Wantologiach poezji marketingowej, z którą spotykamy się w naszej pracy, czasem trafiają się prawdziwe perełki. Silence is the new vroom-vroom (cisza to nowe brum-brum) – rzekł Fran˜ois Bacon, główny strateg Infiniti, witając nas na spotkaniu z prototypowym Emerg-E. Sformułowanie przewrotne, kojarzące się ze światem mody, gdzie nierzadko nagle z sezonu na sezon jakiś fason lub kolor ubrań robi się passé, a jego przeciwieństwo przeżywa renesans.
Ale w motoryzacji? Dźwięk to przecież nieodłączny element emocji odczuwanych za kierownicą. Menedżer z Infiniti oszczędza nam dalszych sentencji i pozwala wsiąść do auta, co wobec wysokości zaledwie 1,22 m wcale nie jest takie łatwe, kiedy samemu mierzy się o 70 cm więcej.
Układ napędowy uruchamia się oczywiście przyciskiem – pod karbonową karoserią drzemie 408 KM i 1000 Nm momentu obrotowego, uzyskane z dwóch silników elektrycznych. Cóż, budzenie do życia 12-cylindrowego Lamborghini Aventadora jest bardziej emocjonującym przeżyciem. Nuda kończy się jednak najpóźniej w momencie, gdy naciskamy pedał gazu (właściwie potencjometr).
Infiniti wyrywa do przodu, wciskając mocno zaskoczonych podróżujących w kubełkowe fotele. Po 4 s wskazówka prędkościomierza minęła już 60 mil/h (96 km/h). Do osiągnięcia 120 mil/h (czyli prawie 200 km/h) potrzeba kolejnych 25 s. Wrażenie prędkości jest jednak inne niż w sportowym aucie z tradycyjnym napędem. Z jednej strony cieszy i relaksuje, z drugiej ma się takie dziwne uczucie w żołądku, że coś jest jednak nie tak.
W końcu słyszymy zza naszych pleców znajomy warkot – to znak, że energia w akumulatorach się wyczerpała i uruchomił się range extender. Zasada działania układu – taka sama jak w Oplu Amperze czy Fiskerze Karmie: jednostka nie jest bezpośrednio połączona z kołami, lecz napędza generator prądu. To daje Infiniti przewagę nad takimi konstrukcjami, jak np. Mercedes SLS e-cell. Średnie spalanie wynosi 2,3 l/100 km – rewelacja jak na samochód, który do „setki” przyspiesza szybciej niż Porsche 911 Carrera S.