Ba, pozwolono mi nawet rzucić okiem na wizualizacje modeli, których wielokrotnie przekładana prezentacja została zapowiedziana tym razem na 28 lipca. I wiecie co? Bardzo mi się podobały! To już nie amatorskie szkice, nadesłane na konkurs w nadziei na nagrodę, tylko efekt prac profesjonalistów.

To, że wizualizacje mi się spodobały, nie znaczy, że sam pomysł tworzenia nowej marki i budowy „samochodu narodowego” też przypadł mi do gustu – na samą myśl o takich projektach mam nie najlepsze skojarzenia z historii. Jestem za to całkiem spokojny o to, że na prezentacji zostaną pokazane naprawdę ładne auta, bo do projektu udało się zwerbować fachowców znających się na robocie. Ale czy niebawem powstanie fabryka, która będzie je masowo wytwarzać, czy znajdą się na nie chętni i czy za kilka lat zobaczymy polskie auta elektryczne na ulicach?

Na to bałbym się postawić jakiekolwiek pieniądze. Przedstawiciele Electromobility Poland zarzekają się, że projekt ma solidne podstawy biznesowe, że nikt im na piękne oczy pieniędzy nie daje, a całość ma się „spinać finansowo”. Na ich miejscu też bym tak twierdził.

Przypomnijmy więc: spółka powstała w 2016 r., z inspiracji m.in. obecnego premiera, a ówczesnego ministra finansów, ministra rozwoju i wicepremiera Mateusza Morawieckiego. Złożyły się na nią, wykładając grube miliony, koncerny energetyczne, zależne od Skarbu Państwa: PGE Polska Grupa Energetyczna SA, Energa SA, Enea SA oraz Tauron Polska Energia SA, czyli tak naprawdę my, tj. wszyscy płacący rachunki za prąd.

Pierwsze lata zmarnowano na zorganizowane pod publiczkę konkursy na projekt, które u fachowców budziły najwyżej uśmiech politowania. Później spółka obrała bardziej realistyczną strategię – wybrano zagranicznych partnerów z doświadczeniem w branży, porzucono mrzonki o budowie auta od podstaw własnymi siłami. Od dawna słychać też, że „niebawem zostanie wskazana lokalizacja fabryki”.

Złośliwi twierdzą, że projekt polskiego auta elektrycznego przypomina trochę sprawę Arrinery, czyli polskiego supersamochodu, który miał być wyrazem naszych aspiracji w dziedzinie budowy aut z najwyższej półki. To jednak nadużycie, bo różnice są zasadnicze – na budowę Arrinery nie składały się kontrolowane przez państwo koncerny, a po 3 latach prywatnym inwestorom pokazano jeżdżący prototyp. Prace nad polskim superautem jednak ponoć zamrożono, a jak wieść niesie, jeden z pomysłodawców tego projektu postanowił zainwestować teraz w uprawę konopi.

Swoją drogą, podobno do intensywnych upraw konopi potrzeba mnóstwa prądu – może to jest branża, w którą powinny inwestować koncerny energetyczne? Bariera technologiczna jakby mniejsza, a i zbyt – nawet bez posiadania uznanej marki – pewniejszy niż na rynku motoryzacyjnym.

Jednym zdaniem

Czy powstanie „polska Tesla”? Nie bardzo wierzę w innowacyjną gospodarkę inicjowaną przez polityków – rządzący powinni się skoncentrować na tworzeniu warunków do inwestycji i usuwaniu barier stojących przed przedsiębiorcami. Sukcesu nie da się tak po prostu zadekretować!