w Ukrainie, nawet jeśli ich jednostki zostaną odepchnięte przez naszych wschodnich sąsiadów.

Nie są to kontrole w stałych, konkretnych miejscach. Nie są w żaden sposób oświetlone ani oznakowane. Wręcz przeciwnie — są zamaskowane. Przed blockpostami stoją zapory przeciwpancerne (tzw. jeże), które są ułożone tak, że przejeżdżając przez nie samochodem, trzeba wykonać slalom. Dla mojej rozmówczyni lawirowanie między nimi z długą przyczepą nie było na początku najprostszym manewrem, jednak po przejechaniu kilku takich zapór stało się codziennością.

— Żołnierze, którzy nas sprawdzali, byli różni. Niektórzy mili, inni trochę mniej, ale raczej nie było problemu z przejazdem. Im też zawsze coś dawaliśmy, bo potrafią tak stróżować kilka dni. Oczywiście mają swoje zmiany, ale jedzenie i picie zawsze się przyda. Strażnicy marzną i są głodni — jedzenia po prostu mają za mało. Zawsze też po zakończonej kontroli dziękowali nam za to, co robimy. Oni jak mało kto wiedzą, jak bardzo każda pomoc wciąż jest potrzebna.

Takie paczki były rozdawane żołnierzom na blockpostach
Takie paczki były rozdawane żołnierzom na blockpostachŹródło: Archiwum prywatne

Zatrzymywanie się gdzie popadnie grozi wyleceniem w powietrze

Jazda trwa dzień i noc, bo dwóch kierowców na pokładzie pozwala na jazdę praktycznie bez przerw. A na tym zależało naszej ekipie. W końcu czas ma tutaj podstawowe znaczenie. Ewentualne postoje? Jedynie na chwilę, by na przykład zagotować wodę lub za potrzebą. Ponadto, jeśli już do nich dochodziło, to nie były one w losowym miejscu. Natalia podkreśliła, że tam jest wojna i nawet nad najprostszymi rzeczami trzeba się zastanowić. — Nie zatrzymujemy się na dłużej w okolicach większych zabudowań, bo Rosjanie strzelają w skupiska budynków. Okolice miast i miasteczek wiążą się z dużo większym ryzykiem, że możemy zostać ostrzelani. Postoje odbywają się więc na stacjach benzynowych, ewentualnie w małych miejscowościach. To nie są miejsca atrakcyjne do ataku z powietrza. Tam nie ma już do kogo strzelać.

Moja rozmówczyni doskonale zdaje sobie sprawę, że ludzie z niektórych fundacji czy organizacji nocują w hotelach. Ona jednak tego nie robi, bo to, na czym im zależy najbardziej, to niesienie pomocy jak najszybciej to możliwe. Poza tym taki nocleg wiąże się z dodatkowymi kosztami. Woli zatem jechać dalej, tam, gdzie ta iskierka nadziei na normalność jest potrzebna, a pieniądze na hotel wydać na paliwo. Ludzie i zwierzęta w obszarach najbardziej potrzebujących są dla niej ważniejsi niż komfort i wygoda.

Jest jeszcze jedna rzecz, o której trzeba zawsze pamiętać, przemierzając drogi Ukrainy – miny. Na trasie widać przy poboczach wielkie znaki ostrzegawcze. Gdy stoją przy drodze, wiadomo, że sama jezdnia jest "czysta", ale zejście na pobocze jest śmiertelnie niebezpieczne. Wtedy po prostu trzeba jechać. W takich miejscach nie ma szans nawet na to, by stanąć za szybką potrzebą. To śmiertelnie niebezpieczne. Takich okolic jest niestety dużo.

Przerwa na sen? Na tylnej kanapie auta. Misja jechała niemal bez przerwy
Przerwa na sen? Na tylnej kanapie auta. Misja jechała niemal bez przerwyŹródło: Archiwum prywatne

Bez świateł i na czuja. Dla własnego bezpieczeństwa

Ekipa, z którą rozmawiałem, dla własnego bezpieczeństwa musi też często jeździć w nocy, tylko na światłach postojowych. Infrastruktura drogowa — co oczywiste — nie jest oświetlona. W ten sposób jedzie się wolniej, ale nie pokazuje się swojej obecności z daleka. — "Postojówki" to jedno, ale według tamtejszego prawa, transport humanitarny musi być oznaczony żółtym światłem. Mamy takiego "koguta" na dachu, ale jego też czasem zdejmujemy. To wbrew prawu, ale zgodne ze zdrowym rozsądkiem. Tak jest bezpieczniej.

Jak mówi Natalia, oznaczenia transportów humanitarnych są małe, bo są one celem atakujących Ukrainę żołnierzy. — Nie ma co się łudzić. Oni strzelają do takich transportów. Są im niepotrzebne i tylko przeszkadzają w zdobywaniu celów i zajmowaniu miast. Z tego powodu, samochód nie jest jakoś specjalnie pomalowany, a my nie nosimy żadnych ubrań, które by nas zdradzały. Prawda jest taka, że czerwony krzyż jest jak tarcza, w którą strzelają.

Na początku wojny byliśmy świadkami ataków na karetki, transporty humanitarne. To nie był przypadek. Rosjanie również utrudniali lub uniemożliwiali ewakuację ludności z wielu miast. Bardzo niedawno inna wolontariuszka straciła nogę. Inna ekipa została trafiona rakietą. Zginęli, niosąc pomoc innym. Także ukraińskim żołnierzom. Pojazdy oznaczone czerwonym krzyżem wcale nie zapewniają bezpieczeństwa, a nawet powodują większe zagrożenie. Lepiej nie pokazywać, że jedzie się z pomocą.

Zbombardowane budynki, to tam codzienność
Zbombardowane budynki, to tam codziennośćŹródło: Archiwum prywatne

Tego nie pokazują w telewizji

Oznaczenie transportu humanitarnego to obowiązkowe dwie kartki, na przedniej i tylnej szybie auta (oraz w tym wypadku na tyle przyczepy) i właśnie żółty "kogut". To niezbędne, bowiem w Ukrainie obowiązują godziny policyjne. Im bliżej frontu, tym są one dłuższe. W okolicach Kijowa trwają od godz. 22.00, a im dalej na wschód, tym zaczynają się wcześniej. Okolice Chersonia to ok. 19:00. W czasie ich trwania dla bezpieczeństwa cywilów obowiązuje zakaz wychodzenia na zewnątrz, chyba że do schronów. Transport humanitarny jest jednak z takich zakazów zwolniony. Właśnie dzięki oznaczeniom ekipa może jechać, gdy inni z domu wychodzić nie mogą.

Natalia wspomina, że to, co widać bliżej frontu, na terenach, które były już świadkami wojny, jest przytłaczające. Całe wioski i miasteczka są zrównane z ziemią. Często są praktycznie opuszczone. Nie ma do czego wracać. Praktycznie każdy dom ma jakieś uszkodzenie, a jednym ze znaków, że jednak ktoś mieszka w mniej zniszczonych budynkach, jest... folia na dachach. Dachy są w znakomitej większości zniszczone, a jeśli jest tam folia, to znaczy, że ktoś ją tam położył po ataku, by do środka nie wpadała woda.

Mniejsze drogi, w przeciwieństwie do głównych arterii, często są zniszczone, na tyle, że przez długie kilometry trzeba jechać po 15 km/h. Na dużych trasach też widać ślady wojny. Moja rozmówczyni podkreśliła przy tym, że władze działają sprawnie i naprawiają zniszczenia tak szybko, jak tylko się da, jednak wciąż trwa wojna i ich możliwości są ograniczone.

— Raz podczas podróży przeleciała nad nami rakieta. Na początku nie miałam w ogóle świadomości, że to wygląda właśnie tak. Byłam nawet nieco podekscytowana widokiem ciekawego przedmiotu lecącego nieopodal. Dopiero mój przyjaciel zwrócił uwagę, co to było. I rzeczywiście — nieco później gdzieś uderzyła, a w oddali zobaczyliśmy ogień.

Na moje pytanie, czy para miała styczność z rosyjskimi żołnierzami, zaprzeczyła. Były jednak sytuacje, w których gdzieś w okolicy trwały walki. — Słyszeliśmy, że gdzieś niedaleko padają strzały. Sami nie mieliśmy z tym problemu. Na szczęście. Trzeba jednak obserwować, co robią mieszkańcy danego rejonu. Oni mają dużo większe doświadczenie w ocenie ryzyka.

Natalia pojechała na misję humanitarną do Chersonia
Natalia pojechała na misję humanitarną do ChersoniaŹródło: Archiwum prywatne

Mieszkańcy nie mają co włożyć do garnka, ale pomagają zwierzętom

Nurtowało mnie również, skąd mieszkańcy Chersonia wiedzą o tym, gdzie pojawiła się ekipa z pomocą. Jak powiedziała mi Natalia, raczej nie ogłaszają swojego przyjazdu w mediach społecznościowych. — Jeśli jednak to robimy, to na krótko przed przyjazdem, żeby maksymalnie zadbać o bezpieczeństwo własne oraz osób, do których pomoc jest kierowana. Głównie wysyłamy wiadomość do znanych nam osób, które później przesyłają informację dalej. W ten sposób ludzie wiedzą, kiedy i gdzie będziemy oraz jak długo zamierzamy tam zostać. W ten sposób ograniczamy ryzyko, że informacja wpadnie w niepowołane ręce, a mieszkańcy wiedzą, gdzie szukać pomocy.

Ludzie biorą wszystko i przychodzą z tym, co mają, a raczej jest tego niewiele. Są w brudnych i zniszczonych ubraniach. Za każdym razem mają łzy w oczach, bo ich sklepy nie mają już takich produktów. Starają się odwdzięczyć, tym co mają – zazwyczaj kawą. Kawa, choć czarna (w rejonach, które odwiedzają, zazwyczaj nie ma dostępu do mleka) bardzo się przydaje. Można działać dłużej.

Mieszkańcy biorą jedzenie dla siebie, ale myślą też o zwierzętach. Karma również jest potrzebna i chętnie brana, bo problem bezdomnych zwierząt jest bardzo duży. Najczęściej ludzie, których było stać na ucieczkę, zostawiali swoje zwierzęta na miejscu. Z dnia na dzień pozostały bez domu, bez swojego opiekuna, w zimnie i nierzadko zostawione zupełnie same sobie. Niezliczona jest liczba przybłęd, które częściowo są przygarniane przez ludzi, którzy sami nie mają co do garnka włożyć. Choć sami nie mają co jeść, zwierzętom próbują pomóc. Jedną z najbardziej rzucających się rzeczy w Ukrainie jest liczba leżących przy drogach martwych zwierząt, które padły z głodu.

Ekipa pomaga jednak także zwierzętom bezpośrednio. – Udało nam się uratować krowę, która ranna stała na polu, na którym dopiero co toczona była bitwa. Z całego stada została tylko ona… Była postrzelona i straciła jedną nogę, wchodząc na minę. Pomogliśmy jej i dziś wraca do zdrowia. W miejsce straconej nogi dostała protezę, by móc normalnie funkcjonować. "Na koncie" mamy też psy, koty, króliki, kury, a nawet młodą świnię, która została przygarnięta do domu i dziś bawi się razem z kotami. – powiedziała. Sama zresztą przygarnęła do domu psa z Ukrainy, który razem z dwoma również przygarniętymi kotami, ma dziś u Natalii szczęśliwy dom.

Stoją tam przez około 2 godziny, po czym wracają. W tym casie mieszkańcy Chersonia przychodzą po pomoc
Stoją tam przez około 2 godziny, po czym wracają. W tym casie mieszkańcy Chersonia przychodzą po pomocŹródło: Archiwum prywatne

Zbiera pieniądze na paliwo, by wrócić do Ukrainy

Skala tragedii w Ukrainie jest niewyobrażalna. Rzeczy, które wiozą za każdym razem, wystarczają na mniej więcej miesiąc. Chersoń jest co jakiś czas ostrzeliwany, a wyzwolenie spod rosyjskiej okupacji wcale nie oznacza spokoju mieszkańców. Budynki mieszkalne są zniszczone i bez przerwy ostrzeliwane są kolejne. Samochody, czyli głównie stare Łady, w większości do niczego się nie nadają, więc są porzucane. Nie trzeba nawet wspominać o śmieciach na ulicy i szwendających się wszędzie zwierzętach pozostawionych samym sobie. Potrzebna jest nieustanna pomoc, dlatego Natalia już planuje kolejną wyprawę, by pomóc mieszkańców tamtych rejonów.

Jak mówi Natalia, największym problemem nie jest pomoc rzeczowa, bo to udaje się sprawnie zbierać. Dużo gorzej jest z pieniędzmi, bo jeden taki wyjazd do Ukrainy kosztuje w granicach czterech tys. zł. Na to brakuje jej funduszy, dlatego prowadzi zbiórkę w sieci, gdzie opisuje, na co pieniądze zostaną przeznaczone, na bieżąco umieszczając paragony oraz aktualizacje, że pomaga również i tu w Polsce.

By pomagać, sprzedała swoje ukochane auto

W kolejnej "misji" nie będzie brał już udziału Chrysler PT Cruiser, który wrócił bez problemu do Polski. Parze przyjaciół udało się pozyskać Kię Carnival, czyli vana, dużo wygodniejszego i lepszego na taką misję. Samochód udało się kupić również dzięki dobroci serca osoby, widzącej jak nasza bohaterka stara się pomóc. Auto sprzedano jej dużo taniej. Aktualnie jest spłacane. W celu zakupu kolejnego, bardziej niezawodnego pojazdu, od którego w dużej mierze zależy jej życie, Natalia sprzedała ukochane Subaru Forester, nad którym pracowała przez trzy lata. Po wykonaniu misji Kia zostanie przekazana organizacji, z którą dziewczyna współpracuje na co dzień. Najpierw jednak auto pojedzie nieść pomoc tam, gdzie ludzie walczą o wolność, zmagają się z czymś, o czym my nie mamy pojęcia i cieszą się z naprawdę małych rzeczy. Dla nich są na wagę złota.

Mateusz Pokorzyński
Mateusz Pokorzyński
Dziennikarz AutoŚwiat.pl
Pokaż listę wszystkich publikacji
materiał promocyjny

Sprawdź nr VIN za darmo

Zanim kupisz auto, poznaj jego przeszłość i sprawdź, czy nie jest kradziony lub po wypadku

Numer VIN powinien mieć 17 znaków