Układy TPMS (Tire Pressure Monitoring System), informujące kierowcę o przebiciu opony lub też podające na bieżąco ciśnienie powietrza w poszczególnych kołach, wyleczyły niejednego kierowcę z pomysłu posiadania dwóch kompletów kół – jednego na zimę i drugiego na lato.
Barierą okazują się, po pierwsze, koszt kompletnego zestawu kół, na który składa się cena kompletu felg, kompletu opon i dodatkowo kompletu czujników po ok. 200 zł za sztukę, a w przypadku niektórych modeli (gdy dostępne są tylko oryginalne czujniki w serwisie dilerskim) nawet dwa razy tyle.
Po drugie, najgorsza występująca opcja przewiduje, iż po każdej sezonowej zmianie kół, którą możemy wykonać we własnym zakresie, i tak musimy jechać do warsztatu – nasz samochód potrafi zapamiętać tylko jeden komplet czujników, z których każdy ma przypisane miejsce na samochodzie (np. prawy tył, lewy przód itp.).
Czujniki TPMS porozumiewają się ze sterownikiem drogą radiową. Są to zintegrowane z zaworkiem koła miniaturowe czujniki ciśnienia i temperatury wyposażone w nadajnik radiowy, który przedstawia się unikalnym kodem – każdy czujnik ma inny kod i jest przypisany do swojego miejsca w samochodzie (np. koło prawe tylne), dzięki czemu w razie awarii sterownik auta wie, w którym kole spadło ciśnienie. Po założeniu drugiego kompletu kół układ TPMS nie widzi jednak czujników w ogóle – przedstawiają się one kodami, których sterownik nie zna.
Tak musi być: gdy dwa jednakowe auta stoją obok siebie na skrzyżowaniu, ich sterowniki nie przechwytują obcych sygnałów i nie wskazują na usterkę, która np. wydarzyła się w innym samochodzie. Niestety, dla właściciela to jednak niedogodność: banalna kiedyś wymiana kół wymaga wizyty w warsztacie, w którym zostaną one zaprogramowane.
W praktyce wygląda to tak, że mechanik zbliża do każdego koła specjalne urządzenie radiowe, które odczytuje sygnały czujników i zapisuje je; potem wystarczy urządzenie połączyć z komputerem auta i wgrać nowy zestaw czujników. To w sumie proste, trwa kilka minut, ale trzeba za to zapłacić i pojechać do warsztatu.
A gdyby tak oszukać system? Czujniki ciśnienia powietrza są albo zakodowane fabrycznie (gdy np. kupujemy oryginalne czujniki do wybranego modelu auta), albo są „czyste” i wymagają zaprogramowania do współpracy z wybranym autem dopiero w warsztacie podczas montażu. Jedne czujniki można zapisywać niemal dowolnym oprogramowaniem, inne nie. W każdym razie jest wiele aut, w których po dobraniu odpowiednich czujników można je poddać „klonowaniu” – zapisać na nich te same dane, którymi „przedstawiają się” czujniki założone na drugim komplecie kół. Jeśli to się uda, możemy koła wymieniać samodzielnie, pamiętając jedynie, by zachować przypisaną im pozycję na samochodzie.
Różne są zarówno czujniki, jak i systemy wykorzystywane w samochodach. Są auta, w których nie da się „klonować” czujników (np. niektóre modele Renault), ale i takie, do których dostępne są wyłącznie oryginalne czujniki TPMS. Wiele aut jednak jest podatnych na „kombinacje”, które może zaproponować każdy sprawny wulkanizator.
Nie uda się to jednak wtedy, gdy źle dobierzemy czujniki. Zdarza się i tak, że czujniki, które miały według opisu pasować do naszego samochodu, nie pasują! Rzecz w tym, że w nieoryginalne czujniki należy wgrać oprogramowanie dostępne na stronie ich producenta. To, że co do zasady pasują one do wszystkich samochodów, nie znaczy np. że również do najnowszych – być może odpowiednie oprogramowanie będzie dostępne wkrótce, ale jeszcze go nie ma.
Bywa i tak, że kupujemy zestaw czujników np. do Opla Insignii z 2012 roku i to się zgadza – pasują one do Insignii, tyle że... akurat w tym roku producent zmieniał system i do aut z tego samego czujnika potrzebne są różne części. Dlatego czujników TPMS nie kupuje się przez internet, ale w warsztacie, który je założy, tym bardziej że jeśli mechanik nie zarobi na sprzedaży czujników, więcej weźmie za ich montaż i programowanie. W każdym razie warto pytać o dostępne możliwości.