Newsweek: Pańska autobiografia "Człowiek w białym kombinezonie" 15 czerwca trafi do polskich księgarń. Jednak ujawniając tożsamość, stracił pan pracę, o której marzy większość mężczyzn na świecie.

Ben Collins: Mój poprzednik wygadał się po ośmiu miesiącach. Ja ukrywałem się osiem lat. Jednak w 2009 r. to, kim jestem, stało się tajemnicą poliszynela i moje dni w BBC były policzone. Postanowiłem więc odejść na własnych warunkach.Newsweek: Wcześniej stacja robiła wszystko, by ukryć pańską tożsamość. Jakie niewygody się z tym wiązały?

Ben Collins: Przyjeżdżałem na plan pierwszy i wyjeżdżałem ostatni. Podczas przerw zamykałem się w śmierdzącej kanciapie, gdzie jedynym towarzyszem był mieszkający tam chrząszcz. W czasie lotów do Australii czy Afryki siedziałem w rajdowym hełmie lub spałem w balaklawie [kominiarka wkładana pod kask – przyp. red.]. Na początku BBC załatwiała ze mną formalności na gębę, a czek z pierwszą wypłatą wystawiono "tylko i wyłącznie dla Stiga". Do banku poszedłem więc w kasku i kombinezonie.