Wzrost sprzedaży wyhamowuje, a ryzyko wzrasta – tak o chińskim rynku pisze niemiecki magazyn Automobilwoche. Dziennikarze dostrzegają także, że w niedalekiej przyszłości największe kłopoty na Dalekim Wschodzie będą przeżywać producenci europejscy.

Na targach w Szanghaju ilość stanowisk zagranicznych koncernów jest co prawda rekordowa, ale niemieccy eksperci zauważają, że oferta zachodnich koncernów jest słabo dopasowana do zmieniającego się popytu w Państwie Środka. Coraz częściej mówi się, że rynek chiński staje się rynkiem klienta, na którym producenci będą toczyć coraz zacieklejsze boje, do których Europejczycy nie są odpowiednio przygotowani.

W salonach dilerskich firm ze Starego Kontynentu brakuje tańszych modeli. Przeciętna cena auta zachodniej marki to 30 tys. euro, podczas gdy średnia cena zakupu nowego auta w Chinach to zaledwie 15 tys. euro. Dlatego największy gracz z Europy – grupa Volkswagena – w pierwszym kwartale zwiększyła sprzedaż zaledwie o 2 proc. (sam VW odnotował nawet spadek), podczas gdy najwięksi krajowi producenci mogli się pochwalić dwucyfrowymi wzrostami. Do tego dochodzą złe nastroje w sieci dilerskiej, która zaczyna się skarżyć na coraz bardziej wyśrubowane plany sprzedaży.

Eksperci zwracają uwagę na coraz większe uzależnienie europejskich koncernów motoryzacyjnych od chińskiego rynku. W przypadku niemieckich firm co piąte auto przez nie produkowane przeznaczone jest dla Chińczyków, a plany zakładały, że do 2021 roku udział ten ma wynosić nawet 30 proc.

Gospodarka Państwa Środka nadal rośnie w skali nieporównywalnej do innych krajów, ale coraz częściej słyszy się głosy, że np. chińskie indeksy giełdowe są bardzo mocno napompowane przez działania spekulacyjne, to samo dotyczy rynku nieruchomości. Jeśli bańka pęknie, wiele firm będzie miało poważne kłopoty.