Z jego małego, delikatnego wydechu wydobywał się gęsty dym i nawet nasze czułe słówka nie były w stanie go uspokoić. Jak się później okazało, Fiat złościł się nie na nas, lecz na swój zdeformowany tłok w drugim cylindrze. Ale od tego dnia nasz związek nie był już taki sam.
Tak, „związek” to słowo, które doskonale pasuje do sytuacji. Tego słodkiego malca od początku traktowaliśmy wyjątkowo – był czymś znacznie więcej niż tylko zwykłą kupą blachy, która ma w ciągu dwóch lat pokonać 100 tys. km. Wiele wysiłku kosztowało już samo kupienie i sprowadzenie go z Mediolanu. A kiedy się wreszcie pojawił, pieszczotliwie przezwaliśmy go „Luigi” i… zakochaliśmy się w nim po uszy.
W pierwszej kolejności urzekł nas oczywiście słodki wygląd nowej „pięćsetki”, ale niemałe wrażenie zrobiły również wysmakowane detale, np. deska rozdzielcza polakierowana w kolorze nadwozia. I jak to z reguły na początku każdego związku bywa, zupełnie nie zwracaliśmy uwagi na wady naszego Luigiego.
Jeśli jednak nowy partner np. potwornie chrapie, to mimo całego zauroczenia jesteśmy w stanie zauważyć to z reguły dość szybko. Tak samo było z Fiatem – w trakcie naszego pierwszego wspólnego przejazdu z Włoch ciężko byłoby przeoczyć jego nienaturalnie duży promień skrętu i nie usłyszeć głośnych szumów powietrza z okolic dachu panoramicznego. Nie wspominając już o ospałym silniku i zbyt sztywnym układzie jezdnym. Cóż, miłość, jak wiadomo, jest ślepa. Zapewne dlatego jeden z testujących zapisał w dzienniku pokładowym, że pierwszej nocy chciałem wziąć Luigiego z sobą do domu albo przynajmniej okryć ciepłym kocem.
Na oczy przejrzeliśmy, dopiero gdy minęło początkowe zauroczenie. To ma być 100 KM? – retorycznie spytała jedna z naszych współpracowniczek. Inni użytkownicy złościli się na niewygodną pozycję za kierownicą, niski komfort jazdy, a przede wszystkim – na nieprecyzyjny układ kierowniczy. To jeszcze nie koniec: Fiatowi dostało się za zbyt mały zbiornik paliwa i kiepską widoczność do tyłu ze względu na szerokie słupki.
Oprócz tego naszą uwagę zwróciło kilka innych irytujących drobnostek: np. niewygodne zapinanie klamer pasów, czy też zbyt głęboko schowany wlew płynu do spryskiwaczy – podczas uzupełniania połowa przeważnie lądowała pod samochodem.
Niestety, Luigi zrobił wiele, żeby miłość jak najszybciej przeszła we frustrację. Wspomniana na początku awaria jednostki napędowej była tylko jedną z wielu chwil, kiedy nasz czerwony (Pasodoble to jeden z najpopularniejszych lakierów w gamie Fiata 500) maluchchciał postawić na swoim. W odstępie zaledwie tysiąca kilometrów zmuszeni byliśmy wymienić łożysko w tylnym prawym kole oraz alternator. Obie naprawy na szczęście wykonano w ramach gwarancji. Natomiast po awarii osłony przegubu półosi napędowej (wyciek oleju) musieliśmy już sami sięgnąć do kieszeni. Gwarancja skończyła się pięć dni wcześniej. Przy okazji wyszło na jaw, że klocki hamulcowe osi przedniej były niemal kompletnie zużyte. Do przeglądu przewidzianego po przebiegu 120 tys. km z pewnością byśmy już nie dojechali.
Żeby wiedzieć, na czym stoimy, postanowiliśmy zatem jeszcze przed wizytą w „poradni małżeńskiej”, czyli warsztacie diagnostycznym Dekry, policzyć punkty karne. Wyszło ich niestety aż 35, a to oznacza zaledwie tróję z minusem. Szkoda, tym bardziej że test długodystansowy Pandy („Auto Świat” 23/07) – produkowanej w tej samej fabryce w Tychach starszej „siostry” Fiata 500 – wypadł o niebo lepiej. Tak, drogi Luigi, pamiętamy doskonale o tym, że Panda ma promień skrętu aż o dwa metry mniejszy.
Wizyta w „poradni” przebiegła jednak nadspodziewanie dobrze. Fiat został wnikliwie zbadany przez rzeczoznawców Dekry, którzy orzekli, że ogólny stan auta nie budzi większych zastrzeżeń. Oczywiście, wynotowaliśmy kilka „brzydkich” szczegółów, ale po kłopotach, jakie sprawił nam Luigi w trakcie trwania testu, byliśmy naprawdę pozytywnie zaskoczeni. Co do wad – Fiat wciąż nie może uporać się z pewnymi niedoróbkami. Wiemy, że Luigi to egzemplarz z początku produkcji, ale jego tłumik końcowy wyglądał tak, jakby samochód pokonał co najmniej 200 tys., a nie 100 tys. km.
Przyczepić można się również do kiepskiego zabezpieczenia profili zamkniętych przed wilgocią. Wystarczyło kilka razy umyć podwozie, żeby wilgoć dostała się tam, gdzie nie powinna. Przyczyna? Zbyt słabe jakościowo gumowe zatyczki. Dobrze, że nigdzie nie powstały jeszcze ogniska korozji – pod tym względem Fiatowi należą się słowa pochwały. Zaskoczeni byliśmy również grubością lakieru: wszyscy szukają oszczędności, gdzie tylko można, a Fiat bardzo starannie maluje swoje auta! Mówiąc krótko – opinia rzeczoznawcy z „poradni” na pewno nam pomogła.
A więc tak jak w przypadku każdego kryzysu małżeńskiego, stoimy teraz przed wyborem – rozstać się czy spróbować jeszcze ratować ten związek? Przecież tak dużo razem przeszliśmy… Na przykład zderzenie z myszołowem, w wyniku którego do wymiany nadawała się przednia szyba. Albo „kłótnię” z jakąś Fiestą, która na śliskiej nawierzchni wjechała „pięćsetce” w drzwi.
Co ważne: pod koniec Luigi wyraźnie się poprawił, a nowy silnik sprawiał dużo lepsze wrażenie niż stary. Niemałe znaczenie miała też pozytywna opinia, jaką wystawiła Dekra. Decyzja mogła być zatem tylko jedna: Fiat zostaje z nami. Ale prosimy, Luigi, nie zawiedź nas już więcej!
Podsumowanie - Nie tak dawno test długodystansowy zakończył Fiat Bravo. Jego świetny wynik wprawił w osłupienie wielu redakcyjnych malkontentów, którzy często drwili z jakości wykonania aut włoskiego producenta. Napisałem wtedy, że jakość Fiata jest na fali wznoszącej. I choć awaria silnika naszej „500-tki” trochę temu zaprzecza, zdanie podtrzymuję. Po dokładnym omówieniu problemu z mechanikami ASO i niezależnych stacji stwierdzono, że to rzeczywiście jednostkowy przypadek – motor ten częściej zmaga się z nadmiernym spalaniem oleju. Sporadycznie zdarzają się awarie cewki zapłonowej. Zresztą Fiat 500 jedzie dalej – z wydaniem oceny końcowej jeszcze się wstrzymam.