To efekt programu, który w sierpniu wystartował w Nysie. Z kolei od stycznia estoński Tallin jest pierwszą unijną stolicą, która zapewnia to wszystkim mieszkańcom, bez wyjątku. Po co? By jak najbardziej zmniejszyć korki. Tymczasem we Wrocławiu urzędnicy twierdzą, oczywiście, że chcieliby, by kierowcy przesiedli się do MPK. Ale nic w tym kierunku nie robią...
W Nysie na Opolszczyźnie za darmo mogą podróżować komunikacją miejską tylko ci, którzy mają przy sobie prawo jazdy kat. B oraz dowód rejestracyjny samochodu z ważnym terminem badania technicznego.
Z kolei w Tallinie, gdzie darmowa komunikacja dostępna jest dla wszystkich, urzędnicy muszą dokupić autobusy, bo tyle osób przesiadło się do nich ze swoich aut. Zysk jest widoczny gołym okiem: mniejszy ruch na ulicach.
Wrocławski magistrat w zeszłym roku podniósł ceny biletów (nawet o 25 proc.) i zapowiedział, że jeśli zbyt mało ludzi będzie korzystać z MPK, to zafunduje nam powtórkę z podwyżkowej "rozrywki". Tyle tylko, że wg badań stolica Dolnego Śląska jest najbardziej zakorkowanym miastem w Polsce, bo ludzie wolą jeździć autami niż drogim MPK.
Prawda jest niestety, taka, że nasi urzędnicy nie kwapią się, by coś z tym zrobić. - By wprowadzić darmową komunikację miejską należy przede wszystkim wskazać źródło finansowania, z którego zostaną pokryte wydatki na wprowadzenie takiej ulgi - przekonuje Julia Wach z magistratu.
Najwyraźniej magistratu nie interesują dobre sposoby na walkę z korkami, tylko te darmowe.
Tymczasem eksperci twierdzą, że zachęcanie kierowców do przesiadki do komunikacji zbiorowej to świetny pomysł. - Pomysłu z Nysy do Wrocławia nie da się wiernie przenieść, bo same darmowe przejazdy mogą u nas nie wystarczyć. Oprócz zachęt cenowych, trzeba sprawić, by komunikacja była szybsza i wygodniejsza - twierdzi dr Maciej Kruszyna z Politechniki Wrocławskiej.
Źródło: Fakt.pl