• Przeciągające się w nieskończoność prace nad uruchomieniem produkcji polskiego samochodu elektrycznego stają się dla rządu coraz większym obciążeniem
  • Premier nie zna szczegółów projektu, który ma pochłonąć nie mniej niż 6 mld zł z państwowego budżetu
  • Z technicznego punktu widzenia skończenie Izery i uruchomienie produkcji samochodu są prostsze niż kiedykolwiek, natomiast szanse na rynkowy sukces pojazdu są znikome
  • Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej Onetu

"Góry Izerskie są w Chinach", a Radosław Fogiel powinien zostać "Honorowym Obywatelem Gór Izerskich". Ople produkowane są w Opolu, a stoły w stolicy albo w Górach Stołowych. Pianina robi się w Pieninach, krzyże w Górach Świętokrzyskich... W taki sposób internauci śmieją się z wypowiedzi Radosława Fogla, jakiej udzielił na antenie RMF24 na pytanie o Izerę.

– Słyszał Pan o polskim samochodzie Izera?

– Prace trwają.

– Gdzie, przepraszam?

– W Górach Izerskich.

I byłoby to nawet śmieszne, gdyby nie rosnące koszty związane z przedsięwzięciem, narastające opóźnienia i coraz trudniejszy do wyobrażenia jego sens biznesowy.

Na jakim etapie jest Izera i co wie o niej premier?

O losy Izery premier Mateusz Morawiecki został zapytany w poniedziałek Dobieszowicach w województwie śląskim. Odpowiedział – jak przystało na premiera Morawieckiego – bez zająknięcia i bez konkretów. Dowiedzieliśmy się, że lepiej powoli i dokładnie niż szybko i byle jak, że projekt powstaje we współpracy z międzynarodowymi dostawcami i producentami, a o szczegóły to najlepiej pytać zarząd spółki. Widać, że premier ma obecnie ważniejsze sprawy. To przykre, ponieważ uruchomienie produkcji ma kosztować 6 mld zł, ale nikt nie będzie zdziwiony, jeśli wyjdzie drożej. Czy gdyby chodziło o elektrownię budowaną z publicznych pieniędzy za połowę tej kwoty, powiedzmy 3 mld zł, premier też nie miałby pojęcia o szczegółach przedsięwzięcia?

Studyjna wersja Izery, polskiego samochodu elektrycznego Foto: Izera
Studyjna wersja Izery, polskiego samochodu elektrycznego

Nawiasem mówiąc: fabryka Izery ma stanąć w Jaworznie w województwie śląskim, dość daleko od Gór Izerskich.

Co jednak ważniejsze, polski projekt już dawno jest polski tylko w niewielkim ułamku. Główne technologie, jakie mają być wykorzystane w pojeździe, nie są nawet europejskie. Są chińskie, a dostawcą platformy – zasadniczej części pojazdu – ma być rzeczywiście poważny chiński producent Geely Automobile.

Polska Izera, czeska rzeka?

Malkontenci wytykają także "nietrafioną" nazwę marki. Otóż Izera to czeska rzeka mająca źródło w Górach Izerskich, w górnym biegu na odcinku kilkunastu km wyznacza polsko-czeską granicę. Wikipedia mówi o celtyckim rodowodzie tej nazwy, "isirás znaczyło szybki, silny, bystry". Pasuje do elektryka, tylko... czeska rzeka, chińska myśl techniczna, komponenty do produkcji w znacznej mierze sprowadzane z zagranicy. Trudno będzie taki produkt sprzedać jako "narodowe auto na prąd", prawda?

Planowany start produkcji został obecnie przesunięty na końcówkę roku 2025. Pierwszym autem, jakie ma powstać, nie jest jednak hatchback, którego makieta obwożona jest po kraju, tylko SUV. Makieta SUV-a z wnętrzem i obracającymi się kołami, na których można by przejechać nim choć kawałek, jeszcze nie powstała.

Start produkcji odsuwany w czasie. Przypadek?

Kłopot polega na tym, że projekt za 6 mld zł powstaje na kredyt, który wszyscy będziemy w przyszłości spłacać. I nie do końca wiadomo, po co nam ten miś. Oto bowiem przez lata projekt stracił efekt świeżości, jego założenia nie są w żadnym razie wyjątkowe na tle już dziś masowo produkowanych samochodów.

Najciekawsze jest to, że gdyby rząd naprawdę chciał, samochód mógłby wyjechać na drogi w połowie 2024 r. Obecnie wystarczy wyłożyć pieniądze, a półtora roku – jak dowiedli Turcy – to dość czasu, aby postawić i odpalić fabrykę.

Czy 6 mld zł to jakiś problem? W gospodarce sterowanej ręcznie nie takie rzeczy są możliwe. Podpowiem: znaczącą kwotę potrzebną na sfinansowanie budowy fabryki Izery oraz zapłaty za know-how można by wziąć choćby z funduszu przeciwdziałania COVID-19. Albo z innego funduszu, który nie ma nic wspólnego z motoryzacją, ale ma pieniądze do wydawania poza kontrolą Sejmu.

Tylko po pierwsze, nie ma pewności, ile naprawdę potrzeba na to pieniędzy. Po drugie, nie wiadomo, co potem. Co zrobić z samochodami, na które nikt specjalnie nie czeka? Jak sprzedać kilkadziesiąt tys. aut na prąd w kraju, w którym wszystkich samochodów elektrycznych razem jest niewiele ponad 30 tysięcy? Jak dopiąć projekt, który ma zaciekłych oponentów w samym rządzie?

Te pytania warto zadawać premierowi, gdziekolwiek się pojawi.

Ładowanie formularza...