- 30 grudnia 2024 r. GITD uruchomił odcinkowy pomiar prędkości na DW251 i rozpętał tym internetową burzę
- Część kierowców uważa, że obowiązujące w tym miejscu ograniczenie do 70 km na godz. jest zbyt surowe
- Frustracja bijąca z sekcji komentarzy wynika w głównej mierze z nieuchronności kary – żółte kamery działają non stop
- System CANARD-u skutecznie poprawia bezpieczeństwo, ale nie jest pozbawiony wad. Zmienilibyśmy w nim jedną, lecz istotną rzecz
- Zachęcamy do oddawania głosów w plebiscycie Moto Awards, który znajduje się pod artykułem
Pod koniec minionego roku poinformowaliśmy was o uruchomieniu kolejnego odcinkowego pomiaru prędkości w Polsce. 30 grudnia 2024 r. – w samo południe – Główny Inspektorat Transportu Drogowego (GITD) przełączył w tryb rejestrowania wykroczeń kamery zamontowane na ponad 3,9-kilometrowym odcinku DW251 między miejscowościami Wielowieś i Cieślin. Problem kierowców? Dozwolona prędkość w tym miejscu to zaledwie 70 km na godz.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideoNowy odcinkowy pomiar prędkości na DW251 wymyślił "dzban"?
"Więcej kontroli, więcej kar, więcej komuny", "jaki dzban to uruchomił", "robią wszystko, żeby zniechęcić nas do jeżdżenia autem" – to tylko kilka przykładów reakcji z facebookowej strony Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym. Najczęstszy zarzut: skok na kasę, a nie poprawa bezpieczeństwa. Tymczasem w miejscach, w których został uruchomiony OPP, liczba wypadków spadła średnio o 97 proc. – taki wniosek w rozmowie z TVN24 przedstawił latem 2024 r. Wojciech Król, rzecznik GITD.
System bez dwóch zdań spełnia więc swoje zadanie – skutecznie dyscyplinuje kierowców. I właśnie z tego powodu zeszłoroczny wysyp nowych odcinków objętych nadzorem nie powinien nikogo dziwić. Dyskusyjne mogą być natomiast umiejscowienie kamer i wprowadzane na tych fragmentach drogi ograniczenia. To właśnie było punktem zapalnym dyskusji dotyczącej najnowszej lokalizacji (DW251 Wielowieś – Cieślin).
Zdaniem niektórych kierowców jazda ze standardową poza terenem zabudowanym prędkością 90 km na godz. nie byłaby w tym miejscu bardziej niebezpieczna od jazdy z prędkością 70 km na godz. "70 km na godz. to trochę przegięcie na prostym odcinku" – czytamy w jednym wpisie w sekcji komentarzy. Z jakiegoś powodu zarządca drogi zarekomendował jednak mniejszą dozwoloną prędkość w tym miejscu. Może nim być np. ukształtowanie terenu, bliskość drzew, brak pobocza, słaba nawierzchnia, duże natężenie ruchu lub wysoka liczba wypadków w poprzednich latach.
Przez odcinkowe pomiary prędkości kierowcom puszczają nerwy
Administrator fanpage’a CANARD-u nie ma łatwego zadania, bo niemal każda pojawiająca się tam wiadomość spotyka się z negatywnym przyjęciem. Nic dziwnego – posty dotyczą zazwyczaj wyrastających jak grzyby po deszczu odcinkowych pomiarów prędkości (rzadziej montowanych na skrzyżowaniach systemów RedLight). A tych polscy kierowcy wyjątkowo nie lubią, bo nie da się na nich uniknąć mandatu.
Urządzenia GITD automatycznie rejestrujące przekroczenie prędkości są traktowane jako odebranie wolności. Wolności do uznaniowego traktowania ograniczeń prędkości. Część z nas przyzwyczaiła się do tego, że tam, gdzie nie ma kamer, może podchodzić do przepisów właśnie w taki sposób – jeśli zdaniem kierowcy ograniczenie jest bzdurne, pojedzie szybciej, licząc na to, że nie trafi akurat na patrol "miśków z suszarką". OPP to jednak bezlitosny funkcjonariusz, który "suszy" 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu i łowi każdego. Dlatego to tak skuteczny i zarazem znienawidzony system.
Ufając w dobrą wiarę służb (czyli w to, że kamery nie stają w miejscach łatwego zarobku, ale tam, gdzie są naprawdę potrzebne), zmieniłbym w tym systemie jedną rzecz. Jaką? Na znaku informującym o wjeździe na odcinek objęty nadzorem dodałbym pole z informacją o obowiązującym w trakcie pomiaru ograniczeniu prędkości. W niektórych krajach to standard, u nas czegoś takiego brakuje, a to potrafi wywołać u kierowców zdenerwowanie i panikę. Jestem przekonany, że taki dodatek choć trochę stonowałby nastroje.