Wtedy, w 2009 roku, nie szczędziliśmy sił ani środków, żeby uporać się z rdzą i trwale zabezpieczyć auto widoczne na zdjęciach. Nie była to wcale ruina, lecz całkiem przyzwoicie zachowany egzemplarz, używany do codziennej jazdy. Wożenie dzieci, dojazdy do pracy, weekendowe i wakacyjne wycieczki – przecież do tego Mercedes S123 jest wprost stworzony i wciąż mimo upływu lat świetnie się do tego wszystkiego nadaje.
Właściciel chciał, żeby zostało tak jak najdłużej. Postanowił więc zainwestować w kompletne zabezpieczenie antykorozyjne, i to z najwyższej półki, wykonane przez profesjonalistów. Samochód najpierw wypiaskowano suchym lodem, a wszelkie ubytki w karoserii zostały oczyszczone i zaspawane. Po takich zabiegach blachę oczywiście na nowo zabezpieczono. We wszystkie profile zamknięte fachowcy wtrysnęli antykorozyjne woski i smary. Nie żałowali preparatów – jeszcze po kilku miesiącach od wykonania prac w czasie upałów ze wszystkich otworów odpływowych lało się jak z kranu.
Oczyszczone podwozie pokryto grubą warstwą najlepszego, twardego i przezroczystego wosku, który miał być odporny na zmywanie i pozwalał ocenić, w jakim stanie znajduje się blacha pod nim. To wszystko nie zastąpiło oryginalnej fabrycznej konserwacji, ale stanowiło jej uzupełnienie. Żadnych rys, pęknięć, łuszczącej się rdzy – idealna baza, żeby stworzyć samochód na długo.
Po pięciu latach, ok. 60 tys. pokonanych km i pięciu przebytych zimach (w większości łagodnych) auto wróciło do fachowców, którzy zabezpieczali je wcześniej przed korozją. „Oops, znowu będzie sporo roboty” – tak zareagował Alexander Schwan, szef firmy Carblast, po wstępnych oględzinach auta. Nie zabrzmiało to dobrze...
W niektórych miejscach ubytki były widoczne nawet dla laików. Na tylnych nadkolach pojawiły się odpryski lakieru, dokoła podciągów widać typowe dla starych Mercedesów ślady „rudego”. Rdza rozpanoszyła się na krawędziach błotników, źle wyglądały też przewody hamulcowe i paliwowe. Najwyższy czas, żeby zacząć działać, inaczej auto wkrótce nada się już tylko na złom.
Powtórka poprzedniej kuracji to tym razem zbyt mało – auto trzeba najpierw dokładnie rozebrać. Fachowcy postanowili nie ograniczać się do zdemontowania nadkoli – cały przód musi być rozebrany z poszyć, tak żeby odsłonić elementy nośne.
O tym, że trzeba to zrobić, świadczą choćby drobne wykwity korozji pod reflektorami i w pobliżu słupka A, czyli w tych miejscach, do których nikt przez ostatnie lata nie zaglądał. Dobra wiadomość jest taka, że przynajmniej zabezpieczenie antykorozyjne podłogi okazało się skuteczne. Z innymi poważnie już skorodowanymi elementami nie można się cackać – zostaną wycięte i zastąpione zdrową blachą. Powierzchowną rdzę fachowcy usuną za pomocą szkiełkowania blachy. Dopiero wtedy nadwozie będzie gotowe do tego, żeby można było przygotować je na kolejne – miejmy nadzieję – wolne od korozji lata.
Rdza! Narażone miejsca
Każdy model ma swoje słabe strony, chociaż w wielu przypadkach są one do siebie podobne. Zwykle w pierwszej kolejności sypią się: nadkola, progi, miejsca łączenia blach oraz podciągi. Warto wiedzieć, że zwykle prawa strona auta jest w gorszym stanie niż lewa – to dlatego, że na poboczu łatwiej o błoto i kałuże. Zdarzają się jednak wyjątki, np. w Mercedesie W124 najpierw rdzewieje lewy przedni błotnik. Najważniejsze, żeby stanu auta nie oceniać na podstawie pobieżnych oględzin. Postronnemu, nieznającemu się na rzeczy obserwatorowi może się wydawać, że widoczny na zdjęciach Mercedes jest w doskonałej kondycji, a drobne ubytki to tylko wady kosmetyczne. W rzeczywistości stan auta był już bardzo poważny.
Rozbiórka to dopiero początek
Już po wstępnych oględzinach stało się jasne, że tym razem nie będzie to „szybki numerek”. Dokładny striptiz to dopiero gra wstępna! Po pięciu latach od poprzedniej interwencji fachowców szkody są bardzo widoczne – ważne, żeby nie przeoczyć żadnych ognisk korozji. Nawet najmniejsze jej ślady trzeba oczyścić i wypiaskować, a jeśli to niemożliwe – wyciąć. Ponieważ model W123 nie jest jeszcze unikatem wartym zachowania za wszelką cenę, nie opłaca się kompletna kąpiel nadwozia w odrdzewiaczu i lakierowanie go od nowa.
Przykra prawda – blacha jak sito
Każdy, kto kiedykolwiek próbował odrestaurować zabytkowe auto, doskonale o tym wie – to co widać na pierwszy rzut oka, to tylko wierzchołek góry lodowej. Po usunięciu starego lakieru, mastyki i złogów rdzy można oszacować stopień spustoszeń. Jak na ten konkretny model nie było tak źle (w końcu auto wcześniej starannie zakonserwowano), ale do dobrego stanu sporo brakuje. W wielu miejscach konieczne okazało się wspawanie reperaturek oraz zabezpieczenie spawów i połączeń przed korozją. Lakiernik też będzie miał co robić.
Podsumowanie
Decydując się na używanie klasyka do codziennej jazdy, trzeba się liczyć z tym, że co kilka lat będzie on wymagał gruntownego odświeżenia.Naturalna patyna dodaje niekiedy autom swoistego uroku, ale rdza to już co innego. Ignorowanie jej pierwszych oznak doprowadzi do tego, że auto po kilku latach po prostu się rozsypie. W większości modeli łatwiej rozwiązać problemy techniczne, niż zapanować nad blachą.