W latach 30. XX wieku samochody wymagały specjalnego traktowania. W nowym aucie trzeba było np. dotrzeć silnik.
Polegało to na jeździe z mniejszymi niż możliwe prędkościami przez ok. 1500-2000 km, delikatnym przyspieszaniu i kilkukrotnej wymianie oleju.
Chodziło o to, aby silnik „ułożył” się (pierścienie i tłoki dopasowały do cylindra motoru). Prawidłowo dotarty silnik przejeżdżał do pierwszego remontu zwykle 50-70 tys. km. Potem trzeba było silnik rozebrać, cylindry przeszlifować, zmienić pierścienie i panewki – po takim remoncie motor znów mógł przejechać kilkadziesiąt tys. km.
A jak zachowywały się auta z lat 30. w jeździe długodystansowej?
Styczniowy numer miesięcznika „Auto” z 1930 r. przynosi ciekawy opis jednej z takich prób przeprowadzonej we wrześniu 1929 r. na torze Avus pod Berlinem.
86 439 km bez przystanku
Foto: Auto Świat
Test długodystansowy Chryslera 65
Stanął do niej seryjny amerykański Chrysler 65. Auto jeździło bez zatrzymania silnika przez 70 dni i nocy, pokonując dystans 86 439 km, czyli tak jakby ponad dwa razy okrążyło kulę ziemską.
Rekordowy Chrysler podczas próby zużył 11 577 litów benzyny, czyli na każde 100 km potrzebował 13,4 litra. W warunkach normalnej jazdy spalanie Chryslera 65 było znacznie wyższe. Podczas 70-dniowej próby auto zużyło także 328 litrów oleju Gargoyle Mobiloil (czyli 0,38 litra na 100 km).