Handel samochodami to wbrew pozorom wcale niełatwy kawałek chleba. Konkurencja jest duża, ceny na polskim rynku są niższe niż w krajach sąsiednich, a popyt – umiarkowany. Żeby wyjść na swoje, profesjonalni sprzedawcy muszą się naprawdę natrudzić i nakombinować. Niektóre z handlarskich trików są legalne, inne to oczywiste łamanie prawa. W galerii pokazujemy, w jakich sytuacjach powinna wam się zapalić czerwona lampka!
Słownik ogłoszeniowy — z języka sprzedawców na polski:
- Bezwypadkowy — dla handlarza to takie auto, w którym śladów wypadku nie widać na pierwszy rzut oka i raczej nikt wcześniej w nim nie zginął. Inne wytłumaczenie sprzedającego: poprzedni właściciel nie wspominał, że auto było "bite".
- Garażowany — ozdobnik ogłoszenia, który nic nie mówi o samochodzie. Nie do sprawdzenia!
- Gwarancja — w przypadku auta używanego to dodatkowe ubezpieczenie, które ewentualnie pokryje część kosztów naprawy wybranych uszkodzeń, i to tylko pod ściśle określonymi warunkami, m.in. nie chroni przed usterkami, które mogły występować już w chwili zakupu.
- Klima do nabicia — klimatyzacja niesprawna, być może na chwilę zacznie działać po napełnieniu jej świeżym czynnikiem. Gaz najpóźniej po kilku dniach się ulotni!
- Malowany błotnik — naprawa blacharska została wykonana tak źle, że jej ślady widać z daleka. Jeśli lakier byłby ładny, patrz "bezwypadkowy".
- Nowa instalacja LPG — dwie możliwości: albo ktoś zamontował w aucie gaz i sprawia on takie problemy, że mechanicy sobie z nim nie radzą, albo sprzedawca zainwestował w najtańszą instalację, żeby tylko pozbyć się paliwożernego złomu. "Instalacja wymaga regulacji" – autem nie da się normalnie jeździć, gaz jest do wymiany!
- Serwisowany — każde auto było jakoś serwisowane – należy dopytać: jak, gdzie, przez kogo i do kiedy? "Serwisowany w ASO" – czy aby nie tylko do końca gwarancji?
Pułapki internetowe
Od kilku lat na polskich portalach internetowych pojawiają się też pułapki zastawiane przez zagranicznych oszustów. Najczęściej są to różne wersje oszustwa określanego na świecie jako "nigerian scam" – nie muszą one dotyczyć samochodów!
Przeczytaj też:
- Uwaga na popowodziowe auta w komisach i w ogłoszeniach!
- Kupujemy używane auto – jak sprawdzić jego historię przez internet?
- Jak auta tracą na wartości, czyli kiedy tracisz najwięcej, a kiedy możesz zyskać
Jak to wygląda? Na portalu ogłoszeniowym pojawia się wyjątkowo korzystna oferta sprzedaży, np. samochodu lub motocykla. Ogłoszenie jest napisane zazwyczaj łamaną polszczyzną lub po angielsku. Z jego treści wynika, że sprzedaż wynika z przyczyn losowych, np. obcokrajowiec, który mieszkał w naszym kraju, musiał pilnie wrócić do swojego i teraz sprzedaje samochód, z którego tu korzystał. Pojazd jest zarejestrowany w Polsce i nie opłaca się go rejestrować w rodzinnym kraju sprzedającego. Auta nie można obejrzeć na żywo, bo sprzedawca wyjechał nim do siebie.
Do ogłoszenia jest dołączony jednak komplet zdjęć, w tym często również zdjęcia dokumentów i detali. Oszuści przejmują też konta istniejących użytkowników portali aukcyjnych! Fałszywy sprzedawca oferuje, że jeśli ktoś wpłaci kaucję (rzekomo zwrotną) za pośrednictwem międzynarodowych firm oferujących przelewy gotówkowe, np. Western Union, to on na własny koszt prześle samochód za pośrednictwem firmy spedycyjnej. Sprzedający chętnie wysyła np. skany "swoich" dokumentów.
Typową cechą takich ogłoszeń jest to, że nie ma w nich numeru telefonu, kontakt ze sprzedawcą odbywa się mejlowo. Przestępcy na tyle dopracowali do perfekcji taktykę, że np. jeśli ofiara wpłaci daną kwotę, to dostaje mejla z linkiem do strony fałszywej firmy spedycyjnej, na której może śledzić rzekomy transport samochodu. To wszystko po to, żeby oszukany dopiero po kilku dniach zorientował się, że stracił pieniądze, a w tym czasie przestępcy zatrą już ślady.
Galeria zdjęć
Cofanie przebiegu to w zasadzie niemal powszechny proceder na naszym rynku. Handlarze twierdzą często, że wcale nie chcą manipulować przy przebiegach, ale zmuszają ich do tego klienci, którzy oczekują niewiarygodnie niskich stanów liczników. Stało się już tak, że klienci wychodzą z założenia, że samochód i tak ma skręcony licznik, że trzeba brać na to poprawkę. Jeśli więc sprzedawca wystawia auto z przebiegiem 100 tys. km, kupujący i tak liczy się z tym, że przejechało ono raczej ok. 200 tys. Oferta uczciwego sprzedawcy z realistycznym przebiegiem wypada na tle pozostałych zupełnie nieatrakcyjnie – wielu potencjalnych kupujących z pewnością uzna, że jest on zaniżony. Postaraj się sprawdzić przebieg w różnych miejscach: w dokumentacji serwisowej, w internetowych bazach danych gromadzących informacje z przeglądów, na wydrukach z przeglądów. W przypadku drogich nowoczesnych aut warto zainwestować w usługę fachowca, który sprawdzi informacje ukryte głęboko w sterowniku pojazdu.
Podrabianie książek serwisowych. Auto z pełną historią serwisową jest warte więcej od egzemplarza bez takiej dokumentacji. Tyle że niewypełnione książki można z łatwością kupić np. na portalach aukcyjnych, a dorobienie pieczątek to też nie problem. Jeśli poza książką nie ma np. faktur czy wydruków z przeglądów, warto zadzwonić do serwisu, który rzekomo obsługiwał auto, i sprawdzić, czy rzeczywiście się w nim pojawiało.
Wymiana lub naprawa zużytych elementów. Często po „korekcie licznika” stopień zużycia wnętrza nie pasuje zupełnie do deklarowanego przebiegu. Handlarze często zmieniają lub obszywają na nowo kierownicę, zakładają nowe gumki na pedały lub gałki dźwigni zmiany biegów. Niskiemu przebiegowi powinna towarzyszyć nie tylko nowa skóra na kierownicy – ona powinna być oryginalna!
Jeśli liczycie na to, że przez telefon profesjonalny sprzedawca przyzna się do wad auta, to raczej się zawiedziecie, szczególnie jeśli poinformujecie go, że jedziecie z daleka. Dlaczego? Jeżeli ktoś pokonuje kilkaset kilometrów w nadziei na znalezienie samochodu, to raczej nie chce wracać z pustymi rękami. Albo uda się go przekonać, że wady pojazdu nie są aż tak poważne, albo – skoro już dotarł na plac – wprawny sprzedawca spróbuje wcisnąć mu inne auto stojące na placu. Skutecznym trikiem, który wzbudza zaufanie potencjalnych klientów, jest przyznanie się do jakiejś błahej wady samochodu, która nie powinna odstraszyć klienta: wie Pan, on ma lekkie otarcie na zderzaku, ale poza tym jest w świetnym stanie. Potencjalny nabywca podczas oględzin zwraca uwagę na to, do czego przyznał mu się sprzedający, za to może przeoczyć poważniejsze usterki. Nasza rada: zamiast dopytywać handlarza o stan auta, lepiej poproście go np. o przesłanie szczegółowych zdjęć z wybranymi przez was detalami, których nie widać na zdjęciach dodanych do ogłoszenia. Sprzedawcy niemal domyślnie w ogłoszeniach zaznaczają, że auto było serwisowane lub że ma książkę serwisową. Jeśli chcecie sprawdzić, czy te deklaracje są prawdziwe, dopytajcie, jaki jest ostatni wpis w książce, kiedy i przy jakim przebiegu go dokonano.
O tym, że kwota oczekiwana przez handlarza jest zupełnie inna od tej, którą chce podać na fakturze, większość nabywców dowiaduje się dopiero w chwili finalizacji transakcji. Wie Pan, jak chce Pan całą kwotę, to będzie drożej – taki argument zwykle przekonuje kupującego, który przecież już podjął decyzję, że chce mieć to auto. Zgoda na taki przekręt to bardzo ryzykowne posunięcie. Urząd skarbowy ma 5 lat na sprawdzenie tej transakcji i trzeba się liczyć z tym, że kiedyś poprosi o wyjaśnienia. Poważne problemy mogą pojawić się jednak także w innych sytuacjach. Jeśli okaże się, że samochód ma wady ukryte, i będziecie chcieli go zwrócić lub w inny sposób dochodzić swoich roszczeń od sprzedawcy, np. przed sądem, to oszust być może i bez większej walki zwróci wam pieniądze – jednak nie całą wpłaconą kwotę, ale tyle, ile było w umowie! A gdy np. auto zostanie wam skradzione lub ktoś je rozbije, zgadnijcie, jaką wartość pojazdu ubezpieczyciel przyjmie jako podstawę do wyliczenia odszkodowania? Prawdopodobnie będzie to kwota z zaniżonej faktury! Jeśli wówczas zadeklarujecie, że w rzeczywistości suma była wyższa, przyznacie się do popełnienia wykroczenia lub przestępstwa karnoskarbowego, a firma ubezpieczeniowa może zrobić z tego użytek.
Nawet jeśli kupujecie auto w komisie, który istnieje w danym miejscu od lat, przy podpisywaniu umowy lub przy odbiorze faktury, zwróćcie uwagę na to, kto jest sprzedawcą. Bywa tak, że z jednego placu korzysta wielu handlarzy. Kiedy okaże się, że z autem jest coś nie tak i wrócicie do komisu z reklamacją, to możecie usłyszeć: my tego samochodu nie sprzedaliśmy, to kolega. A gdzie ten kolega? Nie wiemy, dawno go nie było, nie zwierza się nam. Szukaj wiatru w polu!
Wielu drobnych importerów aut nie chce zawracać sobie głowy formalnościami w polskich urzędach. Sprzedają więc samochody na tzw. niemca, czyli proponują nabywcy podpisanie umowy, w której są wpisane dane poprzedniego właściciela auta. To dla kupującego złe rozwiązanie! W takiej sytuacji faktyczny sprzedawca oficjalnie nie uczestniczy w transakcji, zatem w razie jakichkolwiek problemów nie ma do kogo wystąpić z reklamacją. Może się też okazać, że auto ma jakieś wady prawne albo że tak sfabrykowana umowa wzbudzi podejrzenia w polskich urzędach. Sprawa trafia wówczas często do prokuratury, która za pośrednictwem swojego zagranicznego odpowiednika sprawdza, z kim poprzedni właściciel sporządził umowę. Jeśli okaże się, że jego podpis został podrobiony (a tak zwykle jest, sprzedawcy raczej nie mają tyle zaufania do polskich handlarzy, żeby dawać im jakiekolwiek dokumenty in blanco), nabywca ryzykuje to, że usłyszy zarzut fałszerstwa dokumentów (grozi za to nawet kara ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności od 3 miesięcy do 5 lat), a samochód przez kilka lat będzie gnił na parkingu depozytowym. Jeśli nawet wróci do nabywcy, to może mieć status „bez prawa rejestracji”.
Do każdego zarejestrowanego auta nabywca powinien dostać polisę obowiązkowego ubezpieczenia OC. Uwaga: to, że polisa jest ważna jeszcze przez wiele miesięcy, nie znaczy wcale, że... została w całości opłacona. Sprzedawcy albo biorą polisę „na przelew”, albo opłacają tylko pierwszą ratę. Jeśli nieświadomy kupujący po przejęciu takiego ubezpieczenia w porę go nie wypowie, po miesiącu czy dwóch ubezpieczyciel zgłosi się do niego z wezwaniem do zapłacenia kolejnych rat. Nasza rada: po zakupie auta z ubezpieczeniem należy niezwłocznie skontaktować się z wystawcą polisy i sprawdzić, czy została ona opłacona.
Handlarze nie cieszą się najlepszą opinią ani zaufaniem, dlatego wielu z nich wystawia samochody w ogłoszeniach jako prywatni sprzedawcy. Ma to dla nich też inne zalety, np. na niektórych portalach ogłoszeniowych amatorzy wystawiający pojedyncze auta nic za to nie płacą, a profesjonaliści już tak. Pojazd może też zostać sprzedany przez tzw. słupa, czyli podstawioną osobę, bo profesjonalnego sprzedawcę znacznie łatwiej pociągnąć do odpowiedzialności, jeśli okazałoby się, że samochód miał wady ukryte. Handlarz sprzedaje auto koledze, a kolega nam... Samochody często są fotografowane np. pod prywatnymi domami na eleganckich podjazdach. To wzbudza zaufanie! Potencjalny nabywca liczy na to, że kupuje auto bez pośredników. Jak nie dać się nabrać? Gdy dzwonicie do sprzedawcy, powiedzcie, że odzywacie się w sprawie ogłoszenia, bez podawania modelu i marki pojazdu. Jeśli sprzedawca zacznie dopytywać, o które auto chodzi, sprawa jest oczywista. Warto też wpisać numer telefonu sprzedawcy w wyszukiwarce internetowej – może się okazać, że regularnie wystawia on ogłoszenia dotyczące różnych aut. Sprytni handlarze stosują metodę: jeden pojazd – jeden numer telefonu. Jeśli myślicie, że od czasu wprowadzenia tzw. ustawy antyterrorystycznej nie można kupić trudnych do namierzenia kart prepaidowych, to jesteście w błędzie.
Typowa zagrywka psychologiczna: dzwonicie do sprzedawcy, chcecie umówić się na oględziny samochodu, a ten mówi, że oczywiście, chętnie, ale dzwonił już ktoś inny i też jest zainteresowany zakupem, więc lepiej się pospieszyć. Taki trik bywa też stosowany na komisowych placach. Kiedy handlarz widzi, że ktoś bardzo interesuje się jakimś autem, podsyła kolegę lub kolegów, którzy też kręcą się i udają zainteresowanych – cmokają nad autem, zachwalają, jakie ładne. Nie dajcie się na to nabrać. Chodzi o wywołanie presji, która utrudni podjęcie racjonalnej decyzji. To sztuczka stara jak świat.
Świeci się lampka „check engine” albo kontrolka airbagu? A może w aucie nie działa klimatyzacja? W takiej sytuacji dowiecie się od sprzedawcy, że to przecież żaden problem, wystarczy skasować błąd, czy nabić klimatyzację i że on mógłby to zrobić, ale akurat nie miał czasu, ale chętnie opuści w związku z tym 200 lub 300 złotych. To pułapka – gdyby usterka była błaha, sprzedawca dawno by ją usunął! Być może nawet już próbował...
Zwykle jest tak, że klient, który decyduje się na zakup auta, nie odbiera go wcale od razu. Najpierw musi załatwić inne formalności, finansowanie itp. Pazerni handlarze czasem z tego korzystają, np. zamieniają w międzyczasie opony lub akumulator na bardziej zużyte od tych, które były zamontowane w aucie podczas oględzin. Po podjęciu decyzji o zakupie samochodu warto go obejrzeć i obfotografować, a później powtórzyć oględziny przy odbiorze. Czy na pewno wszystko jest na miejscu?