• Kolejne potrącenie przez hulajnogę w Warszawie: zdaniem policji to nie wypadek, tylko zderzenie dwóch pieszych
  • Nie wiadomo, do ilu wypadków z udziałem hulajnóg już doszło: policja nie prowadzi statystyk
  • Potrącony przez hulajnogę może dochodzić odszkodowania – radzimy, jak się za to zabrać

W Warszawie zderzyło się – zdaniem policji – dwóch pieszych, przy czym jeden z pieszych szedł pieszo, a drugi... jechał (czy też szedł) na elektrycznej hulajnodze. Pieszy idący hulajnogą wpadł na kobietę idącą pieszo, a że na hulajnodze idzie się (biegnie) nieco szybciej niż na nogach i sprzęt sporo waży, to potrącona kobieta uderzyła nosem w chodnik i została odwieziona do szpitala. Policjanci mogliby poszkodowanej bardzo pomóc, gdyby sprawca dostał mandat, choćby o wartości 20 zł. Policjanci tym razem jednak stwierdzili (za „Gazetą Wyborczą), że o wypadku mowy być nie może, bo w zdarzeniu nie brał udziału żaden pojazd. Hulajnoga elektryczna, choćby jadąca 50 km/h, to według obowiązującej dziś policyjnej wykładni nie jest pojazd.

Skąd wiadomo, kto ma płacić odszkodowanie?

Wystawiony i przyjęty mandat albo jakakolwiek inna forma ukarania uczestnika ruchu to rzecz niezwykle ważna, bo definiuje sprawcę zdarzenia. Potem, jeśli strony nie dogadają się same, sąd nie musi już badać, czy odszkodowanie osobie potrąconej się należy, tylko z góry wiadomo, że się należy i trzeba jedynie ustalić, w jakiej wysokości. Warszawscy policjanci – ci mają zawsze pod górkę – mają związane ręce: hulajnoga jest nieopisana w Prawie o ruchu drogowym, a więc to nie pojazd, to co oni, biedni, mogą zrobić? Wystarczyłoby zastosować art. 3 PoRD:

Ale nie wiedzą, nie znają... Parę tygodni temu zachowali się jeszcze „lepiej”: potrąconej przez hulajnogistę kobiecie wlepili mandat, bo nagle „zmieniła położenie”.

Co robić w razie wypadku?

Poszkodowany może być pieszy, ofiary są jednak także wśród hulajnogistów Foto: Maciej Brzeziński / Auto Świat
Poszkodowany może być pieszy, ofiary są jednak także wśród hulajnogistów

No dobrze, ale co robić, gdy potrąci nas hulajnogista? Po pierwsze, wezwać policję, domagać się spisania sprawcy (tego raczej nie odmówią). Po drugie, nie przyjmować mandatu, jeśli go proponują – obstawać, że hulajnoga elektryczna nie ma prawa jechać po chodniku! Ostatecznie można zadać pytanie: a co będzie, jeśli biegacz wpadnie na dziecko i je zabije? Wtedy też policja powie, że to nie wypadek? Po trzecie, należy wyraźnie domagać się ścigania i ukarania winnego, nie chodzi przy tym o surowość kary, ale o sam fakt, że ukaranie nastąpiło. A jeśli policjanci stwierdzą, że to „zderzenie dwóch pieszych”?

Należy na spokojnie w kolejnych dniach zgłosić policji zawiadomienie o popełnieniu wykroczenia czy też przestępstwa – zależnie od skutków. Nie mogą odmówić przyjęcia zgłoszenia, choć mogą różnie się nim zająć. Albo wezwą sprawcę i ukarzą (opcjonalnie wyślą wniosek do sądu o ukaranie), albo nie. Jeśli nie ukarzą, to dostaniemy zawiadomienie o umorzeniu sprawy wraz z pouczeniem, że od teraz wolno nam samodzielnie zgłosić wniosek do sądu o ukaranie. Należy to zrobić bez wahania – cała operacja odbywa się na koszt Skarbu Państwa, a do nas należy tylko stawianie się na rozprawie w charakterze oskarżyciela posiłkowego.

A odszkodowanie? Poczekamy – na to mamy szansę dopiero, gdy sąd stwierdzi winę hulajnogisty – wówczas należy wystąpić z roszczeniem cywilnym, jednak sąd nie będzie już sprawdzał czy, ale ile się należy. Spokojnie – przeciętny sędzia mają więcej oleju w głowie niż przeciętny policjant, który uważa, że nic się nie stało. Przeciętny sędzia wie, że hulajnogę elektryczną można uznać za pojazd – np. pojazd silnikowy. Na hulajnodze jesteś szybkim pieszym – ale tylko dopóki nic się nie stanie!

Kiedy powstaną jasne zasady?

Niektórzy jeżdżą również po jezdni... Foto: Maciej Brzeziński / Auto Świat
Niektórzy jeżdżą również po jezdni...

Tymczasem ministerstwo infrastruktury obiecuje przygotowanie przepisów zmieniających Kodeks drogowy w taki sposób, by uregulować jazdę na hulajnogach, ale trwa to już... trzy lata. Z tym może być problem, bo dotąd ministerstwo z przekonaniem twierdziło, że osoba na hulajnodze elektrycznej to pieszy (tę opinię podzielają, co nie powinno dziwić, warszawscy policjanci), ale obecnie, gdy pojawiło się tysiące hulajnóg na ulicach, to przekonanie (także w ministerstwie) nie jest już takie oczywiste.

Podobny problem mają i inne kraje, ale właśnie pojawiają się rozwiązania: w Paryżu władze miasta z własnej inicjatywy zakazały jazdy na hulajnogach po chodniku pod groźbą mandatu w wysokości 135 euro; taka kara grozi choćby za przejechanie przez chodnik w poprzek. Hulajnogę (deskorolkę elektryczną, monocykl – itp.) po chodniku można jedynie prowadzić lub nieść. Na bazie rozwiązań paryskich powstają we Francji przepisy krajowe: hulajnogą będzie można jeździć po drogach dla rowerów i po ulicach, ale tylko na obszarze zabudowanym i tam, gdzie dopuszczalna prędkość wynosi nie więcej niż 50 km/h. Przepisy krajowe we Francji prawdopodobnie będą obowiązywać już od września.

W Niemczech rozważano wpuszczenie hulajnóg na chodnik z ograniczeniem dozwolonej prędkości do 12 km/h, ale pojawiają się doniesienia, że to nie przejdzie: eksperci mówią, że 12 km/h to za szybko.

Kraków walczy

Tymczasem w Polsce tymczasowych rozwiązań szuka Kraków – prowadzone są rozmowy ze strażą miejską, policją i wypożyczalniami hulajnóg, władze miasta sugerują, by hulajnogi jeździły po drogach dla rowerów a nie po chodnikach, a w najbardziej zatłoczonych obszarach w ogóle nie chcą hulajnóg. Władze miasta chcą też, by wypożyczalnie płaciły za zajęcie pasa drogi tak samo jak płacą np. sprzedawcy warzyw. No dobrze: ale jak wymusić na jeżdżących hulajnogami, by nie korzystali z chodników? Na podstawie jakich przepisów? W Polsce, dopóki nic się nie stanie, hulajnogista może powtarzać jak mantrę: hulajnoga to nie pojazd, a minister napisał, że jestem pieszym...