Ostrzegacz – to rozwiązanie dla kierowców cieszy się coraz większą popularnością. Może być w formie aplikacji w telefonie albo osobnego urządzenia z wyświetlaczem lub bez. Bez względu jednak na właściwości techniczne produktu służy do tego samego: ma ostrzegać przed kontrolami prędkości, fotoradarami, nieoznakowanymi radiowozami, korkami, remontami, a także pozostałymi utrudnieniami, które można spotkać na drodze. Innymi słowami: to prawdziwy asystent w podróży samochodem.
Twórcy ostrzegaczy chętnie chwalą się imponującymi statystykami. Francuski Coyote twierdzi, że co sekundę pojawia się w jego systemie 13 nowych zgłoszeń od 4,8 mln kierowców podróżujących po Europie. W polskim Yanosiku ponad 1,5 mln unikalnych użytkowników generuje jedno zgłoszenie średnio co 3 sekundy. Należący do Google Waze chwali się społecznością aż 30 milionów kierowców. Do tego pozostaje jeszcze dołożyć ponad 200 tys. wiarygodnych ostrzeżeń wysyłanych przez użytkowników NaviExpert i udostępnianych w aplikacji Rysiek. Wszystko jest oczywiście możliwe dzięki dostępowi do internetu. Gdyby go zabrakło, to wówczas z wzajemnego powiadamiania nic nie wyjdzie (pozostaje tradycyjne CB-Radio).
Wobec tak imponujących statystyk nie powinno dziwić, że coraz łatwiej spotkać się ze stwierdzeniem, że ostrzegacze stanowią alternatywę dla tradycyjnego CB-Radia, nie tylko pod względem kosztów czy skuteczności powiadamiania o utrudnieniach. Jednym z często wskazywanych argumentów jest możliwość uniknięcia chamstwa panującego w eterze – nie każdy bowiem chce słuchać przekleństw i kłótni użytkowników sprzętu CB.
Produkty dostępne na rynku bardzo różnią się pod względem ceny. Łatwo znaleźć darmowe aplikacje (np. AutoRadar, Rysiek czy Yanosik), których użytkowanie kosztuje tyle, ile połączenie z internetem i korzystanie z transferu danych. Są również programy wymagające płatnego abonamentu (np. iCoyote). Wybór jednak nie ogranicza się tylko do elektronicznych produktów, z których skorzystamy w smartfonie. Możemy również zainwestować w osobne urządzenia (tzw. terminale), które łączą się z internetem podobnie jak telefony. Sprzęt będzie jednak użyteczny tylko wtedy, gdy macie aktywny, opłacony abonament. Po jego wygaśnięciu mogą co najwyżej pełnić rolę dekoracji.
Im więcej zapłacimy, tym lepsze ostrzeganie? Wbrew pozorom cena nie jest wyznacznikiem jakości w przypadku ostrzegaczy. To, że wydacie nawet 1000 zł, nie oznacza, że będziecie lepiej ostrzegani niż kierowcy korzystający z darmowych rozwiązań! Prawdą jest, że o sile danego systemu świadczy społeczność użytkowników (im jest ich więcej, tym lepiej). To jednak nie wszystko. Równie ważne są rozwiązania weryfikujące poprawność i wiarygodność zgłoszeń.
Siła społeczności
Nawet największa społeczność na niewiele się zda, gdy będzie mnóstwo błędnych zgłoszeń (np. zwykły patrol prewencji zgłaszany jako drogowa kontrola prędkości, patrol ITD jako nieoznakowany radiowóz, wypadek na niewłaściwej jezdni itp.). Łatwo się o tym przekonać, szczególnie w weekendy, gdy na drogach pojawia się więcej początkujących kierowców, którzy zgłaszają byle co i byle jak. W skrajnej sytuacji możecie nawet co kilkaset metrów słyszeć alarm o kolejnym zatrzymanym pojeździe, wypadku, nieoznakowanym radiowozie i różnych utrudnieniach.
Ze wszystkimi testowanymi produktami intensywnie podróżowaliśmy po całym kraju przez ostatnie kilka miesięcy. Jeździliśmy nie tylko po drogach najwyższych kategorii, lecz także po mniej uczęszczanych, lokalnych odcinkach. Zwykle im bliżej miast oraz najbardziej obciążonych tras, tym częściej pojawiały się zgłoszenia, najwięcej w Yanosiku i Ryśku, a najmniej – w Coyote i Waze. Trzeba jednak przyznać, że w porównaniu z poprzednimi latami Coyote działa zauważalnie lepiej. Pojawia się więcej użytkowników (informacja o tym, ile osób znajduje się w pobliżu, to doskonałe rozwiązanie francuskich programistów) oraz komunikatów.
Ilość nie znaczy jakość
Mimo że Yanosik i Rysiek najczęściej wszczynały alarm, nie zawsze był ku temu powód. Po wypadkach, zatrzymanych pojazdach czy nawet ekipach remontowych nie było już śladu w wielu sytuacjach. Podobnie w przypadku kontroli policyjnych czy ITD. Dość często pojawiały się też ostrzeżenia o miejscach, w których występowały kontrole. Wówczas można co najwyżej potwierdzić, czy w danej chwili jest przeprowadzany pomiar prędkości. Trzeba jednak przyznać, że w przypadku obu programów (oraz urządzeń Yanosik) skuteczność ostrzegania o rzeczywistych kontrolach policyjnych była najwyższa. Często bowiem tam, gdzie Yanosik i Rysiek wszczynały alarm, konkurencja milczała.
Niestety, wciąż nie zmieniło się jedno: im dalej od najpopularniejszych tras, tym wyraźnie spada liczba ostrzeżeń. Najmniej alarmów wszczynano na rzadziej uczęszczanych drogach w Bieszczadach, na Lubelszczyźnie, Mazurach, Podlasiu oraz na Dolnym Śląsku. Wówczas jedno z najbardziej pomysłowych rozwiązań w Coyote, czyli informacja o liczbie użytkowników w pobliżu, stawało się przekleństwem – nawet przez kilkadziesiąt kilometrów podróży w okolicy nie było ani jednego skauta. Trzeba jednak przyznać, że w wielu miejscach nie pomagała także łączność CB, gdy rzadko kiedy mijało się na drodze jakikolwiek samochód. Wówczas bardzo trudno było uzyskać jakąkolwiek informację o sytuacji na trasie.
Nigdy nie można mieć stuprocentowej pewności!
Żaden z dostępnych na rynku ostrzegaczy nie zapewnia idealnej skuteczności. Podobnie zresztą jest w przypadku CB-Radia. Testowane produkty i programy nie są zatem narzędziami, które pomogą uniknąć wszystkich mandatów, przykładowo za przekroczenie prędkości. Lepiej je traktować jako dobrych asystentów w podróży, pozwalających uniknąć różnych zagrożeń i utrudnień, niż bezkarnie łamać przepisy ruchu drogowego.