Man Tourist Trophy, najsłynniejsze drogowe wyścigi motocyklowe na świecie. Przez dwa tygodnie liczą się tylko jednoślady, a najbardziej liczą się te, które latają przez miasteczka i wioski wyspy Man z prędkością 300 km/h. Ich właściciele nie przejmują się, iż mały błąd może spowodować, że zakończą swój żywot na latarni, kamiennym płocie jakiegoś domostwa lub na czyimś podwórku, rozsmarowani na podjeździe jak marmolada na toście. Boisz się? W takim razie dla ciebie jest Wszechstronny Konkurs Konia Wierzchowego. Na Isle of Man liczy się prędkość i wieczna sława czekająca tych, którzy dojadą do mety morderczej 60–kilometrowej trasy.

Prawie jak w domu

„Z powodu huraganowych wiatrów na wyspie Man rozbił się helikopter. Zginął pilot” – głos spikerki BBC jest lodowaty jak uśmiech Schetyny. To jest najgorszy komunikat, jaki mogłem otrzymać przed podróżą samolotem z odrażającego londyńskiego lotniska Gatwick na wyspę Man. Świadomości, że Airbus EasyJet'u mógłby zostać zniesiony na skały przez podmuch wiatru wiejącego z prędkością stu kilometrów na godzinę nie pomaga fakt, że w stewardesy chcą fortuny za jedno głupie piwo. Szczęśliwie pilot sadza żelaznego ptaka na pasie z gracją Magdy Gessler. Wydostając się z wnętrzności maszyny z radością zaciągam się morskim powietrzem przesyconym charakterystycznym zapachem nieświeżych ryb.

Prawie jak we Władysławowie! Isle of Man wita mnie wiatrem, słońcem i temperaturami, przy których najbardziej odpowiednie byłyby kalesony. Po dwudziestu minutach jazdy z malutkiego lotniska do Douglas, stolicy wyspy, taksówka mija trybunę główną toru na Wyspie Man. Zaraz, zaraz – co tu się odpierdala? Prosta startowa to po prostu ulica (do której zresztą przylega okazały cmentarz), a pit lane to zwykłe pobocze na którym każdy może zaparkować swój samochód albo motocykl. Tak, tor wyścigowy na wyspie

Man to raczej stan umysłu, dzięki któremu jesteś w stanie uwierzyć w to, że można ścigać się po powiatowych dróżkach motocyklami mocnymi jak teksty nagrane przez kelnerów w restauracji „Sowa i Przyjaciele”.

Żywe pociski

Każdy mężczyzna powinien w życiu obejrzeć na żywo jakiś porządny wyścig. Dzięki temu zrozumie, iż to, co do tej pory brał za odwagę jest niczym w porównaniu z ryzykiem, które podejmują kierowcy wyścigowi.

Znaczenie pojęcia „być mężczyzną” zrozumiesz dopiero gdy zobaczysz ludzi, którzy przy prędkości 300 km/h ocierają się o krawężniki, ściany budynków i wiaty przystankowe. No i przekonasz się, czym jest prawdziwa prędkość, taka przy której człowiek zamienia się w żywy pocisk pędzący do mety – albo ku brutalnej i bolesnej śmierci. A nigdzie nie widać tego lepiej niż na wyspie Man podczas jedynych w swoim rodzaju ulicznych wyścigów motocyklowych. „Kocham wyścigi uliczne, bo mogą cię zabić”– mówi Guy Martin, jeden z najbardziej znanych zawodników. Jak się zastanowić, to Isle of Man Tourist Trophy jest najbardziej nierozsądnym i najbardziej ryzykownym pomysłem na wyścigi jaki można sobie wyobrazić w XXI wieku, w czasach gdy zadbaliśmy o to, by nie stało się nam nic nieprzewidywalnego, byśmy wiedzieli, że herbata w kubku jest gorąca, paczka orzeszków zawiera orzechy, a obiekty w lusterku mogą być bliżej niż się wydaje.

Dwa tygodnie wolności

Przez 50 tygodni w roku Wyspa Man jest spokojnym miejscem, ale dla mnie liczą się pozostałe dwa, gdy na Isle of Man królują motocykle. Trafiłem tu w dobrym momencie, na początku tygodnia wyścigowego. Dzięki temu mam szansę obejrzeć kilka świetnych zawodów – w planie są nie tylko normalne motocykle, ale też te z koszem i bezgłośne jednoślady elektryczne! Po pięciu minutach spaceru przez paddock już wiem, że to będzie coś szczególnego. Nie ma tu blichtru, wielkich limuzyn dowożących celebrytów, nie ma supermodelek w szpilkach, nie ma kanapek z hajsem ani szampana w wiaderkach z lodem. Są za to faceci w motocyklowych ciuchach ciągnący od rana piwo lokalnego browaru Okells, mechanicy umorusowani smarem po łokcie, są tysiące fanatycznych wyznawców religii o nazwie Tourist Trophy – oraz Keith Flint z grupy The Prodigy, który szefuje zespołowi Team Traction Control. Flint to zresztą nie jedyny gwiazdor zakochany w TT. Swój team wystawia też legendarny DJ Carl Cox, co roku przyjeżdża też Charley Boorman, motocyklista i prezenter telewizyjny, kumpel Ewana McGregora. I to tyle jeśli chodzi o gwiazdy. Jeśli szukasz atmosfery luksusu, szukaj dalej. Tutaj znajdziesz co najwyżej zapach spalin, aromat przepoconych ciuchów i smród usmażonych na starym oleju frytek z sosem curry.

Śmiertelne wyzwanie

Idę do namiotu browaru Okells, na jedno piwo, żeby złapać częstotliwość na której nadają fani obecni w paddocku.To dobry wybór. „Dzisiaj państwo mówi, co ci wolno i co jest zdrowe, a co szkodliwe. Władza chroni cię przed myśleniem. Dlatego to cud, że w czasach nadopiekuńczości wciąż odbywa się wyścig, podczas którego ludzie sami decydują o sobie. Może to co oni tu robią jest głupie, ale żaden z motocyklistów nie startuje tutaj wbrew swojej woli. Wszyscy wiedzą w co się pakują” – mądrzy się Jamie, zażywny pięćdziesięciolatek z brzuszkiem ubrany w strój Dainese, w którym wygląda trochę jak szturmowiec z „Gwiezdych wojen”. Jamie mówi rzeczy z którymi trudno się nie zgodzić. Kiedyś wyścigi na wyspie Man miały status cyklu mistrzostw świata, ale straciły go jakieś czterdzieści lat temu. Mimo to motocykliści z całego świata wręcz walczą o to, by tu wystartować. Co roku jest nadmiar zgłoszeń i większość chętnych zostaje odesłana z kwitkiem. W tym roku do podziału dla wszystkich zwycięzców jest ok. 50 tysięcy funtów, czyli niewiele, ale celem dla uczestników nie jest zarobek. Wszyscy chcą zmierzyć się z najbardziej wymagającą trasą na świecie, która czeka na to, by w kilka sekund zrobić z nich kaleki. W Formule 1 ostatni tragiczny wypadek zdarzył się w 1994 roku, gdy na Imoli zginął Ayrton Senna. W Isle of Man TT ostatni raz zawodnik poniósł śmierć w czerwcu 2015 roku, a przez ponad sto lat Mountain Course zabrał już życie blisko 250 motocyklistów.

Szalona niedziela

Wyspa Man żyje motoryzacją. Nie może być inaczej. „Wyobrażasz sobie, że ktoś pcha się tutaj z Europy, żeby spędzić wakacje marzeń nad Morzem Irlandzkim, a na plażę musi zabierać pelerynę przeciwdeszczową?” – pyta mnie Andy, taksówkarz (trzy motocykle w garażu, kombinuje jak powiedzieć żonie, że niebawem pojawi się czwarty). „No właśnie” – odpowiada sam sobie. – „Dla nas motocykle to jedyny ratunek. Nasza gospodarka kuleje. A motocykliści zostawiają u nas mnóstwo pieniędzy”. 40 tysięcy ludzi przyjeżdżających co roku na liczącą 85 tysięcy mieszkańców Ellan Vannin (jak nazywa się to miejsce w języku Manx) brzmi jak nalot szarańczy. Hotele na wyspie są nieliczne, bo to nie Hurghada, więc przyjezdni śpią gdzie się da – w samochodach, w kamperach, na polach namiotowych i kwaterach prywatnych. Nikt nie narzeka, nie chodzi o luksusy, tu trzeba być. Jeśli nie dla wyścigów TT, to z powodu „Mad Sunday”, jedynego dnia w roku, gdy każdy może zmierzyć się z trasą Mountain Course. Na całej trasie ruch puszczony jest w jedną stronę, a na odcinku górskim, za zakrętem Ramsey, zaczyna się kraina wolności – ograniczeń prędkości nie ma, więc każdy może popędzić na spotkanie z przeznaczeniem. Co roku w czasie „Mad Sunday” dochodzi do wypadków śmiertelnych. W tym zginęło trzech motocyklistów–amatorów. „Jak zlecisz ze zbocza w przepaść, to twoje zwłoki znajdą za kilka lat. Do tego czasu ptaki wydziobią ci wszystkie wnętrzności” – przestrzega taksówkarz. Dzięki, Andy, będę uważał.

Zestaw startowy

Wystawiasz krzesełko turystyczne, rozstawiasz stolik i otwierasz browar. Z takim zestawem nie miałbyś czego szukać na Grand Prix Monaco w Formule 1 – tam musiałbyś mieć 40–metrowy jacht albo luksusowy apartament z balkonem i widokiem na tor. Na wyspie Man to jednak w zupełności wystarczy, żeby być pełnoprawnym uczestnikiem wydarzenia jakim jest Isle of Man Tourist Trophy. „To najodważniejsi ludzie na świecie, podziwiam ich” – mówi Keith wycierając piwną pianę z blond wąsów i ocierając zaróżowiony od słońca kark. – „Jeśli kogoś nie kręcą wyścigi uliczne to znaczy, że chyba jest martwy”. Nie ma racji, masę ludzi przerażają wyścigi na drogach publicznych. Do tej grupy zalicza się Valentino Rossi, legenda MotoGP, który pokonał Mountain Course w 2009 roku, ale przyznaje, że ten wyścig jest zbyt niebezpieczny i zbyt łatwo rozstać się na nim z życiem. Cóż, najwyraźniej jaja Vale wykonane są z nieco bardziej miękkiego tworzywa niż jaja herosów Tourist Trophy. Na przykład Johna McGuinnessa, 43–letniego Anglika zwanego „Pociskiem z Morecambe”, faceta, który wygrał na Wyspie Man 23 wyścigi i jest najbardziej utytułowanym z żyjących zawodników startujących w Isle of Man TT.

Fioletowe nosy

John startuje dzisiaj z numerem 1 w wyścigu RST Superbike i ma wielką ochotę wygrać kolejny raz, choć nie będzie łatwo, bo rekord toru należy do innego 40–latka, który wystartuje tuż za nim – Nowozelandzyka Bruce’a Ansteya. Na razie jednak prostą startową obejmują w posiadanie kolesie z Purple Helmets. „To duma wyspy, oficjalny zespół akrobacyjny Isle of Man” – Keith krztusi się piwem na widok kawalkady Fioletowych Hełmów. Członkowie zespołu przypominają ekipę z „Mad Maxa” – noszą szpanerskie okulary słoneczne i złachane piaskowe płaszcze, które w trakcie jazdy powiewają jak peleryny, a ich motocykle wyglądają jakby wyciągnięto je ze szrotu. „Parę lat temu mieli na wyspie wspólny pokaz z White Helmets, zespołem akrobacyjnym British Army. Przed występem żołnierze w pełnym skupieniu sprawdzali motocykle i powtarzali sobie układy, a te obdartusy stały na poboczu i obalały tanie wino” – śmieje się Keith. Purple Helmets rzeczywiście wyglądają jak banda bezdomnych na kradzionych motorach, ale pokaz jest rewelacyjny, nieważne czy robią go na trzeźwo czy nie. Po nim ekipa Fioletowych Hełmów zjeżdża do paddocku i wycofuje się na z góry upatrzone pozycje – do piwnego namiotu browaru Okells.

Najlepsza rzecz na świecie

Najbardziej oczywistym słowem, które chcesz wypowiedzieć, gdy pół metra od ciebie z prędkością 290 km/h przelatuje motocykl wyścigowy jest: „O kurwa”. No dobra, to dwa słowa. Ale nic innego nie odda w pełni zarazem grozy i zajebistości tej sytuacji, w której się znalazłem – siedzę na murku przy Bray Hill, popijam piwo, jem czipsy z octem i czuję co chwila podmuch powietrza wyrzucanego na boki przez motocykle przelatujące tuż obok mnie. Nic więc dziwnego, że przez blisko dwie godziny trwania wyścigu RST Superbike rzucam przekleństwami non stop. Nie tylko ja. Wszyscy przeklinamy jak opętani, bo inaczej się nie da. Superbike to jedno z dwóch najbardziej prestiżowych wydarzeń podczas dwóch tygodni trwania Tourist Trophy. Zawodnicy startują na maszynach z silnikami o pojemności jednego litra i przez blisko dwie godziny robią sześć okrążeń toru – w sumie 363 kilometry nieustannej walki z czasem, przyczepnością opon i nierównościami asfaltu. Dla bezpieczeństwa wypuszczani są na trasę co dziesięć sekund, ale po jednym okrążeniu zaczyna się prawdziwe ściganie – dwa, trzy motocykle obok siebie na prostej startowej! Wrzask silników, ryk kibiców, smród spalin – jeśli ktoś tego nie kocha, to znaczy że jest martwy.

Mistrz ciętej riposty

Koniec! Pierwszy na mecie jest Bruce Anstey, to jego dziesiąta wygrana na TT. Ale finał wyścigu na torze to nie koniec atrakcji. Nadchodzący wieczór nie oznacza wcale, że kilkadziesiąt tysięcy motocyklistów zaszywa się w pokojach hotelowych i namiotach, żeby nadrabiać zaległości książkowe. Teraz zaczynają się inne zmagania – z grawitacją i nadmiarem piwa. Tłum wylega na nadmorską promenadę w Douglas, stolicy wyspy, by pić, śpiewać, krzyczeć, palić gumę i robić wheelie na motocyklach. Policjanci w kamizelkach taktycznych, białych koszulach i śmiesznych białych hełmach przyglądają się temu pobłażliwie. W pewnej chwili tuż obok wesołego miasteczka na promenadzie w Douglas jeden z turystów próbuje upalać tylne koło swojego Kawasaki, ale idzie mu opornie. „Musi się pan bardziej postarać, sir” – instruuje go funkcjonariusz policji i dodaje ze śmiechem: – „Chyba, że wolałby pan, żebym zademonstrował, jak to się robi poprawnie”.

Obserwujący zdarzenie tłumek wybucha śmiechem, policjant triumfuje z miną mistrza ciętej riposty, a ja oczami wyobraźni widzę, jak pan władza codziennie rano pod komisariat zajeżdża jakimś Ducati albo Kawasaki.