Dotąd w kwestii serwisowania klimatyzacji obowiązywała pełna dowolność. Klima nie chłodzi i trzeba ją nabić? Żaden kłopot, jak ktoś nie chciał dużo płacić, jechał do warsztatu, mechanik po prostu napełniał układ i w drogę. Nawet jeśli gdzieś była nieszczelność, po kilku tygodniach powtarzało się operację, bo płaciło się za to mniej niż za szukanie i łatanie dziury. Jednak teraz to – i kilka innych spraw także! – ma się zmienić. Przynajmniej w teorii.
Już w 2006 r. Rada Unii Europejskiej doszła do wniosku, że kwestie związane z wykorzystaniem czynników chłodniczych należy uregulować. Tym samym ukrócić też na przykład napełnianie nieszczelnych układów, gdyż prowadzi to do zwiększania dziury ozonowej. Państwa członkowskie UE zobowiązano więc do wprowadzenia odpowiednich przepisów. U nas ociągano się z tym aż do 2015 r., a nowelizacja i tak zawiera pewne nieścisłości oraz niedopowiedzenia – o tym dalej.
Czego dotyczą zmiany?
Warsztat, po pierwsze, będzie musiał wykazać, że usługa polegająca na uzupełnieniu co najmniej 40 g (układ jednoparownikowy) lub 60 g czynnika (dwa parowniki) dotyczyła sprawdzonego i – ewentualnie – uszczelnionego układu. Ubytek przekraczający owe 40 lub 60 g w skali roku to tzw. wyciek ponadnormatywny – dopełnienie układu mniejszą ilością czynnika nie wymaga dodatkowych czynności.
Po drugie, mechanik zajmujący się serwisowaniem klimatyzacji będzie musiał przejść specjalne szkolenie i zdać egzamin. Dopiero wówczas otrzyma bezterminowy certyfikat uprawniający do wykonywania napraw związanych z układem klimatyzacji (alternatywnie mają być też wydawane zbiorcze certyfikaty warsztatowe, ale z nowych przepisów nie wynika to jednoznacznie!).
Po trzecie, każdy serwis mający na stanie sprzęt do obsługi klimatyzacji będzie musiał przedstawić do kontroli ewidencję „przychodów” i „rozchodów” czynnika chłodzącego.
I wreszcie, po czwarte, skończy się niekontrolowane utylizowanie oleju odzyskanego z układu. Do tej pory niektóre warsztaty radziły sobie ze środkiem smarnym (chłodziwo odessane z klimatyzacji zostaje przez maszynę w dużym stopniu oczyszczone z oleju, który trafia do specjalnego separatora) w prosty sposób. Można go było np. wlać do pieca i ogrzać w ten sposób halę, przy okazji emitując do atmosfery kłęby czarnego i trującego dymu. Albo skorzystać np. ze strumyka za zakładem... Teraz trzeba będzie wykazać, że olej trafił do firmy zajmującej się utylizacją szkodliwych substancji.
Zmiany już obowiązują
Kontrolowaniem i egzekwowaniem nowych rozporządzeń będą się zajmowały specjalnie przeszkolone służby. W przypadku stwierdzenia nieprawidłowości warsztat może być ukarany grzywną rzędu kilkunastu tys. zł, a to dla małego serwisu może oznaczać bankructwo. Ale czy to wszystko spowoduje, że mechanicy wypuszczający czynnik w powietrze albo napełniający układy starym chłodziwem, odciągniętym „na lewo”, znikną z naszego krajobrazu? Na pewno nie od razu.
Na koniec kwestia nieścisłości w nowych przepisach. Nie jest do końca jasne, czy szkolenie będzie musiał odbyć tylko mechanik obsługujący klimatyzację, czy również np. blacharz naprawiający samochód po kolizji, w wyniku której doszło do uszkodzenia skraplacza klimy.
Poza tym, jak mówią specjaliści od klimatyzacji, przepis zakazujący nabijania nieszczelnego układu jest bez sensu, bo układy w nowoczesnych samochodach zrobione są z materiałów o kiepskiej jakości, niemal zawsze przepuszczających czynnik do atmosfery.
Co z cenami usług?
Warsztaty obsługujące klimatyzacje będą musiały teraz prowadzić szczegółową ewidencję kupionego i wykorzystanego chłodziwa, a także wysyłać pracowników na szkolenia. Czy to wszystko wpłynie znacząco na ceny usług? Trudno stwierdzić, choć zakładamy, że w najbliższym czasie tak się nie stanie. Warsztaty, które do tej pory robiły na lewo, jakoś sobie poradzą, a te uczciwe już się do zmian przygotowały.
Naszym zdaniem - dobry pomysł, ale...
Wykonanie troszkę gorsze. Powiedzonko popularne wśród komentatorów piłkarskich pasuje tu jak ulał. Z jednej strony zapewnienie kontroli nad użyciem i wykorzystaniem gazów mających wpływ na efekt cieplarniany bardzo się chwali, z drugiej – mamy wrażenie, że ograniczenia tego typu i tak nie zmienią praktyki w niektórych warsztatach. Obyśmy się jednak mylili.