Mieliśmy w Top Gear kilka stałych zwyczajów. Jeden z nich polegał na tym, że we wtorki, po zakończeniu żmudnych prac nad scenariuszem, zbierający się do wyjścia James May niezmiennie zadawał to samo pytanie: "O której mamy być jutro w studiu?". Nie mieliśmy pojęcia, czy żartuje, czy pyta poważnie.
W każdym razie odpowiedź zawsze brzmiała tak samo: o dziewiątej rano. O tej porze pięć osób (trzech prezenterów, Andy Wilman i ja) zbierało się w szpetnym pokoju na tyłach biura produkcji w oczekiwaniu na przyjazd naszego reżysera studyjnego Briana Kleina. Brian był jedną z najsympatyczniejszych, ale i najbardziej niezdarnych osób pracujących w telewizji. Od razu po wejściu do pomieszczenia potykał się o czyjś stojący na podłodze kubek z herbatą, po czym siadał na niedojedzonej przez Richarda kanapce z bekonem. Kiedy już wszystko zostało posprzątane, zaczynaliśmy czytać scenariusz i robiliśmy szybki przegląd tematów, które miały się pojawić w naszych wiadomościach.
Następnie Andy pospiesznie opuszczał pokój, żeby zająć się wrzeszczeniem na swoich podwładnych, natomiast Brian maszerował do studia, gdzie instruował ekipę filmową. A my czekaliśmy, aż zostaniemy wezwani na próbę. Ponieważ do rozpoczęcia próby nie mieliśmy nic do roboty, zabijaliśmy czas, gawędząc o różnych głupotach. Nazywałem to "godziną pierdół". Taka odrobina bezczynności była przyjemną odmianą od poważnych zajęć, z jakich składa się praca przy produkcji programu telewizyjnego. Poza tym niewielu jest na świecie ludzi, z którymi rozmawia się o bzdurach przyjemniej niż z Clarksonem, Hammondem i Mayem.
Na typową "godzinę pierdół" składały się niektóre, a czasami wszystkie z opisanych poniżej elementów. James znikał gdzieś na chwilę, po czym wracał z paczką chipsów o smaku kurczaka; rozsiadał się na sofie i zaczynał konsumować zawartość trofeum z mechaniczną precyzją i wyraźną rozkoszą. Jeremy rozkładał na stoliku gazety i łapczywie chłonął najświeższe doniesienia z kraju i ze świata, odczytując na głos fragmenty, które wydały mu się zabawne lub interesujące. Richard i ja rozpoczynaliśmy krótką, ale gorącą dyskusję na temat Land Roverów, przerywaną głośnymi, krytycznymi uwagami o "sprzęcie rolniczym z lat czterdziestych" (to opinia Maya) albo o "ulubionym samochodzie seryjnych morderców" (to z kolei zdanie Clarksona).
James stwierdzał, że napiłby się herbaty, a Richard uznawał to za bardzo dobry pomysł. Wówczas James uchylał drzwi, przywoływał jednego z członków zespołu produkcyjnego i głośno oznajmiał:
– Richard Hammond zażyczył sobie herbaty.
– Ty podły draniu… – wzdychał Richard.
– Zrobił się strasznie natarczywy! – dodawał James, z głową wciąż wystawioną za drzwi. – Aha, kiedy już będziesz robić herbatę dla Hammonda, to przy okazji zrób też jedną dla mnie, dobrze?
Richard z udawanym oburzeniem rugał Jamesa, przez którego właśnie wyszedł na primadonnę.
James przynosił do pokoju swoją małą walizeczkę, z której wyciągał parę butów oraz zestaw do pielęgnacji obuwia, i zaczynał procedurę wyjątkowo starannego glansowania; nie spoczął, dopóki nie uznał, że oba buty nabrały odpowiedniego połysku. Richard informował nas, że chce mu się sikać i po starannym namyśle dochodził do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli uda się w tej sprawie do toalety. Pod jego nieobecność James podprowadzał z biura produkcji drukarkę etykiet i drukował na niej niewielką nalepkę z napisem "kapucyn", którą przyklejał na torbę Hammonda. Jeremy kończył lekturę gazet i zaczynał kartkować pierwsze z brzegu czasopismo o samochodach, wyszukując zdjęcia redaktorów, uchwyconych za kierownicą w trakcie pokonywania ostrych zakrętów; większość z nich miała ponury, zawzięty wyraz twarzy – nazywaliśmy to "nadsterowną miną".
Richard wracał z ubikacji i wyciągał telefon, żeby pokazać nam zdjęcie jakiegoś starego gruchota, którego – jak oznajmiał z ledwo skrywanym entuzjazmem – zamierzał kupić.
– Dlaczego nie kupisz sobie porządnego samochodu? – pytał Jeremy, nie odrywając wzroku od swojego magazynu, a James postanawiał wyjaśnić nam powody, dla których pewnego dnia otworzy sklep z obuwiem, do którego nie będzie wpuszczał żadnych klientów.
Jeremy dochodził do wniosku, że w pokoju nie ma już nic ciekawego do czytania, i przez jakiś czas siedział znudzony, wydając z siebie dziwne, przypominające gwizdanie dźwięki. James od niechcenia przeglądał stos materiałów prasowych, po czym ze smutkiem w głosie stwierdzał, że "to wszystko pierdoły". Richard z kolei zastanawiał się głośno, czy zjedzenie kolejnej paczki chipsów to aby na pewno dobry pomysł.
– Tak – brzmiała stanowcza odpowiedź Jamesa Maya.
Czasem Richard i James pogrążali się w bardzo fachowej dyskusji na temat kontroli ruchu lotniczego, w której Hammond opierał się na wiedzy zdobytej za sterami helikoptera, a May – na swoich doświadczeniach pilota samolotu. Jeremy zaś oznajmiał, że nie widzi w tym "absolutnie nic ciekawego".
Potem James odbierał telefon od faceta, który próbował naprawić jego stary samochód, lub od innego faceta, który usiłował namówić go na kupno kolejnego starego wozu. Niezależenie od tego, co było przedmiotem ich konwersacji, rozmówca Jamesa zawsze miał na imię Nigel.
Następnie Jeremy zaczynał krótki wykład o wadach samochodu, który testował w tym tygodniu.
Jakiś czas później do pokoju zaglądał jeden z asystentów produkcji i pytał, czy któryś z nas ma ochotę na coś ciepłego do picia.
– Ja nie, ale na twoim miejscu czym prędzej zrobiłbym kolejną herbatę Hammondowi – odpowiadał James.
– Ty ciulu! – syczał przez zęby Hammond.
– No właśnie. Dobrze, że nie słyszałeś, co mówił o tobie przed chwilą… – ciągnął May. – Aha, wiesz co? Skoro będziesz robił herbatę dla Hammonda, to w takim razie ja też się chętnie napiję. (…)
Bardzo (…) lubiłem [godzinę pierdół]. Jeśli istniała jedna rzecz, w której byliśmy naprawdę dobrzy, to było nią właśnie gadanie o pierdołach.
Przekład Michał Strąkow
Polskie wydanie © 2016 Insignis Media