Logika (przynajmniej moja) podpowiada, że skoro uczciwie płacę podatki, to wszystko powinienem mieć już „w standardzie” – i telewizję, i korzystanie z sieci dróg. Ale trudno, skoro drogi mamy takie, jakie mamy, a chcemy budować nowe (co na szczęście w wielu miejscach rzeczywiście się dzieje), niech będzie, że za przejazd zapłacę ekstra.

Na viaTOLL zostałem skazany właściwie tuż po wprowadzeniu tego systemu – latem 2011 r. Co prawda mój pikap nie przekracza 3,5 t, ale raz na jakiś czas zdarza mi się jeździć z dużą przyczepą. Szybko okazało się, że wysokość opłat nie jest problemem i dodatkowe koszty łatwo przeboleć. Ale utrudnień związanych z korzystaniem z systemu pojawiło się tak dużo, że w ciągu kilku sekund znajdziemy w Internecie kancelarie prawne specjalizujące się w pomocy poszkodowanym oraz strony zrzeszające „miłośników” systemu, a wpisy na forach można czytać godzinami. Nie będziemy bronić tych, którzy ukarani tłumaczą się „nie wiedziałem” .

Skupmy się na innych problemach. System przygotowano z myślą o „hurtownikach”, korzystających z niego na co dzień. Takich, którzy wpłacają na konto grube kwoty, nie oddają urządzeń, a załatwianiem spraw administracyjnych zajmują się pracownicy. Osoba prywatna – zmuszona do skorzystania z systemu podczas jednorazowego wypadu z przyczepką – chcąc oddać urządzenie i odzyskać niewykorzystane pieniądze, musiałaby np. z Warszawy pojechać do Ożarowa Mazowieckiego, bo to jedyny punkt w województwie, gdzie coś takiego można zrobić, i to tylko od poniedziałku do piątku w godzinach 7-17.

Umowę można podpisać nie na swój samochód, bez żadnego upoważnienia. Wygodne, jednak ryzykowne – jeśli np. po roku przyjdzie wezwanie do zapłaty za moje auto, będę musiał udowodnić, że to nie ja prowadziłem. Bramki ustawiane są bardzo sprytnie – jakaś droga jest bezpłatna? Nie szkodzi, postawimy bramkę tuż przed wjazdem na nią i już nikt się nie wymiga. Na razie konto doładowałem raz – na starcie. Przez dwa lata wykorzystałem połowę kwoty (minimalne zasilenie to 120 zł). Powiadomienia dostaję za to regularnie e-mailem co noc (pomijając „zawieszenia” systemu, kiedy dostawałem kilkadziesiąt wiadomości dziennie) praktycznie od dwóch lat, gdyż szybko zszedłem na koncie poniżej 100 zł (próg, od którego wysyłane są wiadomości o „niskim stanie konta”).

W wiadomościach nie ma niestety kwot, więc już od dawna nie zwracam na nie uwagi. Może to błąd, bo jeśli zapomnę doładować konto i zostanę przyłapany na drodze (a system kontroli jest złożony – lotne patrole ITD, kamery na bramownicach), to kara będzie surowa – 3000 zł. Dużo? I tu dochodzimy do absurdu – tę kwotę należy pomnożyć przez… liczbę bramek, na których zostanę przyłapany z pustym kontem. Nie szkodzi, że podpisałem umowę, firma ma wszystkie moje dane – nie wystarczy e-mail z przypomnieniem.

Okazuje się, że w ten sposób dokonałem najgroźniejszego przewinienia na drodze! Rekordziści jeździli ponoć bez opłat kilka dni i dostali rachunek za… 80 bramek. Liczenie, jak wysoka będzie kara, pozostawiam ludziom o mocnych nerwach! Urząd skarbowy i ZUS to przy viaTOLL jak wyprawa na niedzielny obiad do babci – autentycznie boję się uruchamiać urządzenie – bo może coś zrobię nie tak? Kilka dni temu dostałem list informujący o opłatach za ostatni miesiąc – były niższe niż koszt wysłania korespondencji…

Przez 1,5 roku zwróciły się już koszty całej (wyjątkowo szpetnej) infrastruktury drogowej i system przynosi spore dochody. Z biznesowego punktu widzenia świetne rozwiązanie. Szkoda, że nieprzyjazne kierowcom…