• dumie polskiego króla szos
  • dynamicznym ruszaniu spod świateł
  • dobrych i tych gorszych obyczajach na drodze

Niektórzy polscy kierowcy sławni są z wyścigowych ambicji i dumy godnej ludzi honoru. Jak już najadą Ci na zderzak, nie ustąpią. Jak wyprzedzają, to na trzeciego. Na obszarze zabudowanym nie będą jeździli „pięćdziesiątką”, bo to poniżej ich poziomu umiejętności.

Kiedy nadjeżdżają, a Ty jedziesz wolniej (chociaż nie wolno szybciej ze względu na ograniczenie prędkości), honorowo migają na Ciebie światłami. Spychają innych z drogi, bo tak każe im ich dominująca, wybujała osobowość króla szos.

Zakręty tną niczym brzytwa – pewnie i z rozmachem, raz po łuku a raz po prostej. Nie lubią tracić czasu za kółkiem, dlatego długie trasy międzymiastowe pokonują w rekordowym tempie, aby potem z kolegami przebijać się na najkrótsze czasy jazdy. Są szybcy jak błyskawica i wściekli, kiedy tylko sytuacja na drodze zmusi ich do jazdy z przepisową prędkością. Dostają wtedy furii.

Ale istnieje sytuacja, w której drogowi wyścigowcy zachowują spokój, a nawet senne rozleniwienie. Nie śpieszą się. Nie szarpią samochodem, nie palą opon na starcie.

Kiedy tak się dzieje?

Wtedy, kiedy zapala się zielone światło i trzeba żwawo ruszyć do przodu, żeby jak najwięcej samochodów zdążyło przejechać przez skrzyżowanie. Wystarczy, że jeden kierowca „zaśnie” i wszyscy, co czekali za nim, skazani są na kolejny cykl zmiany świateł.

Powodów takiego gapiostwa jest wiele. Zabawa smartfonem, komputerem pokładowym, obsługa nawigacji, radia. Wysyłanie wiadomości sms. Dodawanie kogoś do książki telefonicznej. Makijaż.

Jednak to są ewidentne przypadki. Od razu widać, że ktoś czymś się intensywnie zajmuje, ale z pewnością nie jest to obserwacja sytuacji na drodze – samochody z przodu ruszają, a maruder ani drgnie.

A spróbujcie na takiego zatrąbić!

Wtedy albo ruszy z kopyta, albo – jeżeli już ruszył i jechał powoli - będzie specjalnie toczył się żółwim tempem, nie pozwalając się wyprzedzić. Rozpierająca go duma nie pozwoli przyjąć na klatę własnej winy, bo to obniżyłoby wysoką samoocenę, co w przypadku króla szos byłoby niedopuszczalne.

Są jednak kierowcy, którzy jeżdżą na co dzień bardzo dynamicznie, nieprzepisowo i niebezpiecznie, przekraczają prędkość niemal w każdym miejscu, a na starcie spod świateł ich ułańska fantazja nagle gdzieś pryska. Letarg jest na tyle długi, że wystarcza na zmianę świateł na skrzyżowaniu.

Z zielonego robi się czerwone.

I tutaj trudno nie zapytać: dlaczego tylu kierowców „zasypia”, kiedy zapala się zielone światło? Czy to dlatego, że mają gdzieś płynność ruchu i innych kierowców, jadących z tyłu, którzy będą musieli czekać przez kolejny cykl na zmianę świateł?

A może to po prostu przyzwyczajenie? Jeżeli tak, to warto je zmienić. Tylko jak tu obudzić takiego marudera, żeby nie uruchomić w nim zapalnika pokładów agresji, które u polskich kierowców z jakiegoś powodu bywają bezkresne?

Nie mamy na to pomysłu – jedynym lekarstwem pozostaje kulturalnie użyty, czyli możliwie krótki, sygnał dźwiękowy. Tylko czy powinno się używać go w mieście, gdzie uszy mieszkających przy ulicy ludzi mają dosyć hałasu, nawet gdy nikt nie trąbi?

Może i nie, ale dzięki takiemu popędzeniu leniwego kierowcy jest szansa, że stojący peleton aut będzie smrodził pod czyimiś oknami o jeden cykl zmiany świateł mniej. Kierowcy spalą mniej paliwa…

…i tu dochodzimy do sedna.

Jeżeli ktoś ceni sobie czas i pieniądz – a kto go sobie nie ceni – to w jego interesie leży przejazd przez zielone światło, a nie oczekiwanie minutę na następną okazję. Co więcej, to jest akurat sytuacja, którą w niektórych kręgach modnie jest określać mianem „win-win”, bo każdy na niej korzysta.

Skoro niektórzy kierowcy poruszają się z wyścigowymi prędkościami podczas codziennej jazdy po wolnej drodze, to dlaczego tak łatwo tracą okazję do skrócenia czasu podróży poprzez przytomne ruszanie, kiedy światło zmieni się na zielone, a z tyłu czekają inne auta?

To nie jest logiczne.

I nic dziwnego, bo w tym, jak agresywni kierowcy prowadzą auta, nie ma zbyt wiele logiki. Jest za to drogowa przemoc. Może sytuacje, które nie dają pola dla takiej przemocy, wydają się nieatrakcyjne i wtedy na moment agresja przygasa?

Z pewnością powinno się uczyć przyszłych kierowców na kursach nauki jazdy, że sprawne ruszanie z miejsca ma ogromny wpływ na przepustowość ulic. To jest ten moment, kiedy warto naprawdę solidnie wcisnąć pedał gazu.

To nieekonomiczne?

Przeciwnie. Jeżeli „złapie” nas czerwone światło, to podczas oczekiwania na zielone spalimy nie mniej paliwa, niż podczas bardziej dynamicznego ruszania z miejsca. Mam nadzieję, że wybaczycie mi to uproszczenie, bo ta sytuacja ma wiele zmiennych i całkiem możliwe, że konkretny samochód jednak zużyłby więcej paliwa przy podwyższonej dynamice ruszania z miejsca, niż zaoszczędzi na skróceniu czasu oczekiwania na przejazd.

Więc może…

…może oponentów przekona to, że jeden cykl zmiany świateł pomnożony przez liczbę skrzyżowań, jakie codziennie pokonujemy w drodze do i z pracy, przełoży się na konkretną oszczędność czasu. Będzie go więcej dla rodziny, dla siebie – cokolwiek by tu napisać będzie to ciekawsze od stania w korku.

Mylę się?