• Łupem złodziei padają nie tylko samochody marek niemieckich czy japońskich. Sporym zainteresowaniem cieszą się także Fordy Mustangi
  • W zeszłym roku w Polsce zginęło 9125 samochodów. To o 827 mniej niż w 2017 roku
  • Kradzieże aut na tzw. walizkę są łatwe, ale i ryzykowne. Zdaniem ekspertów istnieje większe ryzyko zatrzymania na gorącym uczynku

Według danych Policji w Polsce skradziono w 2018 roku aż aż 9125 samochodów, jednak o 827 mniej niż rok wcześniej. To jedyne pocieszenie w mało chlubnej statystyce. Bez zmian za to zostają statystyki dotyczące klasyfikacji województw. Wciąż przoduje mazowieckie, w którym ginie najwięcej pojazdów (3075 aut). Na kolejnych miejscach są zaś śląskie (909 aut) oraz dolnośląskie (874 pojazdy). Ranking zamyka województwo podkarpackie, w którym odnotowano zaledwie 73 przypadki utraty samochodu.

Choć liczba skradzionych pojazdów spadła, to jednak nie wszędzie w kraju zanotowano mniejszą liczbę zgłoszeń. O ponad 31 proc. wzrosła liczba kradzieży aut na Podlasiu. Według danych Policji, w Białymstoku zarejestrowano 171 takich zdarzeń. Rok wcześniej odnotowano zaś 117 tylko przypadków.

Wśród popularnych modeli są już nie tylko produkty marek niemieckich i japońskich. Dariusz Kwakszys z Gannet Guard Systems wyjaśnia – „Od wielu lat obserwujemy zjawisko zainteresowania wśród złodziei markami niemieckimi i japońskimi. W ostatnim czasie odnajdowaliśmy m.in. skradzione Audi, BMW i Volkswageny. Łupem złodziei padały również wyposażone w nasz system Lexusy, Mazdy czy Toyoty. Co ciekawe, sporym zainteresowaniem – szczególnie w przypadku przywłaszczeń – cieszą się Fordy Mustangi, które wynajmowane w wypożyczalniach na fałszywe dokumenty, nie trafiają w określonym terminie do prawowitych właścicieli. Dopiero interwencje naszych grup poszukiwawczych pozwalają na zwrot przywłaszczonego mienia”.

Według raportu firmy Gannet, kradzieżami aut zajmują się przede wszystkim zorganizowane grupy przestępcze złożone z różnych specjalistów. Przestępcy dzielą się na tych, którzy zajmują się włamaniami i uruchomieniem aut, „wozaków” odprowadzających samochody i tzw. „rozbieraków” demontujących pojazdy. Nie brakuje oczywiście także paserów, których zadaniem jest legalizacja skradzionego mienia.

Grupy są już na tyle wyspecjalizowane, że potrafią sobie poradzić właściwie z każdym rodzajem zabezpieczenia. Według twórców raportu, złodzieje inwestują w sprzęt, dzięki któremu łatwiej radzą sobie z immobiliserami, autoalarmami, czy innymi blokadami zapłonu. Znamienne, że tzw. słynne walizki do systemów bezkluczykowych są używane jedynie przez najbardziej wyspecjalizowanych i dość zamożnych przestępców. Kradzieże na tzw. „walizkę” określane są bowiem jako dość ryzykowne, gdyż istnieje większe prawdopodobieństwo zatrzymania na gorącym uczynku.

Dariusz Kwakszys wyjaśnia, że pojazdy kradzione bardziej klasycznymi metodami (uszkodzenie zamka i ominięcie blokady zapłonu) trafiają najpierw na niestrzeżone parkingi, gdzie są pozostawiane na co najmniej kilkadziesiąt godzin. Wszystko po to, by upewnić się czy nie ma systemu monitoringu zanim auto trafi do dziupli.

„Dziuple organizowane są w różnych miejscach. Mogą być usytuowane na osiedlach w dużych miastach, najczęściej w jednym z wielu przylegających do siebie garaży. Takie miejsce nie wyróżnia się niczym szczególnym dla niewprawnego oka. Czasami pojazdy lądują w pomieszczeniach warsztatowych zakładów usługowych zajmujących się naprawami pojazdów. Poza aglomeracjami rolę dziupli pełnią różnego typu pomieszczenia gospodarcze – stodoły, garaże, a nawet chlewy. Ale zdarzyła się dziupla z trzema skradzionymi pojazdami ukrytymi w starych bunkrach” – wyjaśnia Kwakszys.