Ciemnozielony kombiak trafił do redakcji niemal dokładnie dwa lata temu i przez cały ten czas uczestniczył w naszym wyjątkowym „maratonie niezawodności”. Dziennik testowy (również koloru zielonego) zapełniliśmy aż do ostatniej strony. Nic dziwnego – po przejechaniu dystansu równego 2,5-krotnemu okrążeniu kuli ziemskiej i zwiedzeniu najodleglejszych zakątków Europy mieliśmy naprawdę dużo spostrzeżeń. Niestety, oprócz licznych pochwał zebrało się też wiele uwag krytycznych. W normalnej sytuacji użytkownik takiego Mondeo byłby narażony na dość duży stres. Ale zacznijmy od początku.
Forda odebraliśmy 10 stycznia 2008 roku o dziewiątej rano. Nie chcieliśmy stracić całego dnia, dlatego po kilku rundach wokół redakcji Mondeo od razu wyruszyło w swoją pierwszą podróż. Trasa wiodła przez Francję i Włochy – musimy przyznać, że wróciliśmy z niej naprawdę zadowoleni. Po części to zasługa ogromnego kufra (554 l), w którym oprócz bagażu trzech osób zmieścił sięrównież cały sprzęt fotograficzny i oświetleniowy. Konstruktorzy pomyśleli także o schowkach – ich liczba i rozmieszczenie naprawdę zasługują na pochwałę.
Nieco gorzej należy ocenić jakość wykonania: nieprawidłowo poprowadzony przewód elektryczny kilkakrotnie spowodował rozładowanie akumulatora, problemy z panelem nawigacji i radia, a także z porannym rozruchem silnika. Na początku w ramach gwarancji wymieniono sam panel – dopiero później okazało się, że przyczyną naszych kłopotów był nie on, lecz ów feralny kabel.
Tak więc kosztowna naprawa okazała się zbędna (nawigacja działała prawidłowo), ale dzięki niej mechanicy – przypadkowo, ale jednak – w końcu odkryli właściwe źródło problemów. Niestety, to dopiero początek.
Czekało nas też jeszcze kilka innych niespodzianek, np. roleta bagażnika, która skutecznie zasłaniała nie tylko zawartość kufra, lecz również… tylną szybę.
Jak to możliwe? Już wyjaśniamy: roletę zakończono dość długim „językiem”, który po jej odsunięciu zwisa pionowo, skutecznie utrudniając ładowanie bagażu. Aby uniknąć problemów, w trakcie pakowania kufra z reguły stawialiśmy ów „język” na sztorc, a potem zapominaliśmy go opuścić. Efekt? Niemal zerowa widoczność do tyłu. Panowie z Forda, tu nie popisaliście się!
Zdecydowanie lepsze wrażenie (przynajmniej początkowo) zrobił na nas silnik. Jednostka z bezpośrednim wtryskiem common rail o mocy 140 KM dobrze radziła sobie zarówno na autostradzie, jak i na drogach krajowych.
Średnie spalanie w zakresie od 6,7 do 8,0 l/100 km trzeba uznać za przyzwoity wynik. W połączeniu z dobrze zestrojonym zawieszeniem motor TDCi przypadł do gustu nie tylko kierowcom z zacięciem sportowym, lecz także osobom usposobionym nieco spokojniej. Jednak najwięcej pochwał zebrał aktywny tempomat, który zawsze utrzymywał bezpieczną odległość od poprzedzających aut dzięki któremu Mondeo tak dobrze sprawdzało się podczas długich podróży.
Pewnych problemów przysparzało testującym ruszanie z miejsca. Silnik dławił się wtedy – wielu z nas miało wrażenie, że cofnęło się do czasów kursu na prawo jazdy. Przyczyną takiego stanu rzeczy była duża turbodziura, która w połączeniu z opornie odpuszczającym Hill Holderem (system ułatwia ruszanie pod górę: ciśnienie w układzie hamulcowym spada dopiero po dodaniu gazu) skutecznie obrzydzała jazdę naszym „kombiakiem”.
Dziennik testowy potwierdza: Ten samochód jest bardziej uparty niż moja 14-letnia córka. Niestety, po przebiegu 80 tys. km Mondeo straciło resztki naszej sympatii. Powód? Podczas deszczu i w wilgotne dni silnik momentami zupełnie nie reagował na dodawanie gazu. Co gorsza, znalezienie przyczyny usterki przerosło mechaników Forda. Mimo dwukrotnej wizyty w serwisie awarii nie udało się usunąć. A my męczyliśmy się dalej.
Trudno też pochwalić wyposażony w dotykowy ekran system nawigacji GPS. Trafienie palcem podczas jazdy w odpowiednią ikonę graniczyło z cudem. Tak samo jak próba odczytania wskazań w słoneczne dni. Jakby tego było mało, wkrótce okazało się, że dysze nawiewów odbijają się w przedniej szybie i lusterkach bocznych. Wygląda jednak na to, że inżynierom i projektantom Forda taki stan rzeczy zupełnie nie przeszkadza.
Z poważniejszych napraw musimy jeszcze wspomnieć o wymianie tylnych zacisków hamulcowych (przy stanie licznika 45 998 km). Jak się okazało, awarii uległy uszczelniacze. Po przejechaniu kolejnych 20 tys. km Mondeo znów zawitało w serwisie. Tym razem uaktualniono software sterujący pracą silnika i przeprowadzono dodatkową wymianę oleju silnikowego. Warto przy tym podkreślić, że nasze Mondeo na dystansie 100 tys. km wymagało dolania zaledwie 0,5 l środka smarnego. Jak na nowoczesnego diesla to wręcz doskonały wynik!
Niestety, znów będziemy musieli ponarzekać, bowiem lista problemów i wad jest jeszcze dość długa. Weźmy na przykład ciężką pokrywę silnika, którą trzeba było podnosić ręką. Amortyzatory? Nic z tego. Po co ułatwiać otwieranie klapy... Do tego dochodzi niezamykany na kluczyk korek wlewu paliwa, a także trzeszczące niemal jak stara kanapa deska rozdzielcza i boczek w drzwiach kierowcy. Szkoda, gdyż wnętrze Mondeo na wielu testujących zrobiło dobre wrażenie. W wersji Titanium kokpit rozjaśniają jasne wstawki, a wyposażenie seryjne jest dość bogate. Na pochwałę zasługują również wygodne fotele.
Natomiast tego, że ostateczne wrażenie będzie dość słabe, spodziewaliśmy się już wcześniej (częste wizyty w ASO). Po demontażu nasze przypuszczenia tylko się potwierdziły. Nie natrafiliśmy co prawdana ogniska korozji, ale kilka elementów niezbyt dobrze zniosło próbę czasu. Przykład? Poluzowane mocowania fotela kierowcy, konsoli środkowej i maty bagażnika.
Natomiast w komorze silnika znajdujemy dowody na to, że Ford oszczędza nie tam, gdzie trzeba: wyrwana z mocowań mata wygłuszająca mówi sama za siebie. Test naszego „maratończyka” kończy się więc niezbyt miłym akcentem. Ale o tym Ford wolałby zapewne nikomu nie opowiadać.
Na koniec przypominamy o akcji naprawczej. W Fordach Mondeo z silnikiem 2.0 TDCi, wyprodukowanych od listopada 2008 r. do marca 2009 r., zachodzi ryzyko usterki pompy podciśnienia układu hamulcowego. Właściciele zostaną poinformowani listownie.
Podsumowanie
Ford Mondeo trzeciej generacji z pewnością ma wiele zalet. Pojemne wnętrze i pakowny kufer docenią przede wszystkim ojcowie rodzin. Auto nie odstaje od konkurencji także pod względem precyzji prowadzenia oraz poziomu wyposażenia standardowego. Niestety, testowy egzemplarz kilka razy niemile nas zaskoczył. O ile drobne usterki, np. trzeszczący boczek w drzwiach kierowcy czy też poluzowaną matę bagażnika, można by przeboleć, o tyle sytuacje, w których silnik wymagał uruchamiania za pomocą kabli rozruchowych absolutnie nie powinny mieć miejsca. Nie popisali się również mechanicy Forda, którzy nie potrafili ustalić przyczyn chwilowych spadków mocy.