Postanowił zająć się odzyskiwaniem części i podzespołów, jeśli ich odtworzenie po zużyciu lub awarii było możliwe. Naturalnie, nie miał na myśli przeprowadzania napraw metodą sznurka i drutu. Jego pomysł dotyczył regeneracji, a więc przywrócenia części mechanizmu stanu, w którym spełniałaby wymogi stawiane identycznemu elementowi fabrycznie nowemu. I miało się to odbywać nie za pomocą młotka i pilnika, a metodami przemysłowymi. Po pierwsze dlatego, że w ogromnej większości przypadków jest to tańsze od wytworzenia nowego elementu od zera, a po drugie oszczędza surowce. A poza tym tworzyło nowe miejsca pracy, nie odbierając pracy ani przychodów innym. Przyznać trzeba, że razem tworzyło to wizję bardzo proekologiczną, prorynkową i socjaldemokratyczną. I na dodatek piekielnie dochodową. Dziś przemysłowa regeneracja obejmuje niemal wszystkie dziedziny przemysłu wytwórczego, a jednym z głównych graczy jest wciąż firma Cardone Industries. W całej Skandynawii stosowanie części regenerowanych jest obowiązkowe, w krajach Unii Europejskiej i w USA przepisy takie są w ostatnich etapach przygotowawczych.
150 mld dol. rocznie
Kwota zawarta w tytule to wartość rynku regenerowanych przemysłowo części w samej motoryzacji! A zaczęło się tak prozaicznie - Cardone pochodził z rodziny górniczej, w której oszczędność i rozsądne gospodarowanie zasobami były nie tylko tradycją, ale i naturalnym nakazem życiowym. Mając 17 lat, pracował jako kierowca w jednej z kopalń i zauważył, że serwisowanie pojazdu bywa drogie nie tyle ze względu na jego awaryjność, ile z powodu - jak to ujął - rozrzutności w dziedzinie stosowania części zamiennych.