Jakiś czas temu, w czasie jednej z imprez, zupełnie nieznany mi typ, zaczął się chwalić, że jest motocyklistą. Gadał tak straszne głupoty, że miałem ochotę wyłączyć go butelką tłuczoną na głowie, gdy jednak spytał, czym się zajmuję-szybko odparłem, że jestem glazurnikiem i „stawiam” czasem gipsościanki.

Kilka dni później, zacząłem się zastanawiać, dlaczego nie powiedziałem mu, że też uwielbiam motocykle, że nie mogę się doczekać, aż wyjdzie słońce, a w domu nieraz toczyłem kłótnie z wybranką serca, że sypialnia nie jest najlepszym pomysłem na zimowanie motocykla. Przechodząc jednak do rzeczy, uzmysłowiłem sobie, że ujawnienie, że mam to samo hobby co ów kretyn, spowodowałoby kontynuację na żenująco niskim poziomie wątku, o którym wspomniany jegomość miał stosunkowo słabe pojęcie.

Jednym słowem, było mi wstyd się przyznać do zainteresowań, głównie po to, żeby nie było podstaw do dalszej rozmowy. Zdałem sobie również sprawę, że jest kilka sytuacji, w których zwyczajnie, czułbym się źle mówiąc, że jeżdżę jednośladem.

Postaram się je przybliżyć.

Łututuututtu i grupa młodych gniewnych

Wyobraźcie sobie, że jedziecie z nowo poznaną dziewczyną, rodziną, babcią, kimkolwiek, kto jest dla Was ważny. Siedzicie w aucie, rozmawiacie o różnych rzeczach, w pewnym momencie, temat schodzi na zainteresowania. W tym momencie mija Was grupa młodych ludzi na nieco podniszczonych starszych sportach i pomiędzy szybami walą do odciny, żeby pokazać, w ich mniemaniu, kto tu rządzi, albo że chcą się przecisnąć. Wasze dziecko się budzi, babcia przypomina sobie, czasy II Wojny Światowej a Wy zamiast powiedzieć, że właśnie kupiliście pierwszy fabrycznie nowy motocykl, macie ochotę wyjąć maczetę z bagażnika i dokonać dekapitacji głowy najbliższego, robiącego przygazówki, kretyna. Kaszana.

Oczywiście sam się przeciskam w korkach, ale w 99% przypadków da się to zrobić w kulturalny sposób, a jeśli miejsca jest za mało, czekam aż kierowca mnie zauważy. Zawsze staram się potem machnąć ręką w podziękowaniu. Warto zapamiętać, że ustępowanie miejsca przez auta, to przejaw kultury lub życzliwości kierowców samochodów, a nie ich obowiązek.

Nocne sprinty

Nie wiem, jak dla Was; ja uwielbiam dźwięk sportowego motocykla – a jeśli jest to rzędowa trójka, lub v-dwa schodzące z obrotów, to na chwilę zawieszam się w wykonywaniu danej czynności. Niestety, tak się składa, że mieszkam niedaleko dużej ulicy. Mój blok jest ok 300m w linii prostej od jezdni. Jeśli kładę się spać i słyszę szybko jadący motocykl, jest to przyjemne. Jeśli jednak, słyszę ich kilka, o drugiej, potem trzeciej a na koniec czwartej w nocy, to po kolejnym przebudzeniu, mam ochotę zakupić sztucer i strzelić ze złości do kretyna, który od świateł do świateł wkręca swoją sportową, rzędową czwórkę do odciny a następnie przez resztę drogi do kolejnych świateł pozwala silnikowi zejść z wysokich obrotów jedynki.

Czy to naprawdę duży problem, jadąc w nocy, przez osiedle wpiąć kolejne trzy biegi i jechać dużo ciszej? Zwłaszcza, jeśli jedziecie już na parking lub widzicie czerwone światło? Wówczas wstyd mi przed domownikami, że jako motocyklista jestem kojarzony z takim fundamentalnym brakiem kultury.

Dziad z psem

Mam sąsiada. Przesympatyczny człowiek. Poczeka z windą, opowie anegdotę z życia, czy powspomina osiedle, na którym mieszkał „za dzieciaka”. Problem się pojawia, kiedy zauważy, że podjeżdżam motocyklem. Wówczas z sympatycznego, starszego człowieka zmienia się w motocyklistę.

Bo, panie, miałem Junaka. Nawet Polskę zjeździłem wzdłuż i wszerz. To była maszyna. A teraz bym Harleya kupił, ale…i tutaj przerywa. Zawsze mam ochotę dopytać – ale co, żona nie pozwala? Wraz z założeniem rodziny straciłeś jaja? Co poszło nie tak? Zgoda, starszy człowiek nie wypada być niesympatycznym. Ale wysłuchiwanie po raz pięćsetny gadki, że ktoś chciałby mieć moto, ale nigdy go nie kupi powoduje, że zanim podjadę na parking motocyklem, wnikliwie rozglądam się, czy ów sąsiad na pewno nie wyszedł na spacer z psem.

Ekipa spod kolumny

Muszę Wam zdradzić, że ostatnio znalazłem z kumplem dziwne hobby. Wbijamy w cywilne ciuchy, jedziemy pod kolumnę (to przykład, w każdym mieście znajdzie się miejsce, gdzie można spotkać mocno wylansowanych motocyklistów) a następnie zaczynamy udawać całkowitych laików. Znajdujemy ofiarę – najczęściej świeżaka, który przyjechał świeżo zakupionym motocyklem pokazać swojej wybrance klimat motocyklistów.

Jak tylko ofiara zostanie namierzona, podchodzimy do klienta, a następnie zadajemy grad irytujących pytań. Ile pali, ile ma koni, czy pójdzie na gumę, czy ma kick-starter tak, jak Jawa szwagra, wreszcie, ile najszybciej jedzie. Ów ofiara widząc dwóch przypadkowych przechodniów najczęściej puszcza wodze fantazji. I tak słyszałem o Gladiusie, który z pasażerem rozpędza się do 260 km/h, tuningowanych CBR600F3 z turbosprężarką, ER6 który ma cztery cylindry itp. Nie wiem, jak Wam, mi aż przyjemnie wysłuchać takich bajek, zwłaszcza, kiedy młody gniewny próbuje przyszpanować przed swoją kobietą. Oczywiście nie jest to do końca w porządku z naszej strony, ale trochę wstyd byłoby mi opowiadać takie głupoty obcym ludziom.

Wspólnota LWG

Dochodzimy do momentu, do którego nie chciałbym dojść.

Hip-hop i rap o motocyklistach. Do znalezienia na youtubie oraz profilach facebookowych w klimacie „zabija nas to, co kochamy”, „życie bez motocykla nie jest życiem”, czy „motocykl szkołą życia, nauka jest dla idiotów”. Ów profile najczęściej skupiające młodych posiadaczy skuterów (nieśmiertelne Aeroxy, czyli ogniwo łączące rower i wymarzoną R6) serwują nam memy z cytatami polskich raperów, a nawet smętne klipy czy całe piosenki. W większości są tak emocjonalne, że mam ochotę wbić sobie gwóźdź w oko, albo kroić się po kawałku żeby zadać sobie więcej bólu.

O komentarzach pod klipami nawet nie wspominam. Nie przypominam sobie, żeby za czasów mojej młodości ktoś, kto ginie na motocyklu był bohaterem, rycerzem walczącym z systemem, bądź idolem nastolatków. Prawdę mówiąc, czasem, jak znajomy wyśle mema, albo polski rap traktujący o motocyklach – jest mi po prostu wstyd, że w jakimś stopniu jestem z tym utożsamiany.

Oczywiście każda z tych sytuacji nie jest powodem do zarzucenia rzeczy, którą uwielbiam czyli jazdy motocyklem. Nie widzę także powodu, dla którego na trasie nie miałbym pomóc motocykliście w białych butach, albo słuchającemu rapu, czy pałującego ściga o 3 nad ranem. Fajne, że każdy ma w sobie pasję, hobby, że coś go nakręca do życia, tylko róbcie to w sposób godny ;) i umiarkowanie uciążliwy dla otoczenia…