W ogłoszeniu sprzedający zapewniał, że wszystko jest w najlepszym porządku – że to jedyne takie auto, że świetna okazja i że nigdy nic nie było malowane – a na miejscu zamiast pięknego pojazdu z ogłoszenia waszym oczom ukazał się odpicowany złom? Nie zgadza się rocznik ani wersja silnikowa? A, bo kolega wpisywał, musiał się pomylić.
Nie jesteście jedyni, takie rzeczy dzieją się często, a sprzedawcy imają się wszelkich sposobów, żeby tylko zwabić was na miejsce i zachęcić do oględzin. Człowiek kupuje często oczami i emocjami – gdy jest już na miejscu, wsiądzie albo nawet przejedzie parę metrów i już jest skłonny do ustępstw. Zdjęcia w ogłoszeniu były olśniewające? To normalne, handlarze często korzystają z pomocy profesjonalnych fotografów i Photoshopa. Stan wnętrza nie zgadza się z opisem, a błotnik rdzewieje? No i co z tego, przecież to moje auto marzeń, a poza tym świetnie jeździ!
I to jest właśnie błąd, przed którym chcemy was uchronić. Przed wybraniem się na oględziny samochodu używanego – nawet jeśli stoi on dwie ulice dalej – powinniście zgromadzić o nim jak najwięcej informacji. W ten sposób możecie ustalić fakty, które sprawią, że spojrzycie na ogłoszenie bardziej krytycznym okiem i unikniecie niepotrzebnej fatygi. Gdy dany samochód przejdzie wstępną weryfikację pozytywnie, lecz znajduje się na drugim końcu kraju, możecie skorzystać z usługi rzeczoznawcy, który na wasze zlecenie dokona dokładnej weryfikacji na miejscu. Auto jest na innym kontynencie, np. w USA? Z reguły też nic straconego! Jednak po kolei.
Zacznijcie od ustalenia 17-znakowego numeru VIN (nadwozia) interesującego was pojazdu. Coraz częściej VIN umieszcza się w ogłoszeniu, ale bywa i tak, że sprzedawca udostępnia go dopiero przez telefon. Nie chce tego zrobić? Na 99 proc. w historii samochodu są niewygodne dane – taką ofertę lepiej sobie odpuścić. Jeżeli samochód jest zarejestrowany w Polsce, poproście o skan/zdjęcie pierwszej strony dowodu rejestracyjnego, bo dzięki temu uzyskacie łatwy dostęp do polskiej bazy CEPiK-u.
Ważne: w przypadku niektórych marek (m.in. BMW) sprzedawcy celowo podają tylko 7 ostatnich znaków VIN-u: w ten sposób macie co prawda dostęp do bazy ASO, ale nie dotrzecie już tak łatwo do ewentualnej dokumentacji z (zagranicznej) ubezpieczalni.
Numer VIN pozwala sprawdzić historię danego pojazdu w innych bazach danych, o ile informacje o nim są jeszcze gdzieś zawarte – np. serwis dilerski, tzw. dekodery VIN, stare ogłoszenia. Jeżeli nie chcecie na początek płacić – a najbardziej szczegółowe informacje są płatne – zacznijcie od wpisania VIN-u w wyszukiwarce internetowej. Tym sposobem macie szansę dotrzeć do forów, na których dane auto było już opisywane. A przy odrobinie szczęścia znajdziecie np. zdjęcia sprzed ewentualnej kolizji!
Oględziny z Auto Świat expert
Nie znasz się na samochodach i (lub) interesujący cię pojazd znajduje się daleko? Żaden problem, możesz skorzystać z usług rzeczoznawcy, który za opłatą sprawdzi wybrany przez ciebie egzemplarz, sporządzi dokumentację zdjęciową i zweryfikuje dostępną historię serwisową.
Od niedawna taką usługę oferuje „Auto Świat” – dostępne są trzy poziomy usługi: Standard (299 zł; m.in. weryfikacja przebiegu i dokumentacja zdjęciowa), Plus (429 zł; dodatkowo m.in. oględziny podwozia) oraz Premium (529 zł; dodatkowo m.in. pełna diagnostyka komputerowa).
Na raport w wersji Standard czeka się do 24 godzin od złożenia zamówienia, na oba pozostałe – do 48 godzin. W każdym przypadku, po zakupie samochodu, możecie też liczyć na kupon rabatowy w wysokości 50 zł, do zrealizowania w sieci serwisów Bosch Car Service. Wykupienie wersji Plus i Premium daje też dostęp do naszych archiwalnych materiałów o danym modelu.
Dekodery vin-u: co, gdzie, za ile?
Sprzedający, a zwłaszcza niektórzy handlarze, uwielbiają drobne „pomyłki”. Działa to tak: w ogłoszeniu nie zgadza się rocznik (jest młodszy), wersja silnikowa (np. zawyżona moc) albo wersja wyposażenia. Wszystko po to, żeby zwabić kupującego na miejsce, bo na żywo znacznie łatwiej nawinąć komuś makaron na uszy. Zwłaszcza takiej osobie, która do zakupu podchodzi emocjonalnie i nie potrafi zachować odpowiedniego dystansu.
W wielu sytuacjach numer VIN pomaga oddzielić ziarno od plew i uniknąć niepotrzebnych stresów – wystarczy skorzystać z któregoś z tzw. dekoderów dostępnych w internecie. Narzędzia te dzielą się z grubsza na dwie grupy: darmowe i płatne. Wśród tych pierwszych warto korzystać w zasadzie jedynie z tych firmowanych przez daną markę, bo informacje w nich zawarte są najbardziej wiarygodne. Problem w tym, że dobrych darmowych dekoderów nie ma wiele, na dodatek pozwalają one jedynie (aż?) sprawdzić wyposażenie i wersję silnikową interesującego was egzemplarza, o jakichkolwiek danych na temat przebiegu czy napraw raczej nie ma mowy (wyjątek: Opel!). Polecamy m.in. narzędzia udostępnione przez BMW (https://www.etkbmw.com),
Grupę FCA (http://aftersales.fiat.com/elum/Home.aspx)
Opla (https://my.opel.pl; konieczna rejestracja, ale baza danych jest bardzo szczegółowa).
Spośród płatnych dekoderów warto skorzystać m.in. z autoDNA (https://www.autodna.pl; dostęp do zagranicznych ubezpieczalni oraz m.in. do belgijskiej i holenderskiej bazy danych, gromadzącej przebiegi, a także do Carfaxu) oraz VIN Info (https://www.vin-info.pl).
Ale uwaga: dane nie zawsze są pełne, w przypadku nietypowych modeli zdarzają się błędy. Koszt? Z reguły od kilku do nawet ponad 100 zł.